sobota, 19 stycznia 2013

R. D. Wingfield – Frost i zastraszone miasto [recenzja]


Nie znam pierwszej części przygód inspektora Jacka Frosta. Jeśli jest podobna do drugiej odsłony tj. Zastraszonego miasta, to wcale nie mam ochoty jej poznać. Tą książką rządzi wielowymiarowy chaos. Reprezentowany przede wszystkim przez zapominalskiego, leniwego i w gruncie rzeczy nadzwyczaj roztargnionego głównego bohatera. Usilnie szukam dobrych stron tej książki. Nie jest to łatwe zadanie. Może to, że czasem Frost pośród tych swoich obcesowych, frywolnych tyrad zabłyśnie jakąś małą pointą czy bardziej udanych żartem.
Postaci są silnie schematyczne. Jeśli ktoś jest posterunkowym, to głupim, albo wypłoszonym, albo zdegradowanym za brutalność i nieokrzesanie. Jeśli jest się żoną bogatego przemysłowca, to jest się osamotnioną, lubiącą drinki i skoki w bok kobietą. Jedyną zaskakującą jednostką jest autoironiczny, rozbrajająco szczery, mylący stronę prawą z lewą Frost, który sam o sobie mówi: bezmyślny, niekompetentny dureń.
Akcja książki dzieje się w mieście Danton. Na posterunku odbywa się przyjęcie odchodzącego na emeryturę Harrisona. Niemal wszyscy policjanci tłoczą się w kantynie, by tam hucznie pożegnać kolegę. Nocny dyżur pełni mocno okrojony skład złych i zazdrosnych kolegów, którzy co chwilę słyszą donośne śmiechy i dobrą zabawę reszty załogi. Tej nocy wiele wydarzyło się w Denton: trup w miejskim szalecie, potrącenie staruszka, zaginięcie nastolatki, okrutne pobicie striptizerki, kradzież przy bankomacie, napad z rabunkiem na miejscowego bossa, grasujący po okolicznym lesie seryjny gwałciciel Diabeł w kapturze – to dużo jak na jedną noc i całkiem małe prowincjonale miasto. To jednak nie wszystkie przypadki z jakimi w krótkim czasie musi uporać się Frost. 
Oby każde miasto miało takiego ociężałego, gnuśnego policjanta, który w gruncie rzeczy doprowadza do rozwiązania wszystkie rozgrzebane sprawy. Ja jednak do Frosta już nie wrócę. Chaos męczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz