środa, 29 maja 2013

Agnieszka Stefańska – Extra vergine [recenzja]

To nie jest książka, którą należy rozpatrywać formalnie. Nie ma sensu zgłębiać się w stylistykę, język, walory artystyczne, gdyż nie taki jest jej zamysł. Nie jest wybitna czy wyjątkowa, jest ledwie znośna, jeśli idzie o powyższe zagadnienia. Sensem tej książki jest wielopokoleniowa historia rodziny, jej kształtowanie się na tle historii najnowszej.
Zaczyna się przed Wielką Wojną. Na mazowiecką wioskę, Anielin, spada niemiecki dwupłatowiec. Szczęśliwie ląduje na bodaj słomianym dachu domu niejakiej panny Zofii. W rezultacie uratowany pilot zostaje w miejscu lądowania i zakłada z powabną Polką rodzinę, szybko aklimatyzując się do nowych warunków.
Całą sagę poznajemy dzięki prawnuczce protoplastów rodu, która zapisuje historię rodziny i opowiada ją spotkanemu w podróży pisarzowi, dając obraz silnych osobowości i nietuzinkowych losów pobratymców.
Galeria różnorodnych charakterów, wpływ historii i polityki na życie najbliższych, mogą stanowić lustro dla obywatelskich postaw, znamiennych dla poszczególnych wydarzeń z dziejów Polski.
Znajdziemy tu i szczyptę wielokulturowości, twarde kobiety, flirt z komunizmem i karierę rodem z Hollywood. Jak różnie potoczą się poszczególne istnienia, jak czasem zaskakujące zgotuje autorka finały życiorysów.

To nie jest wielka literatura, to rodzinna historia, dobra na chwilę niezobowiązującego relaksu z książką.

wtorek, 28 maja 2013

Bodil Malmsten – Cena wody w Finistère [recenzja]

Przyznam, że do lektury zmotywowały mnie wytłoczone na okładce zachęcające słowa Ryszarda Kapuścińskiego, który zdeklarował, że wraca do powieści wielokrotnie, szukając ukojenia w codziennym zgiełku i chaosie.
Skuszona tą rekomendacją wpadłam w powieściowy wir sadzonek, nasionek i szeroko rozumianej botaniki. Bohaterka, kobieta przed sześćdziesiątką, sprzedaje całe swoje szwedzkie życie i przeprowadza się nad Atlantyk, do Bretanii, a ściślej mówiąc, tytułowego Finistère. I tu, znad rabatek obsiewanych pachnącym groszkiem, opowiada o okolicy, mieszkańcach, wyraża także swoje oburzenie na kondycję dawnej ojczyzny (a to potrafi, oj tak, jednakże w lekki, zdystansowany sposób). Kapitalna lektura, z której wylewa się ciepło, uśmiech, uroczy humor autorki.
Orzeźwiająca, zabawna narracja, nawet gdy autorka wspomina swoje perypetie ze szwedzką kasą ubezpieczeń czy francuskimi urzędami.
Jest to też książka autotematyczna, przez całą fabułę śledzimy zmagania bohaterki z niemocą twórczą, a ma ona napisać książkę o pierwszym swoim roku w nowym kraju.
Opisy toczącej się codzienności poprzetykane są wspomnieniami z przeszłości, czasem odległej, bo sięgającej szwedzkiego dzieciństwa, dają ciekawy ogląd przekonań i wspomnień bohaterki.

Gdzieś pod koniec książki autorka wyraża nadzieję, że jej dzieło będzie jasne, z każdej jego strony będzie biła owa jasność. Pozostaje mi zapewnić czytelników, że ten plan został uwieńczony całkowitym sukcesem.

poniedziałek, 27 maja 2013

Chris Carter – Egzekutor [recenzja]

Los Angeles to ponoć jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Nic dziwnego, że ściągają tam różnej maści zwyrodnialcy. Jeden z nich jest bohaterem powieści Cartera. Wybrał sobie za cel mordowanie mocno widowiskowe, z potwornie okaleczonymi, czasem wręcz rozczłonkowanymi zwłokami. Detektyw Hunter, specjalista od seryjnych morderców, zauważa, że każda ofiara umierała w inny sposób, najbardziej dla niej przerażający. Morderca aranżował osobiste podejście do poszczególnych przypadków. Hunter staje przed trudnym zadaniem. Dodatkowo ponaglany przez władze, szuka powiązań i nowych tropów.
Dla mnie najbardziej jaskrawe w tej książce są jednak nie zbrodnie i pomysłowość sprawcy, ale irytujące i konfundujące tłumaczenia i objaśnianie policyjnej kuchni (np. szczegółowe rozpisywanie się o potrzebie robienia zdjęć gapiom na miejscu zbrodni, tłumaczenie tej potrzeby, jakby autor zakładał, że potencjalny czytelnik ma problemy z myśleniem). Takie kwiatki nie nastrajają pozytywnie do dalszej lektury, dlatego bez większej przyjemności brnęłam dalej w gąszczu trupów.
Z dialogami też jest problem, bo drewniane. Nie wiem tylko czy to wina autora, czy też tłumacz się nie popisał, dla mnie dialog stanowi o kryminale, jest najlepszym sprawdzianem dla umiejętności pisarza...

