wtorek, 1 stycznia 2013

Michał Głowiński – Czarne sezony [recenzja]

Nie chcę klasyfikować tej książki. Wspomnienia z lat dzieciństwa, którego tak naprawdę nie było, posiadają wielki ciężar gatunkowy, niosą straszne świadectwo czasów i wydarzeń, nie sposób nadawać im znamiona systematyki, typologii. Czarne sezony to wstrząsająca autobiograficzna historia przetrwania lat wojny i okupacji, widziana oczami kilkuletniego chłopca. I choć znanych jest wiele takich wspomnień, to jednak każde z nich ma wielką siłę, jest równie poruszające. Imre Kertesz, Roma Ligocka czy Krystyna Chiger odbywali retrospekcje do czasów pogardy, a każdy taki powrót, każda z tych historii to osobny cud. Dla czytelnika zaś to trudna do pojęcia wiązka przypadków, działań ludzi dobrej woli, trafów i koincydencji, których efektem było przeżycie.
Takie właśnie są Czarne sezony. Getto, ukrywanie się po aryjskiej stronie, szmalcownicy, spalone kryjówki, katolickie sierocińce, to przez lata okupacji była codzienność Michała Głowińskiego. Jego relacja pozbawiona jest patosu i podniosłości. Często podkreśla, że wspomnienia te nie są pełne, wielu rzeczy nie pamięta, nie próbuje jednak na siłę dopisywać ciągów dalszych, relacjonuje to co pozostało w pamięci .Historia obrazowana jest językiem pozbawionym emocji, opisującym codzienność wojenną tak, jakby była ona czymś zwyczajnym. Sięganie po najczarniejsze wspomnienia, mierzenie się z własną historią jest udziałem czytelnika. Niewiarygodne były przeżycia autora, zupełnie jak z filmowego scenariusza, jak chociażby wspomnienie o grze w szachy ze szmalcownikiem, która była przecież także grą o życie. Wiele jest takich przykładów w książce. Przykładów na niezwykłe ocalenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz