niedziela, 31 stycznia 2021

Agnieszka Jelonek - Koniec świata, umyj okna [recnezja]

 

Wydawnictwo: Cyranka

Opole 2020


Książka powinna poruszać, targać czytelnikiem, wstrząsnąć nim, być kluczem do duchowości, arystotelesowskim primus motorem. Powinna, ale nie musi. 

Agnieszka Jelonek szarpie duszę. Mocno. Credo tej książki to:"rządzi mną Lękostan". I to największy jej skrót.

Trudno ubriera się czytelnika w lęki i obawy bohaterów. Autorka jednak dobrze sobie radzi. Poprzez poetyckie, nierozcieńczone przekazy wewnętrznej walki bohaterki sugestywnie objaśnia jej stan i wszystkie kolejne kroki, jakie popełnia w życiu.

Agata to z pozoru szczęśliwa kobieta, bo ma wszystko to, co zwykle utożsamiamy ze szczęściem: wolny zawód, męża ze świetną pracą, mieszkanie. To tylko pozory: Agata żyję w strachu przed wyjściem z domu, lotem samolotem, senasem w kinie pełnym ludzi. Początkowo się kryje, z czasem jest jej coraz trudniej zachować niepokoje tylko dla siebie. Próba samobójcza, odejście męża, kolejny cios - pojawia się jego dziecko. Agata traci pracę, lekarze nie są w stanie dobrać jej leków, życie boli jak nic innego.

Tak, trzeba poznać tę książkę, by być bliżej problemu. Ukrywany, wstrydliwy, nie odpuszcza, nie pozwala oddychać, wstać z łóżka, wyjść z domu. Może czytelnik, uwrażliwiony przez "Koniec świata" będzie bliżej osoby chorej? Może nasycając swoją ciekawość czegoś się nauczą.

Zmęczyłam się lekturą, czułam się kalustrofobicznie zamknięta w lękach i niepokojach bohaterki. To potrzebne i ważne uczucie. Potrzebne wcale nie po to, by się lepiej poczuć ze swoimi problemami, lecz, by zauważyć innych.



sobota, 30 stycznia 2021

Wit Szostak - Cudze słowa [recenzja]

 

Wydawnictwo Powergraph

Warszawa 2020


Prawdziwie lubię pisarstwo Szostaka, ma on talent, lekkość i swobodę w konstruowaniu sytuacji i postaci, a przy tym wspaniale potrafi chwalić się swoją wiedzą.

"Cudze słowa" to wspomnienia o jednostce rozpisane na wielogłos. Wielogłos niezwykle ciekawy, różnorodny językowo, osobowościowo, fabularnie. Szostak pokazał, że dobrze czuje się w literaturze - potrafi zmieniać narrację, stosować jej rozmaite warianty, budując przy tym wielotorowe relacje, tak pluralistyczne słowach, ocenach, sposobach relacjonowania. Wspaniałe!

Punktem wyjścia jest tajemnicza postać Benedykta: studenta, filozofa, kucharza, kochanka, syna, przyjaciela i kilka innych określeń, całkiem teraz niepotrzbnych. Wszystkie warianty jego osoby, ale i osobowości łączą wspominający go ludzie, a także tęsknota, bijąca z każdej narracji. Bez wątpienia był on ważny dla wszystkich relacjonujących, ta ważność realizowana była na różnych płaszczyznach: od podziwu, nienawiści po miłość, szacunek, oddanie, żal. Wspomnienia barwione melancholią nie powodują, że książka nuży, właśnie te nostalgia nadaje całości wyraźnego kształtu, który jednoznacznie sugeruje, że życie to oswajanie pustki, straty. Jeden z wariantów opisywanego Benedykta porzuca studia filozoficzne, choć uważany jest za wybitnego ucznia, jednak woli on realizować postulaty antycznych filozofów w praktyce: być po prostu, bez garnituru zależności i potrzeb, bez wyścigu, szukania atencji i brylowania. Życie dla życia, trwania, bycia. Trudne i niezrozumiałe? W tych czasach także niewyobrażalne i trącące szaleństwem. Jednak to tylko jedna z twarzy Benedtyka, inny jest jako Ryś, inny jako syn, jako prześladony w szkole chłopiec. 

Fascynująca są te fragmenty, które opowiadają o powstawaniu, trwaniu i ciągłej ewolucji "Isoli" restauracji w której Benedykt był kucharzem, kreatorem, dobrym duchem. Kolejne metamorfozy jej kształtu, coraz skrajniejsze i trudne do zaakceptowania przez lokalnych odbiorców są wyrazem gry z losem, prowokowania go, by osiągnąć wybrany pozion ekscytacji, pobudzenia, by dotknąć choć życia. Bo, jak się okazuje być naprawdę wcale nie jest łatwo, nie każdemu to się udaje. 

W czasie lektury bardzo zastanawiało mnie czemu najmocniej odczuwam relację Magdaleny, jedynej skądinąd kobiety w tym wielogłosie. Nie, nie działo się tak przez wspólnotę płci. Rozwiązanie zagadki przyszło w finale, tyleż zaskakującym, co dla mnie rozczarowującym, bo ukazującym prawdę o Benedykcie w mało spektakularnej prawdzie. Nie zdradzę wiele pisząc, że okazał się być wyobrażeniem o bohaterze, nie zaś bohaterem.

Szostak skazał mnie na gorączkowe przeżywanie lektury, na niepokój po jej zakończeniu, na złość finałową, a także na konieczność zadawania sobie coraz trudniejszych pytań, na które wcale niełatwo znaleźć odpowiedź.

czwartek, 28 stycznia 2021

Justyna Sobolewska - Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu [recenzja]

 

Wydawnictwo Iskry

Warszawa 2020

Filipowicz od zawsze kojarzy mi się z najpiękniejszymi tytułami utworów: "Romans prowincjonalny", "Pamiętnik antybohatera", "Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie smutku i samotności", "Rozmowy na schodach".

Niedoceniany, przez długi czas zapomniany, pozostający na uboczu, a przy bliższym poznaniu (twórczości) zniewalający językiem, osobowością, dyplomacją, dyskrecją, niezrównany w swej powściągliwości. Jan Józef Szczepański pisał o Kornelowej twórczości: "szlachetny rodzaj prozy - wrażliwej, czujnej na każdy szczegół, dyskretnej i, mimo silnego akcentu autobiograficznego, pozbawionej egocentryzmu. Kornel zapisuje świat pokornie i prawdomówienie".

Sam Filipowicz mówił o sobie, że jest prozaikiem i w dodatku przyrodnikiem. Urodzony w 1913 roku w Tarnopolu,  wykształcony na Wydziale Biologii UJ, były więzień obozów koncentracyjnych, mąż niezwykłej żony, partner noblistki (choć sama mówiła, że to on zasługuje na tę nagrodę), zapalony numizmatyk, wytrawny wędkarz. Ach, jakże wspaniały to musiał być kompan: surowy, czujny, milczący, czasem stoik, czasem przywódca. Ile bym dała za chwilę rozmowy, obserwację codzienności, możliwość choć biernego pouczestniczenia w tej samej przestrzeni. Rozmarzyłam się.

A jednocześnie zdziwiłam. To prawdziwie dziwne, że dopiero teraz powstała ta biografia. To dobrze, że w końcu jest.

Cieszy mnie powściągliwość Biografki, która nie szuka sensacji, jest dyskretna, skupiona na detalach związanych z twórczym rozwojem, a nie prywatnymi, intymnymi szczegółami. W naszym pozornym świecie pozornych norm takie podejście jest miłą odmianą i nadzieją na to, że nie wszystko jest na sprzedaż.

Kameralne utwory Filipowicza tak znakomicie pasują do jego biografii: pokorne, bez nachalności, zwracania na siebie uwagi i walki o atencję. To takie cudownie niedzisiejsze, a jednocześnie szlachetne i bardzo krzepiące.

Ta biografia wraz z wyjątkowym zbiorem korespondencji z Szymborską, opowieścią o Jeremiance i najnowszą biografią Noblistki, tworzą mi wielowymiarowy obraz Filipowicza, fascynującego i niepokornie pokornego twórcy, którego myśli, pomysły i literackie założenia są niepokojąco współczesne i idealnie wyważone. Prawdziwy Artysta. 


niedziela, 24 stycznia 2021

Bolesław Prus - Lalka [recenzja]

 

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1982


Powieść totalna, genialna, kompletna.

Za każdym razem gdy do niej sięgam, odnajduję inny powód do zachwytów. Raz jest to panoramiczny portret Warszawy: realistyczny, dokładny z pięknymi wnętrzami i błotem biednych ulic. Innym znów razem podążam tropem tytułowej lalki wspominanej w pamiętniku starego subiekta, ale też lalki symbolicznej, czyli nielubianej przeze mnie panny Izabeli Łęckiej.

Problematyka "Lalki", tak wielotorowa, złożona i fascynująco ujęta rozmieszcza się na wielu płaszczyznach: traktuje o dążeniach ludzkich, pragnieniach, motywacjach, jest powieścią obyczajową zogniskowaną na  przyjrzenie się wielu grupom społecznym. Bez wątpienia jest także powieścią patriotyczną, wystarczy wspomnieć rzewne powstańcze wspomnienia Ignacego Rzeckiego, który tęskną pamięcią wraca do dawnych czasów. Co ciekawe, Prus ucieka od tematyki zaborców, pomija lata największego rosyjskiego ucisku, nie mówi też wprost o zesłaniu Wokulskiego, ubierając je w dość oględne słowa: "Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy". Jest to dobry przykład mowy ezopowej, o ile dobrze pamiętam ze studiów.

"Lalka" to także powieść psychologiczna, poruszająca historia niespełnionej, tragicznej miłości, która, choć głęboka i piękna, oddana i wzniosła, była tylko jednostronna.

Istotne z punktu widzenia czytelnika jest także patrzenie na powieść jako historię budzącego się, rodzącego się kapitalizmu, oto bowiem na salony wkracza subiekt, wojenny handlarz, kupiec po prostu, który z łatwością pomnaża swój majątek, tworzy fortunę, przed którą respekt czują kolejni biedniejący arystokracji. Z drugiej strony widzimy też biedę fabrycznych robotników, brud, niedostatek i głód nadwiślańskiej krainy.

Pogłębione charakterologicznie postaci, znakomity Wokulski jako sztandarowa pozytywistyczna postać pełna energii, działania, zmian poprzez pracę, z drugiej strony Rzecki - pozostający w zawieszeniu między epokami, wprowadzający niezapomniany nastrój gawędy i niemal namacalnej tęsknoty za przeszłością.

Wszystko w powieści ma swój czas i miejsce, jest znakomitym dokumentem XIX - wiecznego świata i społeczeństwa. 

Prus nie unika krytyki, wskazuje na poszczególne warstwy społeczne, pokazując, jak bardzo nie potrafią one poradzić sobie ze zmieniającym się, pędzącym światem.

Porywająca, poruszająca, niezapomniana, do ciągłego powracania, najwybitniejsza polska powieść.

 

niedziela, 17 stycznia 2021

Louisa May Alcott - Dobre żony [recenzja]

 

Przekład: Zofia Grabowska

Wydawnictwo MG

Warszawa 2020


Będzie krótko. "Dobre żony" to flagowy przykład książki, która powstała jako kontynuacja dobrze przyjętej pierwszej części i nie uniosła tematu.

Nic nie zostało z sielankowego, pogodnego obrazu rodziny Marchów. I nie jest to wina dorastających bohaterek, które mimo swych talentów, serdeczności, urody wypadają na kartach książki płasko i blado. Cienie samych siebie. Czytam o ich perypetiach, ale te wiadomości o nich wcale mnie nie przekonują. 