Szkoda czasu na pisanie o tej książce, kto chce niech przeczyta, ja szybko zapominam nazwisko autora.

niedziela, 26 maja 2013

konkurs # 4



Zgodnie z zapowiedzią, zapraszam do udziału w kolejnym konkursie dotyczącym twórczości Harlana Cobena. I tym razem pytanie jest łatwe, a brzmi:


Kim jest Wielka Cyndi, postać niejednokrotnie przewijająca się przez karty powieści obejmujące swą tematyką przygody Myrona Bolitara?



Na odpowiedzi czekam do 6 czerwca.



Proszę je słać na adres: buchbuchbicher@gmail.com



Do wygrania egzemplarz książki Bez pożegnania. Zapraszam!

Małgorzata Szejnert – Dom żółwia. Zanzibar [recenzja]

Dawno, dawno temu konsulem na wyspie był poeta z Podola, Henryk Jabłoński. Odznaczany przez Francuzów i sułtana, nie był jednak krystalicznie uczciwy. Gdzieś na boku brał łapówki i gorąco interesował się długami władcy.
To nie koniec historii o zabłąkanym na końcu świata XIX wiecznym Polaku, po resztę należy sięgnąć do wyjątkowej książki o wyspie Zanzibar. Znakomita reportażystka, Małgorzata Szejnert, w iście gawędziarski sposób przybliża nam te odległe geograficzne rejony, przez długi czas kojarzone przede wszystkim z handlem niewolnikami, czy uprawą goździków.
W jej opowieści to kraj ściągający podróżników z całego świata, którzy stąd ruszali w głąb Czarnego Lądu, jak choćby przesławny David Livingstone. To kraj sułtanów posiadających niepokorne córki (historia księżniczki Salme, a przy jej okazji znów wątek polski), a dziś przede wszystkim turystyczny eden, kuszący rajskim pejzażem i wyjątkowo piękną rafą koralową.
Historia kolonizacji opowiedziana poprzez miejsca, budynki, pozwala spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Sposób narracji przypomina mi bajanie, klechdę, może przypowieść. Autorka urzeka klimatem, nastrojem, tonem. Całości dopełniają adekwatne fotografie.
Przyznam, że nie jest to książka do szybkiego połknięcia, na gorąco, od razu. Ma ona swoje wymagania. Mnie zmusiła do wolnego smakowania rozdziałów, sprowokowała też do sięgnięcia po inne materiały opisujące Zanzibar.
Mądra, przemyślana książka, która mimo zróżnicowanego pod względem tempa i charakteru repertuaru historii, kusi jednak spokojem. Obcując z tą książką czytelnik zyskuje relaks i odprężenie, a także rosnącą ochotę na daleką egzotyczną podróż.

Lektura z klasą. 

sobota, 25 maja 2013

Witold Gombrowicz – Kronos [recenzja]

W pełni zgadzam się z Ritą Gombrowicz, która we wstępie do tego sensacyjnego dzieła napisała, iż nie ma sensu czytanie Kronosa bez znajomości Dzienników. Żeby poznać Gombrowicza, trzeba poznać te drugie. Najpełniej oddają bowiem jego styl, charakter, są zaskakujące, inteligentne, pełne sarkazmu, z trafnymi komentarzami dotyczącymi kondycji świata i ludzi. Wspaniała lektura, choć często wymagająca i męcząca. Kronos jest inny, czasem trudno uwierzyć, że wyszedł spod pióra Gombrowicza. Pierwsze wpisy są zupełnie lakoniczne, obarczone niezliczoną ilością przypisów. W końcu autor w latach pięćdziesiątych przywoływał najdalsze swoje polskie wspomnienia, stąd luki w pamięci i lapidarność. Im dalej w las, tym więcej szczegółów. Porażać może ilość przypisów, dla mnie są one świadectwem benedyktyńskiej pracy redakcyjnej, w związku z powyższym, chylę czoła.
Nagromadzone we wspomnieniach detale są takie osobiste, takie różne od tego z czym pisarz się kojarzył. Czasem podczas lektury czułam się jakbym podsłuchiwała, zaglądała do najintymniejszych sfer życia autora. Często niewygodnych, poufałych. Poprzez lekturę po trosze doświadczamy jego rozterek, licznych bólów fizycznych, ogromnych trosk materialnych, które towarzyszyły mu przez większość życia, niepokoju o wydania i tłumaczenia książek, czy wreszcie poznajemy mniej lub bardziej udane przygody miłosne.
Zupełnie inny człowiek. Odbrązowiony, pozbawiony gęby. Przez większość Kronosa smutny, nieszczęśliwy, nie mający możliwości, by żyć na miarę siebie. Okoliczności, finanse, sytuacja polityczna stawały na przeszkodzie. Później przychodzą lepsze czasy, wraca do Europy, pojawia się Rita.
Kronos uzupełnia sylwetkę Gombrowicza, potęguje wielowymiarowość z którą jest kojarzony, tu z naciskiem na ludzki, ustronny, kameralny wymiar.

