czwartek, 31 grudnia 2020

Francois Rabelais - Gargantua i Pantagruel [recenzja]

 

Przekład: Tadeusz Żeleński (Boy)

Wydawnictwo: PIW

Warszawa 1955


Po latach wróciłam do lektury Gargantui. Powodowało mną nieustające uwielbienie talentu translatorskiego Boya, a także kult życia, radość, groteska i ironia, które płyną z lektury.

Czytając Rabelais'ego lata temu zwracałam uwagę na zupełnie inne aspekty: prześmiewczość, turpizm, opis zachowań, teraz moją uwagę przykuwały liczne aluzje do osób współczesnych autorowi, krytyka ówczesnych prądów filozoficznych, niuanse, które są przecież solą utworu. Ciekawe to doświadczenie: sprawdzenie pamięci utworu po latach.

Mamy zatem do czynienia z dynastią olbrzymów, którzy rządzą królestwem, które pokrywa się z terenem dzisiejszej Francji. Księga pierwsza to czasy Garagantui,  potomka wielkiego Tęgospusta i Garmeli, zaś druga księga to tom poświęcony Pantagruelowi, synowi Gargantui i Badebeki.

W treści, naszpikowanej wyliczeniami, porównaniami i epitetami gęsto jest od wymyślnej plastyki języka, na którą składają się i neologizmy, cała gama wulgaryzmów, pełen dynamiki styl ludowy. 

Rabelais nie oszczędza nikogo. Parodiuje, prześmiewa, ubiera w gorteskę co tylko się da. Obrywa między innymi epos rycerski: opis narodzin Gargantui formą nawiązujący do chanson de geste aż kipi od kpiny i absurdu. Ale w jakim stylu! Pełnym żywiołowości, szaleństwa, impulsywności i pulsującego humoru.

I Gargantua i Pantagruel używają życia - odchodzą od obowiązujących do niedawna praw średniowiecznych na rzecz dobrodziejstw płynących z szukania przyjemności i radości życia. Jedzą, piją, bawią się za wszystkie czasy, odrzucając ideały z poprzedniej epoki, jak umartwianie się ubogi styl życia. Ci rośli sybaryci nie znają ograniczeń: od nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, porzez odautorskie wstawki wybolbrzmiające ukazywanie ludzkiej fizjologii. Wszyscy tu płyną z prądem przyjemności i beztroski. Mimo drwiny i dystanu wobec zastanego świata widać jednak szacunek Autora do solidnego wykształcenia i erudycji. Na szczęście.

"Gargantua i Pantagruel" to czytelnicza przygodna. Tym smaczniejsza, że bardzo dojrzała, powstała w końcu w XVI wieku.

środa, 30 grudnia 2020

Radek Rak - Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli [recenzja]

 

Wydawnictwo: Powergraph

Warszawa 2019


Nie wiem od czego zacząć - tyle myśli kłebi mi się w głowie. Podziwiam wyobraźnię autora, swadę jego literackiego języka, szczególność i niepowtarzalność stylu, konceptu, myśli. 

Do głowy przychodzą mi porównania z pomysłami i rozwiązaniami wspaniałej Olgi Tokarczuk i znakomitego Bolesława Leśmiana (ach ten "Skrzypek szalony"), ale, wiadomo, każdy z nich to osobny byt. 

Rak czerpie garściami z różnych stron, jeśli pożycza bohatera historycznego to tylko po to, by wyposażyć go w nadludzkie umiejętności, by ubrać go w kostium utkany z legend, podań, słowiańskich wierzeń, guseł. A dalej już -  niech się dzieje niczym nieposkormiona wola Autora - pełna barokowych wręcz pomysłów. Ich nadmiar, siła, sugestywnośc, barwa, moc oszałamiają czytelnika. Stawiają w mojej pozycji: odurzonego treścią.

W gęstwinie zamysłów i rozwiązań fabularnych poznajemy clou opowieści - historię o feudalizmie, nieludzkim traktowaniu, władzy, sile, niesłuszności prawa, a także widzianej z drugiej strony - poddańczej ofiarności, wyzysku, pogardzie i beznadziei, przyprawionej nienawiścią, tępą dsiłą, podlaną okowitą i słono doprawioną głodem.

Na głównego bohatera wybrał sobie Rak historyczną przecież postać - postrach szlachty, najbardziej bodaj znanego, charyzmatycznego dowódcę rabacji galicyjskiej - Jakuba Szelę. 