W "Małych kobietkach" prostolinijność i kreatywność dziewcząt jest świeża, rześka, pełna werwy i młodości, tutaj wybrzmiewa jak zgrana płyta, naiwna, infantylna, niepotrzebna.

Najstarsza i najpiękniejsza Meg, urocza chłopczyca Jo, nieśmiała Beth i rozpuszczona najmłodsza Amy znaczą karty powieści. Ich dorastanie, borykanie się z problemami młodych dorosłych, dokonywanie wyborów życiowych, odnajdywanie się w nowych, nieraz matrymonialnych sytuacjach, a także tragedie i nieszczęścia, nieuniknione w ludzkich losach, są ich udziałem.

Jednak, jak mawia mój Tato: "tak dobrze żarło i zdechło" - na nic kreacje i wydumane wątki. Ta książka po prostu nie brzmi. 

Plusem jest wydanie, prawdziwie staranne.

piątek, 15 stycznia 2021

Zofia Nałkowska - Niedobra miłość [recenzja]

 

Wydawnictwo Książka i Wiedza

Warszawa 1975

Największym wabikiem powieści jest prowincjonalna codzienność międzywojnia: Kresy, małe senne miasteczko, zależności panujące między poszczególnymi grupami społecznymi (najlepiej widoczne podczas sportretowania towarzystwa usadzonego za stołem: wyższą pozycję od starej hrabiny ma lokalny polityk, a także pośledni wojskowy, który jednak znacząco wypływa na interesy i zależności administracyjne). 

Reszta już do mnie nie przemawia: ani pospolity romans, ani psychologizowanie na temat poszczególnych charakterów: nużące, czasem wydumane, innym zaś razem ledwo zarysowane, niepotrzebne.

Spokój miasteczka burzy pojawienie się młodego małżeństwa, Agnieszki i Pawła Blizborów. Świetliści, intrygujący poprzez bycie nowymi, nieodkrytymi i nieznanymi budzą wśród okolicznych elit duże zainteresowanie. Kończy się ono tym banalnym nawiązaniem romansu przez Blizbora, załamaniem Agnieszki i gorącym zainteresowaniem okolicznej społeczności, do tego duża wprawa i polot Autorki w tworzeniu opisów, czasem onirycznych, czasem tęsknych.

Osobną opowieścią są tutaj wątki autobiograficze i rozliczenie z własną przeszłością, ale to już zupełnie inna historia.

Tak bardzo nie po drodze mi  z tą książką, że tutaj skończę.

 

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Muriel Spark - Uczta [recenzja]

Przekład: Anna Brzezińska

Niezależna Oficyna Wydawnicza

Warszawa 1994

 

Wydawało mi się, że książka ma potencjał. Jak zwykle nabrałam się na okładkowe zapewnienia o ciekawej konstrukcji, nienagannym stylu i finezyjnym dowcipie. Akurat. 

I, choć początek daje pewną nadzieję, każda kolejna stroną (gdzieś tak po 10 pierwszych) ją zabiera. Nuda, brak umiejętności utrzymania uwagi czytelnika, ponadto naciągana intryga (choć i to za duże słowo), konstrukcja zdradzająca ostateczne zakończenie, a także brak rysów charakterologicznych postaci kładą książkę.

Bohaterowie wypowiadają swoje kwestie i już. Nie ma tu mowy o ich motywacji, celach, usposobieniu. Papierowe postaci wykładają papierowe słowa. Ciężko znaleźć coś na obronę Autorki. 

W snobistycznym domu snobistycznego malarza Hurleya Reeda wydawana jest kolacja dla starannie dobranych znajomych (mają być inteligentni). Prowadzą rozmowy, przypatrując się sobie (ech, jakież to jest pole do popisu dla dobrego pisarza-obserwatora: tyle możliwości charakterologicznych, tyle niedomówień i okazji do intryg), po prostu się sobie przypatrują. W zamierzeniu ta kolacja miała obnażyć brudne sekrety jej uczestników, przerażające fakty, które miały zmienić wyobrażenie czytelnika o pozornie atrakcyjnych i posągowych bohaterach siedzących przy stole. Tak było w zamierzeniu. Faktycznie pozostaje żal za straconymi okazjami i brakami warsztatowymi Autorki. 

