czwartek, 28 sierpnia 2014

Ignacy Karpowicz - Sońka [recenzja]

Wracam do pisania po niemal dwóch miesiącach wakacji, które jak zwykle spędzam z dala od internetu. 
Mam problem. Nie wiem jak opowiedzieć o Sońce. Mogę zrzucić winę na czas - wyszłam z wprawy, nie pisałam o książkach długie tygodnie. A może, po prostu, nowa książka Karpowicza nie jest do opisywania, tylko do poznania. Może należy do tego wąskiego grona historii, których nijak nie odda streszczenie, zachęta, dywagacje na temat fabuły.
Nie wiem.
Kiedy wpadnie się w wir świata przedstawionego, nie sposób się odeń oderwać. Nieważne jak straszne, ciężkie i trudne są tematy poruszane przez autora. Trzeba czytać, zrobić małą przerwę na zaczerpnięcie powietrza i dalej zgłębiać się w koszmarne, tragiczne losy tytułowej bohaterki.
Jej opowieść, czasem wydaje się być baśnią, trochę ze względu na język opowieści, trochę przez wzgląd na topografię, czas, ówczesne zwyczaje i wierzenia. Jednak, przede wszystkim, wyznania Sońki są dramatyczną relacją czasów II wojny, gorzkich wspomnień rodzinnych, gdzie przemoc i ból były na porządku dziennym, zaś wiejska kobieta znaczyła mniej niż zagrodowa koza.
Na powiernika swojego życiorysu obiera ona Igora Grycowskiego, warszawskiego bon vivanta (a przy okazji reżysera teatralnego), który przez przypadek pojawia się na zapadłej podlaskiej wsi, gdzie łatwiej porozumieć się po naszemu, czyli białorusku, niż po polsku. Słuchając o wielkiej namiętności jaka połączyła Sońkę z SS-manem Joachimem, widzi on oczami duszy teatralne deski, aktorów i dialogi rozpisane na kilka scen. Koleje losu staruszki wciąż przekłada na sceniczny język, w myślach dobiera efekty, ustawia światła, kompletuje scenografię. Jak dramatycznie będzie wyglądała w jego interpretacji scena monologu Joachima, który tłumaczy nieznającej niemieckiego Soni, sposób zagłady okolicznych Żydów. Nieświadoma prawdziwego znaczenia słów przekazywanych jej w dziwnym, obcym języku Sonia ma przeświadczenie, że ukochany właśnie się jej oświadcza.
Wspomnienia wypływają z pamięci bohaterki wartkim strumieniem. Wydaje się, że mimo ich ciężaru emocjonalnego, opowieść snuta jest bezbarwnym tonem. I choć pewnie nie raz ściśnie się serce czytelnika, to ów ton równoważy emocje, powoduje łatwiejszy powrót do rzeczywistości.
Kobieta skazana na życie, taka była Sońka. Jakby cały jej los, całkiem długie ziemskie bytowanie, były karą na tamto wojenne uczucie. Wyklęta, wzgardzona przez wieś, odsunięta od wspólnoty, samotna, doświadczona przez los do granic możliwości, czekała na postronnego słuchacza, który wziąłby na siebie cały ciężar jej wspomnień, pozwolił jej odpocząć.
Czuję ten ciężar. Nie jest to uczucie przyjemne, jednak konieczne. W końcu lektura ma poruszać czytelnika, zostać w pamięci. Sońka zostaje. Tylko tak trudno o niej mówić.