Gdy go poznajemy, trudno posądzać literackiego Jakóba o autorytet czy cień uroku. Jest szabesgojem w karczmie, poddanym srogiego szlachcia Bogusza, wydalonym z własnego domu, oddającego się najemnym pracom za chleb. Kiedy jednak ratuje życie jednego węża pozyskuje sobie wdzięczność całego rodu, a jego życie przybiera zgoła inny obrót. Nagle roztacza się przed nim tajemny, oniryczny świat wiedźm, diabłów, czarów, przepowiedni, zaklęć, wróżb, które mają wpływ na losy wielu.

Poszczególne przygody, napotykane na drodze przeciwności czy wyzwania, dziwotwory i poczwary budują w Jakubie swoistą życiową mądrość, są elementem przemiany osobowościowej bohatera. Lekkość i płynność tworzenia sytuacji i zdarzeń nieprawdopodobnych, powodują, że są one idealnie wpisane w poszczególne koleje życia Szeli. Ta przemiana, organizowana na oczach czytelnika, wspierana przez kolejne doświadczenia i przygody budują nie tylko legendę bohatera, ale też usztywniaja, hartują jego charakter.

Coraz łatwiej przychodzi mu myślenie o tym, że czas ukrócić nieuczciwość, że nie ma prawa, które usprawiedliwiałoby przemoc, wyzysk i gwałt jakiego panowie dopuszczają się na chłopach. Powoli, acz konsekwentnie rośnie w siłę gniew i żądza zemnsty za lata uciśnienia. Jest mu łatwo - przed laty oddał serce, teraz żyje zupełnie bez niego. 

Historia z sercem jest ważna, bo wskazuje na kolejny bardzo istotny wątek powieści - kobiety. Czy to wiedźmy, mary, proste chłopki, piękne, oniryczne (jak córka karczmarza), czy może zielarki, wiedźmy, wszystkie są daleko bardziej oświecone, pewne siebie, znające prawa świata aniżeli wszyscy powieściowi mężczyźni. Te szamanki, kapłanki różnych ognisk - od domowego po czarci, swą spokojną, wyważoną mądrością kierują Szelą. Charakterne i czułe, doświadczone i pogodzone z losem, wiedzą co ma po sobie nastąpić. Pozbawione tępej stanowczości chłopów i panów są opoką i osłoną na tyle na ile zechce skorzystać Szela.

A ten poczyna sobie coraz odważniej - rośnie w siłę, w popularność, w pewność siebie. Z historii wiemy jaki jest finał tej historii: krwawy, mroczny, śmiercionośny. Kto sieje wiatr, zbiera burzę.

A sam Rak jest bezsprzecznym oryginałem na rodzimym firmamencie pisarzy (nie tylko) SF. Laurka - patrz pierwsze zdanie mojego listu.  Ma wielką wyobraźnię, doskonałe wyczucie stylu, lekkość w jego prowadzeniu, rozmach w dialogach, a także rzutkość w sferach monologów wewnętrznych i moralizowania czytelników. 



wtorek, 29 grudnia 2020

Miha Mazzini - Wymazana [recenzja]

 

Przekład: Marlena Gruda

Wydawnictwo: Wyszukane

Warszawa 2020


Nie pamiętam już kiedy tak mocno czułam książkę. Boleśnie, z koniecznością odkładania jej na złapanie oddechu. Empatyczne podejście do tematu: matka - dziecko. Wstrząsające uczucie - strach o dziecko spłyca oddech, także czytelnika.e

Bohaterka opowieści to Zala Jovanović: serbskie nazwisko ojca i słowńskie imię ("małe zwycięstwo mamy?").

Jej koszmar zaczyna się niedługo po dotarciu na porodówkę. Okazuje się bowiem, że nie figuruje w komputeroej ewidencji ludności, według systemu nie istnieje. Po urodzeniu syna słyszy od szefowej położnictwa, że jest cudzoziemką w Serbii, jest winna szpitalowi 448 tysięcy tolarów, dług wciąż rośnie, a dla osoby bez obywatelstwa i stałego meldunku trudno jej będzie wybrnąć z sytuacji.

Okazuje się, że dyrektorka położnictwa i odrynator oddziału to małżeństwo, stara lublańska rodzina, która zawsze wie jak się ustawić, by nie zdmuchnął jej wiatr historii. Zawsze akuratni i gotowi na zmiany, gdy zachodzi potrzeba, trzymają z komunistami, w razie zmiany prądów stoją obok demokratów. Zala jest dla nich łatwą ofiarą: młoda, bez partnera, ojca dziecka przy boku ("ukrywanie ojca dziecka weszło jej w krew"), niedoświadczona, a na dodatek ze złym pochodzeniem. Postanawiają pozbawić ją dziecka.