 

Gottlieb Langer - Pamiętnik dorożkarza warszawskiego 1832-1857 [recenzja]


PIW 

Warszawa 1975

 

Ta książka to niezwykła ciekawostka w moim czytelniczym życiu: reprint z unikalnego egzemplarza znalezionego w Archiwum Państwowym m.st. Warszawy, który pierwotnie zaistniał jako numerowany linoryt odbity w 220 egzemplarzach.

Jego niewątpliwą zaletą są grafiki zaprojektowane przez Konstantego M. Sopoćko. Znakomicie oddają one nastrój książki, dodając jej uroku i wzbogacając treść.

Autor, Gottlieb Bugumił Langer to postać nietuzinkowa - z małej wioski gdzieś w Wielkopolski trafił do Warszawy, po drodze imał się różnych zajęć - od opieki nad końmi, poprzez służbę u hrabiny Mannageta von Lerchenau, aż po dorożkarza, a w jesieni życia majętnego warszawskich nieruchomości i dobrze prosperującego hotelu.

Jednak, co zrozumiałe, pamiętnik ów to pomnik jaki ten szanowany przecież obywatel sam sobie wystawił.

Nie brakuje tu dumy z własnych osiągnięć, wszelkie niepowodzenia są wynikiem fatum lub złej woli innych, zaś zwycięstwa i zasługi dziełem self-made-mana, oczywiście G. Langera. Z lektury książeczki wyłania się człowiek niezłomny, niewątpliwie bardzo pracowity i przedsiębiorczy, a także inteligentny i wyczuwający koniunktury.

Książka jest ciekawa z wielu względów: od elementów psychologicznych, po obyczajowe czy też historyczne. Ciekawie wygląda też z perspektywy rodzenia się kapitalizmu i ukazania procesu tworzenia się mieszczańskich fortun w początku XIX wieku (z włączeniem lichwiarzy, którzy niewątpliwie ułatwili wiele działań Gottlibowi).

Langer nie bał się żadnej pracy, gdy doszedł już do posiadania własnego wozu, najął się do pracy przy budowie twierdzy Modlin, później rozpoczął zupełnie nowatorskie i bardzo niebezpieczne trasy dla omnibusów pomiędzy miastami Królestwa Polskiego, ale też do Rosji, np. z Warszawy do Piatigorska, a nawet na Zachód Europy - do Neapolu!

Niezwykła dalekowzroczność i odwaga w postępowaniu Langera doprowadziły go do sukcesu.

Lektury tej nie rozgryzam w kategorii literackiej czy językowej. To bezzasadne. Jest ona ciekawostką wydawniczą, którą dobrze poznać.

 

 

niedziela, 3 stycznia 2021

Zyta Rudzka - Krótka wymiana ognia [recenzja]

 

Wydawnictwo W.A.B.

Warszawa 2018

Chyba zbyt mało wody upłynęło od mojego ostatniego spotkania z twórczością Rudzkiej. 

Zaczęłam zresztą od nowszej powieści "Tkanek miękkich" tutaj recenzja. I tam było mi trudno dostosować się rytmu języka. W "Krótkiej wymianie ognia" poczułam zmęczenie i rozczarowanie: stylem, tematyką, a także słowotwórstwem Autorki i częstymi w powieści zabawami językiem poprzez zlepki wyrazowe, skojarzeniowe związki wyrazowe itp.

W "Tkankach" głos należy do mężczyzn - trudnej relacji ojca i syna, ojciec żyjący na podlaskiej wsi, syn pracujący w mieście. Tutaj zaś marne i rzadkie kontakty matki z córką. Starsza pani mieszka na prowincji w zapomnianej wiosce, córka - wykształcona i znana poetka żyje w Warszawie.

Problemy osobiste, tęsknota za przeszłością, młodością, pragnieniami i marzeniami, rozczarowaanie rzeczywistością i tym co przyniosło życie - oto o czym traktują obie powieści. Szkielet został ten sam - zmienili się bohaterowie.

W "Krótkiej wymianie ognia" interesujące były monologi matki, odkrywające przed czytelnikiem tajemnice z przeszłości, wojennej, powojennje, trudnej i ukrytej w meandrach pamięci.

Warto też wspomnieć główną bohaterkę, Romę - bez mała 70 - letnią poetkę, kobietę z krwi i kości, która wciąż ma ochotę na życie i przyjemności z niego płynące. Słuszne zwrócenie uwagi na seksualność kobiet po menopauzie nie powinno dziś nikogo dziwić, ani tym bardziej bulwersować, ale pewnie znajdzie się niejeden oburzony święty, który uzna podobną tematykę za obrazoburczą. 

Ciekawe, czy gdybym sięgnęła najpierw po "Krótką wymianę ognia" psioczyłabym na "Tkanki miękkie"? Czy Zyta Rudzka w nadmiarze psuje ogólny odbiór swoich powieści? Czy może po prostu nie jest to najlepsza jej książka? Nie wiem. Zmęczyłam się powykręcanym językiem, trudno mi było brnąć przez kolejne strony zapchane wyboistymi słowy. 

Cezary Łazarewicz - Sześć pięter luksusu [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2020

Od zawsze lubiłam ten budynek. Miałam z nim same przyjemne wspomnienia, najlepsze to bez wątpienia spotkanie autorskie z Etgarem Keretem i późniejsze 4 godzinne czekanie w ogonku po autograf, autoportret i rozmowę.

Kiedyś kamienica braci Jabłkowskich kojarzyła się z luksusem, dobrem dawno minionym, tajemnicą (ach to zaglądanie przez okna i wszelkie możliwe dziury do środka), później pojawił Traffic i można już było legalnie chodzić po tych cudownych rozłożystych, iście filmowych schodach.

Teraz, dzięki pracy Cezarego Łazarewicza (którego twórczość wielbię od lat) mam skondensowaną historię budynku i jego twórców.

Nic nie poradzę na to, że tęsknię za międzywojniem. Wiadomo: bieda, inflacja, niepewność, ale z drugiej strony tamta Warszawa, grupy literackie, autorzy muzyki, wówczas tworzyli sztukę wszyscy moi ulubieńcy. Legendy narosłe wokół tamtych czasów, anegdoty dotyczące dzieł, spotkań, premier wywołują we mnie tę nostalgię.

Pewnie dlatego najbardziej czekałam na rodziały poświęcone czasom przedwojennym. Mają one tę magię i splendor, który istnieje już tylko na kartach wspomnieniowych książek. 

Historia budynku na przestrzeni lat przybiera formę krzywej łamanej: od początkowej opadającej: czay trudne do przebicia się, do nagłego wzrostu: niezwykłe i niespotykany sposoby na pozyskiwanie klientów (katalogi wysyłkowe, charakterystyczni kurierzy z paczkami Jabłkowskich), godne traktowanie pracowników (od nauki języków po wspólne posiłki na stołówce, pomoc w zdobywaniu wykształcenia), wyprzedzanie mód (muzyka na żywo w sklepie, przedstawienia dla dzieci, pokazy mody), aż po czasy wojenne i powojenne, odznaczające się przygnębiającą i nieuniknioną bezradnością wobec historii.

Tak, opowieść o domu braci Jabłkowskich to historia Polski w skrócie: boom nowego wieku, rodzenie się kapitalizmu, wojny, stalinizm i komunizm, które zabrały wszystko, po późniejsze dzikie czasy transformacji, walka spadkobierców o odzyskanie budynku przy Brackiej, czasy cwaniaków i oszustów, znakomicie wiedzących jak się dorobić na cudzym podwórku. Przygnębiające sprawy sądowe, kruczki prawne, które wydłużają procesz odzyskania własności. A to Polska właśnie.

