poniedziałek, 20 lipca 2020

Mary Stewart - Tajemnica zamku Valmy
Przekład: Irena Doleżal-Nowicka
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Poznań 1995

Słowo daję, nie wiedziałam czego spodziewać się po tej książce. Opis skąpy, okładka sugerująca bardziej kryminał niż cokolwiek innego.
Jakże się zdziwiłam, gdy po jakimś czasie odkryłam, że najlepszym określeniem dla "Tajemnicy zamku Valmy" będzie... powieść pensjonarska.
Dawno się tak dobrze nie bawiłam czytając. 
Lekka, łatwa, przyjemna, ale przy tym napisana całkiem znośnym językiem, dalekim od współczesnej ubogości słownej autorów, silących się na bycie modnymi i "na czasie" również w kwestii językowej.
Ta trącąca myszką opowieść o uczuciu i tajemnicy jest niewinnie przewidywalna i uroczo naiwna.
Tym razem się nie czepiam szczegółów - wszystkie zabiegi formalne, stylistycznej, językowe, a także rozpisanie charakterów jest przemyślane, stoickie, bez kwiecistych opisów i wywołujących niestrawność uczuciowych wynaturzeń.
Wszystko jest w prozie Stewart stonowane - pejzaże, sytuacje, zdarzenia. Wie, kiedy przystopować, wie, kiedy dany wątek staje się męczący, jest akuratna i przezorna.
Odkryła wielką tajemnicę literatury - zawsze lepiej powiedzieć/napisać mniej niż więcej. Jakże ważne jest poruszenie wyobraźni czytelnika, podanie mu pola do kreatywnego dopisania własnego zakończenia.
Oczywiście, ten rodzaj literatury w żadnym stopniu nie zaważy na niczyim losie, nie zmieni biegu historii, ni nie wejdzie do kanonu, ale spełni swoją największą funkcję - da odprężenie czytającym.
Co do treści: 23 - letnia Linda trafia tajemniczego francuskiego zamczyska rodziny de Valmy, gdzie ma zostać guwernantką 9-letniego Filipa, spadkobiercy majątku. Do czasu osiągnięcia wieku uprawniającego do otrzymania tytułu, pozostaje on pod kuratelą wuja, Leona de Valmy, demonicznego i temperamentnego gentelmana.
Linda nie przypuszcza nawet jak bardzo zmieni się jej życie w starym zamku: dworskie koterie, plotki służby, bliskość małego miasteczka, gdzie każdy wie wszystko, cierpi na rosnącą zazdrość, a także żywi się tym co zasłyszane, a często zniekształcone...
Młoda, niedoświadczona guwernantka jest łakomym kąskiem dla wszystkich wyżej wymienionych.
Dodatkowo, dziewczyna szybko zauważa serię niefortunnych wypadków jakie mają miejsce w jej najbliższym otoczeniu. Każdy z nich jest śmiertelnie niebezpieczny, każdy zneutralizowany dzięki jej trzeźwości myślenia i zimnej krwi.
Co odkryje Linda i jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić?
Ha! 
Polecam. Wspaniale odprężająca lektura, napisana językiem dużo lepszym niż większość współczesnej literatury.

Alex North - Szeptacz [recenzja]

Przekład: Paweł Wolak
Wydawnictwo: Muza
Warszawa 2019

Jestem zdumiona faktem, że ta książka zyskała wydawcę, a także zagraniczne przekłady.
Tak naprawdę ciekawi mnie, co powodowało redaktorem, który przyjął tekst i pchnął go dalej. Chciałbym wiedzieć.
Lista moich zarzutów nie jest szczególnie długa. Tekst jest zwyczajnie słaby i nie nadaje się do czytania. 
Wyliczam kardynalne błędy. Uwaga:
- męczące powtórzenia co kilka stron (śmierć żony, przeprowadzka, opis rysunków dziecka)
- wątek pisarza, który stracił żonę i próbuje napisać nową powieść, ale poradzenie sobie z traumą poprzez przelanie żalu i bólu na papier nie wychodzi - katastrofalny styl
- zgrana płyta pod tytułem: "przeprowadzka do nowego domu po śmierci żony"
- policjant - alkoholik, który ukrywa swoją przeszłość przed współpracownikami
- półsierota, kilkuletni chłopiec pozostający w konflikcie
- finał tak banalny, że niektórzy mogą poczuć. się urażeni, nie zdradzę jednak istoty banału, dość spoilerowania.
Prawdziwym problemem autorki jest brak talentu. Naciąganie czytelnika na liczne i wspomniane wcześniej powtórzenia, "uatrakcyjnianie" opowieści skrawkami przeszłości, zamknięty w więzieniu morderca, który w założeniu miał być kluczem do morderstw, a w rzeczywistości jest niewykorzystanym, natrętnie powracającym elementem, który nijak nie da się uzasadnić logicznie, bo te fragmenty, które zaszczyca swą obecnością są miałkie, niepotrzebne. Inspiracja H. Lecterem jest nietrafiona - do tworzenia charakterów potrzeba talentu.
Dzisiejsze pisarstwo to często wyrzucanie w przestrzeń słów, zdarzeń, skojarzeń, które nijak się nie wiążą, nie mają logicznego wytłumaczenia. North to flagowy przykład takiego śmietnika myślowego: pełno wątków, żaden niewykorzystany, raczej zasygnalizowany, marne postaci, które są na tyle papierowe, że szkoda o nich więcej wspominać, ale napiszę tylko, że prowadzącą śledztwo nie jest w żadnym stopniu postacią wiodącą, jej obecność ogranicza się do bycia zmęczoną, motywy działania porywacza dzieci są tak płytkie, że rozpacz bierze: ostatnią ofiarę złowił niemal drugiego dnia po jej poznaniu, wcześniejsze obserwował, poznawał itp. 
Wątek Jake'a, dziecka, które ma wymyślonych przyjaciół i wielki pociąg do ekspresyjnych rysunków, także cierpi przez odautorskie braki formalne - jest męczący, w zamyśle samotny i w traumie - faktyczne odczucie to majaczący, bliski omamów stary malutki. 
Myślę sobie, że szkoda papieru na tę książkę. Wielkie marnotrawstwo.

sobota, 18 lipca 2020

Joseph Smith Fletcher - Morderstwo w Wrides Park [recenzja]

Przekład: Jan S. Zaus
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 1990

Jak ja tęskniłam za klasycznym kryminałem. Bez skandynawskich udziwnień czy polskich popłuczyn. Poprawny, trochę flegmatyczny, pisany nienagannym językiem pozbawionym emocji.
Tęskniłam też za niespiesznym trybem życia brytyjskich arystokratów początku XX wieku, wszystko to przez miłość do altmanowskiego "Gosford Parku". Nieuleczalne uczucie.
W każdym razie na początek przybliżam szczegóły ze zwykłego, szarego dnia sir Nicholasa:
- konna przejażdżka z siostrzenicą
- czas w bibliotece lub ogrodzie aż do lunchu
- po lunchu drzemka do 15:00
- przejażdżka samochodem
- herbata o 17:00
- obiad po uprzednim przebraniu się
- od 21:00 wist z siostrzenicą, asystentem Camberwellem i kamerdynerem.
Takie życie.
Jednak pewnego dnia, cały ten przyjemny kierat ulega zakłóceniu.
Arystokratę odwiedza marynarz niepewnej prowieniencji. Sa widziani w okolicy przez wielu świadków, po jakimś czasie dziwny gość zostaje znaleziony martwy. 
Wszystkie znaki wskazują na winę sir Nicholasa. On sam milczy jak zaklęty i wcale nie chce pomóc w rozwikłaniu zagadki.
W sprawę angażuje się Camberwell oraz prywatny detektyw zaangażowany przez prawnika sir Nicholasa.
Wspólnymi siłami, trochę po amatorsku, trochę dzięki szczęściu obaj odkrywają coraz to nowe fakty, które stopniowo rozświetlają prawdę o tajemniczym marynarzu.
Solidny, klasyczny kryminał. 
Raz na jakiś czas dobrze odświeżyć sobie takie podejście do tematu.