Od lutego 1992 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Republiki Słowenii pozbawiło obywatelstwa, dosłownie wymazało z ewidencji ponad 25 tysięcy ludzi. Obywaletstwa zostali pozbawieni wszyscy ci ludzie, którzy oprócz obywatelstwa Jugosławii mieli paszporty któregoś z krajów Republiki. Nagle, z dnia na dzień stali się niepotrzebni, niebyli, jak intruzi, nieproszenie goście we własnym domu. Najprawdziwsza, najperfidniejsza etniczna czystka administracyjna.

Nieprawdopodobna, tragiczna historia, na którą złożyły się losy wielu osób, prawdziwych historii.

W przypadku bohaterki to jej odwaga, determinacja i więź łącząca matkę z dzieckiem pozwoliły na walkę. Zbawienny okazał się też strach krzywdzicieli przed czwartą władzą - gdy wyszło na jaw, że pewna dziennikarka CNN chce przeprowadzić wywiad z Zalą  na temat kradzieży dziecka, na temat pozbawienia jej obywatelstwa, przecinania dowodów osobistych u obywateli, nagle zmienili front.

Lektura tej książki to jedna wielka przestroga dla wszystkich tych optymistów, dla wszystkich tych poprawnych, akuratnych i najmądrzejszych , którzy sądzą, że nie ma już w świecie miejsca na tego typu niesprawiedliwości społeczne czy obywatelskie. Wszystko już było, wszystko to wraca co jakiś czas.

"Wymazana" jest mocną, chwytającą za gardło historią, która nigdy nie powinna się wydarzyć.

Narracyjny wigor, mocna historia pełna napięcia i strachu gwarantuje, że temat pozostanie z czytelnikiem na długo. Wiem co piszę.

Dodatkowym atutem jest bardzo staranne wydanie: od czcionki, interlinii, papieru aż po znakomitą okładkę.

Wszystko tutaj znakomicie współgra. Wielkie brawa dla wydawnictwa!


Kornel Filipowicz - Pamiętnik antybohatera i inne utwory [recenzja]

 

Wydawnictwo: Iskry

Warszawa 2020

"Pamiętnik..." to niezykle porażająca w swym konsekwentym spokoju opowieść wojenna. Dotkliwa.

Karmieni przyzwyczajeniem wyniesionym ze szkolnego kanonu lektur (sprzed pato niby-ministrów edukacji), wojnę najczęściej widzimy jako heroiczną, często jednak bezesnowną walkę, choćby o honor.

Tymczasem Filipowicz wykreował postać zgoła inną, mocno konformistyczną, której jedynym celem jest przeżyć. Opowiadanie pochodzi z tomu wydanego w 1961 roku i w tamtym czasie było mocno kontrowersyjne. Pisarz nie raz musiał tłumaczyć swój brak związków z bohaterem, zaprzeczał w kwestii ewentualnych autobiograficznych konotacji.

Ten utwór to swoiste oskarżenie wobec okoliczności jakie zmuszały ludzi do tego typu postaw: egoistycznych, aspołecznych. Filipowicz, pisząc tę mikropowieść okupacyjną chciał zapewne pokazać, a może też zrozumieć motywy zbrodni i ich twórców. Konkluzja jest taka, że w każdym społeczeństwie istnieje podatny grunt dla rodzenia się zbrodni i zbrodniarzy. Łatwo ludzi namówić do złego, do poniżania, szydzenia, okradania, a finalnie, również mordowania. 

"Pamiętnik antybohatera" to także mocne podkreślenie, że obraz świat widziany jednostkowo zależy tylko  i wyłącznie od punktu widzenia. To, co dla jednych jest bohaterstwem, dla innych może być przejawem tchórzostwa. Manipulacja i sofistyka. Tyle.

Utwór ten, ku rozpaczy, nie stracił nic na aktualności. Współczesność wygenerowała może nie pokolenie, ale raczej model postępowania, który jest znakomitą kopią literackiej kreacji: tchórz i konformista, lawirant i karierowicz, koniunkturalista i kameleon, który dla zysku zmieni wszystko. Liczy się dobrobyt, przetrwanie oraz to, by być zawsze po stronie zwycięzców, nie zaś zwyciężonych.

Utwór "Egezkucja w zoo" - fragment wojennej rzeczywistości rozpisany na wyjątkowych aktorów - zwierzęta. Końcówka wojny, jeden z niemieckich ogrodów zoologicznych. Tam ludzie próbują udawać, że wojny nie ma, zaś zwierzęta postawione są wobec nich w nadrzędnej formie: tych, które więcej widzą, rozumieją, nie kryją się, nie kłamią. Pada ważne pytanie o to kim jest człowiek wobec zwierząt. Pytanie to wraca w wierszu "Ostatnie słowo oskarżonego", człowieka, który zabił muchę. Tam, w zasadzie, pada odpowiedź na to pytanie.

"Nike" miniatura, która na początku poraża klaustrofobicznym nastrojem. Oto bowiem mamy grupę ludzi zamkniętych w wieży, ich poczucie zagrożenia stale rośnie wobec nieuzasadnionego zamknięcia i poczucia niepewności. Przerażenie i napady lękowe mają jednak kres. Filipowicz rzuca swoim bohaterom i czytelnikom koło ratunkowe - Nike z Samotraki, która staje się medium potrzebnym do pozyskania wiary w to, że nie należy całkowicie tracić wiary w ten świat. Nike to przecież symbol zwycięstwa, tutaj także nadziei.

Filipowicz jest znakomitym obserwatorem, wyważonym prognostą, wspaniałym rzemieślnikiem słowa, nastroju. Atmosfera jego utworów, tematyka, sposób ich przedstawienia powodują, że niezmiennie dziwię się jego nieobecności w szerszej czytelniczej rzeczywistości.

Andrej Nikolaidis - Syn [recnezja]

 

Przekład: Marta Dobrowolska - Kiery

Wydawnictwo: RM

Warszawa 2020


Jakże się zgadzam ze zdaniem narratora, który pomstuje na coroczne najazdy hunów - turystów, którzy nie dość, że nie potrafią się zachować, to jeszcze przez średnio dwa tygodnie urlopu udają kogoś kim nie są (marnie im to wychodzi), żyją podczas kanikuły jak królowie (raczej z monarchii absolutnych), a później wracają do czyszczenia klozerów gdzieś w Grazie, Monachium czy Sztokholmie.

"Ma też rację Sartre, kiedy mówi, że piekło to inni. Ich przyjemność jest moim piekłem".

Bohater, nie mający dobrego zdania o rodzaju ludzkim, sam cierpi po rozstaniu z żoną, wciąż też nie może przeboleć śmierci matki, po części czuje się za nią odpowiedzialny. Ponury nastrój, samotność w pustym domu, a także widok na mieszkanie ojca (z którym główny bohater pozostaje w konflikcie),  bliski pożar gaju oliwnego, a także samotność i załamanie nie dają mu spać. 

Mieszka on w zabytkowym czarnogórskim mieście Ulcinja, jest pisarzem, inteligentem, pełnym wahań i niepokojów. Szukając ukojenia i sposobu na przeżycie ciężkiej nocy postanawia ruszyć w miasto. Po drodze, co i rusz, spotyka kolejne przedziwne, mroczne postaci, które czasem wydają się być zjawami, marami sennymi, chmurnymi, sposępniałymi, przegranymi.

Pod meczetem słucha o ojcobójcy, który zabił, bo ojciec mu wybaczył wszystkie ciężkie przewinienia. W knajpie, spelunie raczej, pewien ojciec - alfons namawia go na seks z jedną ze swoich niepełnoletnich córek. 

Przygnębia go spotkanie z Samirem - wahabitą, niegdyś utalentowanym skrzypkiem, który porzucił karierę po młodzieńczych traumatycznych przeżyciach. Bohater nie ma wątpliwości, że każdy człowiek jest zły, że każdy kłamie, w mniej lub bardziej samolubnym celu. Również spotkanie z poranionymi fizycznie uchodźcami z Kosowa nie przynosi mu żadnego potwierdzenia, że gatunek ludzki jest potrzebny. Rozczarowanie jest dlań nieuchornne, w każdej dziedzinie.

Nawet przypadkowe spotkanie z dawnym kolegą szkolnym nie daje mu radości. Zresztą, ponura historia kolei losu Urosa, bo tak miał na imię ów znajomy, potwierdza wszystkie chmurne spostrzeżenia bohatera. Uros, biedny robotnik budowlany, niegdyś brał udział w wojnie bałkańskiej, raczej uciekał przed kulami, ale gdy nie było już ucieczki, sam strzelał. Teraz jest przegranym, biednym, opuszczonym weteranem, który nie widzi przyszłości.