Świeżo po lekturze książki nie jestem jednak pewna czy ta wiedza jest mi potrzebna, odarty z   prywatności wielki pisarz traci na tajemniczości, wiedza pozbawia własnego wyobrażenia, sposobu patrzenia nań. Dlatego nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić czy dobrze się stało, że Kronos ujrzał światło dzienne.

piątek, 24 maja 2013

P M Nowak – Ani żadnej rzeczy... [recenzja]

Każdy ma jakieś tajemnice. Bohaterowie tej książki na pewno. Niemal każdy coś chowa, przemilcza, utajnia. Skryta i przebiegła jest ludzka natura, o czym przekona się ten, kto sięgnie po powieść. To naprawdę kawał solidnej pisarskiej roboty. Metodyczna, ujawniająca krok po kroku procedury i działanie policji i prokuratury. Mamy więc przesłuchania świadków, poszukiwania śladów, sprawdzanie alibi. Nie ma tu jednak miejsca na przewidywalność. Struktura książki, ale przede wszystkim biegłość pisarska autora zapewniają dobrą rozrywkę.
Do rzeczy zatem. W Podkowie Leśnej zostaje zamordowana bogata mężatka. Podejrzenia padają na małżonka, który jednak ma niepodważalne alibi. Z domu znika też jego amerykański siostrzeniec, przebywający tu w interesach (nazwijmy to umownie interesami).
Sprawa trafia w ręce doświadczonego i mądrego policjanta, Jacka Zakrzeńskiego. Prokuratura wystawia zaś kompletnego żółtodzioba, Kacpra Wilka, który jednak może pochwalić się znakomitymi koneksjami zawodowymi... Jak będzie wyglądała ich współpraca i czym się skończy?
Z każdym dniem śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, nowi świadkowie nie są skłonni do współpracy. Ciężka przeprawa dla stróżów prawa, tym bardziej, że prasa bulwarowa pastwi się nad tematem na pierwszych stronach, gazet co wzmaga odgórne naciski zwierzchników na szybkie zamknięcie śledztwa.

Ciekawa historia, bez udziwnień i niepotrzebnego zbaczania z tematu, pokazująca ile tropów trzeba sprawdzić, w ile ślepych zaułków wejść, by na koniec jednak odszukać prawdę.

środa, 22 maja 2013

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt - Uczeń [recenzja]

Powraca jeden z moich ulubionych bohaterów kryminalnych serii. Nazywa się Sebastian Bergman, jest psychologiem i uznanym specjalistą od seryjnych morderców, a przy tym wielkim popaprańcem (możecie mi wierzyć lub nie, ale właśnie to słowo wiernie oddaje jestestwo tej zawadiackiej postaci).
Cham, impulsywny impertynent, egocentryk, mizantrop, co nie przeszkadza mu jednak być seksoholikiem. Wyborny zestaw składników, w sam raz na stworzenie barwnego, zapadającego w pamięć bohatera.
Borykający się z własnymi demonami, znów trafia do policyjnej grupy operacyjnej, która usiłuje schwytać zuchwałego seryjnego mordercę. Na tyle zuchwałego, że z premedytacją pozostawia na miejscach zbrodni pełno śladów biologicznych. W toku śledztwa Sebastian z rosnącym przerażeniem zauważa, że morderca wzoruje się na zbrodniarzu, którego lata temu Bergman wsadził za kratki za bestialskie mordy kobiet. Wygląda na to, że aktualna seria wymierzona jest w Sebastiana i jemu dedykowana.
Zaczyna się wyścig z czasem.
Doprawdy, autorski duet Hjortha i Rosenfeldta świetnie poczyna sobie w temacie. Jest wartka akcja, są intrygujący i barwni bohaterowie, jest pomysł, który (co rzadkie) został umiejętnie wykorzystany. Dobrze zarysowane tło obyczajowe, umiejętnie wplatane w wątek sensacyjny, tyko podkreśla i podsyca ciekawość i daje przyjemność lektury. I napięcie, które trzyma do końca.
Od czasów pierwszej książki (patrz: http://buchbuchbicher.blogspot.com/2013/01/michael-hjorth-hans-rosenfeldt-ciemne.html )  bohaterowie zdecydowanie się rozwinęli, poznajemy coraz więcej szczegółów ich dotyczących. To duży plus tej historii. Jedyny zarzut jest taki, że mimo pokaźnych rozmiarów, powieść szybko się kończy. Muszę sprawdzić czy jest ciąg dalszy, jakaś trzecia część obejmująca losy tego oberwańca Sebastiana.