Cezary Łazarewicz stowrzył fascynującą opowieść o ludziach i czasach. Jego znakomita umiejętność słuchania, wyciagania wniosków, przy jednoczesnym braku potrzeby szarżowania i koncypowania faktami, a także bezpretensjonalny styl powodują, że książka jest niezwykła.

Po raz kolejny pokazał, że zna się na swojej robocie i wykonuje ją bezbłędnie.

Rebecca Makkai - Wierzyliśmy jak nikt [recenzja]

 

Przekład: Sebastian Musiela

Wydawnictwo Poznańskie

Warszawa 2020

Jak dobrze, że radaktor Adrian Tomczyk przeszedł z przewidywalnej, nużącej Filii do intrygującego Wydawnictwa Poznańskiego! Widać, że tutaj rozwija skrzydła, czego najlepszym przykładem jest książka Rebecci Makkai. Oby tak dalej!

Na początku "Wierzyliśmy jak nikt" bardzo przypominała mi wydane w Polsce w 2016 "Małe życie" H. Yanagihary tutaj. Trochę przez wzgląd na pojawiająca się w obydwu przypadkach męską przyjaźń, środowisko LGBT, wielkie miasto (Chicago - Nowy Jork), bohemę, ale najbardziej na zasadzie skojarzenia tematyki i ogólnego nastroju jaki zapamiętałam z tamtej książki. Z czasem jednak to wrażenie się oddalało, ustępując miejsca rosnącemu zaciekawieniu co do rozwoju fabuły.

Sam temat przewodni jest ważny - dotyka początku epidemii AIDS w latach 80. Strach, niepewność, rosnąca liczba zakażeń i zgonów, wystawione na próbę poczucie spokoju i wydźwięk społeczny, który jednoznacznie katalogował chorych. Wówczas pozytywny wynik zakażenia wirusem HIV niemal zawsze był wyrokiem, kończącym się na przeludnionym oddziale szpitalnym, a w konsekwencji na cmentarzu. Bohaterów książki spotykamy więc nierzadko na pogrzebach przyjaciół, w lecznicach zamkniętych lub podczas ostatnich ich chwil w domach. Kurczący się krąg sugestywnie działa na wyobraźnię, pokazując skalę problemu.

Choć, początkowo, ilość postaci i wątków przytłacza, jednak im dalej w las, tym łatwiej było zapanować nad liczbą bohaterów i ich problemów. Autorka nie daje czytelnikowi chwili na wytchnienie dołączając do listy wątków handel sztuką, tajemniczą historię nieznanego malarza z lat 20., zaginięcie córki jednej z bohaterek, a także sektę i ledwo wspomnianą tylko kwestię zamachów terrorystycznych w Paryżu. Gąszcz zagadnień potęguje zainteresowanie treścią, Autorka konsekwentnie zagęszcza fabułę, czyniąc ją absorbującą, co najkrócej recenzuje tę książkę - jest wciągajaca. 

Nie odkrywa nowych lądów, nie jest napisana wyjątkowym językiem, nie porywa w kwestii charakterologicznej postaci, brakuje jej metafor i głębi, ale zwyczajnie nie da się jej odłożyć bez poznania kolei losów poszczególnych bohaterów. 

Fabuła zawiązuje się podczas pogrzebu Nicka, jednej z ofiar szalejącej wówczas epidemii AIDS. Śledzimy losy jego siostry Fiony, bliskich i dalszych przyjaciół, którzy od czasów pogrzebu zmieniają się i konsekwentnie jeden po drugim zapadają na tę straszną chorobę. Opowieść biegnie dwutorowo, stąd wydarzenia z lat 80. przecinają co chwilę z rokiem 2015, gdy poznajemy współczesne losy Fiony. Słodko-gorzkie wspomnienia zestawione z aktualnymi troskami, pokazują, że mimo wszystko, życie toczy się dalej, nieważne jak wielka tragedia nas dotknie. Tempus fugit, aeternitas manet.