Próżno szukać pokrzepienia w "Synu". To gorzka opowieść o rozaczarowaniu światem i tym co niesie. Bohater mówi: "Każdy kto mnie poznaje od razu myśli: Boże, jaki ten człowiek jest nieszczęśliwy".

Nieuchronne porównanie do "Boskiej komedii" Dantego opiera się tutaj tylko na kręgach piekielnych, które w przypadku renesansowego twórcy są przestrogą i szansą na ratunek, tutaj piekielne ognie współczesnych historii są gwoździem do trumny prowadzenia się człowieka - nie ma nadziei: "utopić się w ludzkości, co za straszny koniec".

Wątpliwości rodzi też niezwykły finał, którego, wiadomo, nie mogę zdradzać. Spowodował on jednak u mnie gonitwę myśli, gimnastykę skojarzeń i gorączkowe poszukiwanie tropów, które wskazałyby na ostateczne rozwiązania w epilogu. W obliczu całokształtu powieści tytuł "Syn" nabiera krytycznego formatu.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 





środa, 9 grudnia 2020

Wiktoria Korzeniewska - Czerwona baśń [recenzja]

 

Wydawnictwo: Aniversum

Strasbourg 2020


Pierwsze skojarzenie: mrok. Druga myśl: fabryka metafor. Trzecie, najmniej pochlebne związane jest luźno z osobą Paulo Coelho, jego niby mądrościami i smrodkami dydaktycznymi. Wydaje mi się, że Korzeniewska momentami jest bardzo blisko banału i kiczu, który najmocniej kojarzy mi się wciąż z autorem "Alchemika".

Pierwsze i trzecie skojarzenia dominują przez całą książkę: baśń jest brutalna, momentami turpistyczna, a gdy Autorka oddaje głos swoim bohaterom, niejeden raz wpada w pułapkę moralizowania, zresztą, dość ciężką do strawienia.

Mamy oto dwie bohaterki, których historie biegną z początku dwoma nurtami: Jadis, zmierzającą do bajkowego lasu, gdzie w małej chatce mieszka jej babcia oraz Gretel, najbrzydszą we wsi dziewczynę, którą społeczność poświęca w darze panujące w lesie Tej. Oddając dziewczynę, wieś zapewnie sobie spokój na jakiś czas.

Obie bohaterki muszą zmierzyć się z tajemniczym i bardzo niebezpiecznym lasem, pełnym magicznych, bajkowych stworzeń, znanych z legend, podań, baśni czy starych pieśni czy rymowanek. Będą miały do czynienia z Horyzontem, chatką mającą własną wolę, Domownikiem, czy wreszcie z samym bezlitosnym Kościejem, prastarym bogiem władającym magią i zaświatami, bóstwem kochającym okrucieństwo.

Autorka przemyca wiele wierzeń słowiańskich, podań, ustnych przekazów, które towarzyszyły społecznościom przed wiekami. 

Jej pomysłem na fabułę jest skonfrontowanie tych mitycznym postaci z figurami z kultury popularnej: Kościej to Wilk, jedna z bohaterek to Baba Jaga, inna to Czerwony Kapturek. Jak to zagrało? Jak mitologia słowiańska odnalazła się w tym bardzo obrazowym sosie? Autorka tłumaczy to głosem jednego z bohaterów: "Ludzka wiara jest dla nas tym samym, czym dla człowieka chleb. Umieramy bez niej (...) Nastały czasy, kiedy mało kto już wie, kim naprawdę jest Kościej Nieśmiertelny. Jednak każde dziecko doskonale wie, kim jest Wilk z baśni. Wie, boi się go i w niego wierzy. I to jest właśnie mój chleb. Tym się żywię. Ten las jest jak baśń, a w baśni wszystkie role muszą być obsadzone".

Ważne, że wraca mitologia Słowian, że spod zmurszałego konaru na cmentarzysku literatury, na którym spoczywa coraz więcej ofiar insta świata, wychyla się niezbyt chodliwy temat dawnych wierzeń i obyczajów.

Sposób podania niewątpliwie ma związek ze znakiem czasów - sięgnięcie po znane postaci z dziecięcych bajek czyni całość łatwiej przyswajalną dla współczesnego czytelnika. Niestety. 

Przychodzi mi trochę na myśl twórczość Katherine Arden i jej powieści inspirowane folklorem słowiańskim, które zapoczątkował "Niedźwiedź i słowik". Tam pełno jest duszków domowych, leśnych, wodnych, wiedź, wilkołaków itp. TUTAJ I tak, jak pojawienie się Arden było zjawiskiem - młoda Amerykanka pisząca o gusłach z dawnej Rosji, tak Korzeniewska wydaje się bardziej oczywista, czy to poprzez bliskość geograficzną czy może mniejsze zaskoczenie tematyką (Autorka jest filolożką).

Jedno jest pewne, za każdą próbę zwrócenia uwagi na mitologię i wierzenia Słowian, należą się pochwały.

czwartek, 3 grudnia 2020

Andrés Barba - Świetlista republika [recenzja]

 

Przekład: Katarzyna Okrasko

Wydawnictwo: Filtry

Warszawa 2020

Jakże mnie cieszą nowe wydawnictwa! Szczególnie te zorientowane na ferment, łamanie schematów i dążenie do dyskusji. Takie są warszawskie Filtry.

Widzę przed nimi świetlaną przyszłość, życzę im jak najlepiej. Mają ściśle określony profil, wiedzą czego chcą, mają świetną graficzkę, dobre tytuły, a i jeszcze posłowie do  "Świetlistej" napisał sam Piotr Paziński, którego inteligencję i oczytanie będę zawsze honorować najgłębszym reweransem. 

 Najlepszego zatem! Salve!

Do rzeczy. Barba wspaniale wkłada kij w mrowisko pod roboczą nazwą: etyka i wychowanie przyszłych pokoleń. Bierze na warsztat najmroczniejsze majaki dorosłych, którzy nagle (w powieści) tracą rezon i czują realny strach przed małoletnimi.

9-13-letni rebelianci wyłaniają się z dżungli, rozlewają się po małym (fikcyjnym, choć to nieistotne) miasteczku i kłują w oczy swoją biedą, głodem, bezdomnością. Dodatkową trudnością w znoszeniu tego nieprzyjmenego dla mieszczańskiego oka zjawiska jest nieznanym nikomu język, którym posługują się dzieci, a także łuna ogólnej szczęśliwości i wzajemnej troski, jaką wokół siebie (mimo przeszkód materialnych) rozsiewają.

Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, gdy mali tułacze/kloszardzi zaczynają terroryzować miasteczko. Kradzież w sklepie, zaczepianie i rabowanie staruszek, wreszcie śmiertelne ranienie dorosłego, to nie mogło pozostać bez echa.

Dorośli, w całej swej głęboko skrywanej nieudolności i bezbronności, postanawiają dalej udawać siłę, a także utrzymać pozycję dominatorów społecznych i guru od sytuacji kryzysowych. Dzieci grają im na nosie, sprytnie się ukrywając i pozwalając sobie na coraz to więcej.

Dorośli mają wiele problemów w związku z tą sytuacją: okazuje się, że władza chybocze na cienkich glinianych nogach, system pomocy społeczej nie ma pomysłu (środków też nie) na poprawę sytuacji, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że miasteczkowe dzieci zanczynają ciągnąć do małych rebeliantów. Co chwilę okazuje się, że ktoś nawiał z domu do dżungli.

Przez historię prowadzi nas kierownik Wydziału Pomocy Społecznej, po trosze obcy, po trosze obserwator, po trochę współudziałowca dorosłych. Wiemy, od początku wiemy, że tajemnicze dzieci, a była ich 32, nie żyją. Wolnym tempem, czasem z reporterskim zacięciem, czasem z psychologicznym pogłębieniem prowadzi nas ów kierownik przez senne miasteczko na skraju dżungli.

Zazdrość (nigdy nie wyartykułowana) o dziecięcą wspólnotę, strach przed buntem i pożegnaniem starego porządku, a także ponura konstatacja, że to co napędza życie w miasteczku, niewiele ma wspólnego ze wspólnotą, chyba, że z wybiórczą wspólnotą interesów.

Autor wymierza palec w domorosłe i fałszujace rzeczywistość porządki dorosłych, dając dla przeciwwagi świetlistą republikę, z góry skazaną na zagładę. Cynizm dorosłych nie ma bowiem granic.

Bardzo lubię takie szarpanie czytelnika, zmuszanie go do refleksji i przyznanie się do winy, bo, po lekturze książki, ciekawa jestem, ile osób stanęłoby po stronie dzieci, a ile po stronie starego porządku?

Ile osób przyłożyłoby rękę do zagłady republiki, ile zaś miałoby w sobie tyle odwagi, wyobraźni, samozaparcia, by podążać za nowym?