poniedziałek, 20 maja 2013

Håkan Nesser – Nieszczelna sieć [recenzja]


Zaczyna się mocno. Janek Mitter, nauczyciel historii budzi się z ciężkim kacem. Tak wielkim, że początkowo nie poznaje nawet własnego mieszkania. Otrzeźwienie przychodzi dopiero wtedy, gdy w łazience znajduje ciało własnej żony. Nie potrafi powiedzieć co się wydarzyło, wie jednak, że nie on pozbawił ją życia. Bardzo kiepska linia obrony. Jednak prowadzący śledztwo komisarz Van Veeeteren nie wierzy w jego winę.
Dla opinii publicznej sprawa wydaje się być rozwikłaną do momentu, gdy ofiarą zabójstwa pada sam Janek.
Van Veeteren gorączkowo szuka prawdziwego mordercy. By odkryć prawdę musi spojrzeć w tył, spotkać wiele osób z przeszłości ofiar, zapytać o trudne wspomnienia. Przeszłość wraca, dawne błędy i złe posunięcia wciąż pokutują i nie tracą na aktualności. Bezkompromisowy i obdarzony wyjątkowymi zdolnościami detektywistycznymi komisarz znajduje rozwiązanie. Niewygodne, brudne, odpychające, ale prawdziwe.
Powieść o ciekawej tematyce, z mocno nakreślonym głównym bohaterem, jakim jest komisarz. Może trochę za mało rozbudowana jest jego postać, przydałoby się więcej informacji o nim, jego przemyśleniach, jego życiu, gdyż ta właśnie kreacja bohatera najbardziej przypada do gustu. Być może kolejne książki z Van Veeterenem w roli policyjnego asa dadzą satysfakcję. Chętnie po nie sięgnę.
Sama fabuła, dialogi i tempo książki nie należą do mistrzowskich, aczkolwiek z niejaką ciekawością przewraca się kolejne jej strony. Duży plus to wzmiankowany główny bohater, no i finał książki. Zaskakujący i odpychający.

sobota, 18 maja 2013

Michael Bar – Zohar, Nissim Mishal – Mossad. Najważniejsze misje izraelskich tajnych służb [recenzja]


Długo oczekiwana przeze mnie książka. Po latach przeglądania Komandosa (świetne pismo, polecam) w poszukiwaniu artykułów a akcjach Mossadu, pojawia się powyższa publikacja. Zupełnie pozbawiona obiektywizmu. Nic to. Bez trudu da się wyłuskać fakty z lukrowanej otoczki.
Pasjonująca lektura uchylająca tajniki izraelskich sił specjalnych. Kto i w jakich okolicznościach stanął na czele Mossadu? Jak wyglądała obława na Eichmanna? W jaki sposób zneutralizowano irańskie zagrożenie nuklearne? Te, i wiele innych ważnych i brawurowych historii poznacie po przeczytaniu tej arcyciekawej książki. Obcowanie z nią jest w pewnym sensie porównywalne ze zgłębianiem literatury szpiegowskiej czy kryminalnej najlepszego gatunku, tyle tylko, że tutaj mamy do czynienia nie rzeczywistością, a nie fikcją literacką.
Poznawanie sylwetek poszczególnych agentów jest jak zaznajamianie się z literackim bohaterem. Trudno uwierzyć, że ci ludzie, wykonujący swoje misje z odwagą, poświęceniem, sprytem, a często brawurą, żyli naprawdę. Czasem realia wyprzedzają wyobraźnię, przeskakują ją po wielokroć. I naprawdę trzeba dużo woli i fantazji, by uwierzyć, że to o czym czytamy zdarzyło się naprawdę, i to dzięki ludziom z krwi i kości.
Kiedy w maju 1948 roku narodziły się izraelskie tajne służby, nad kołyską nie stał żaden Superman, tylko garstka weteranów (…), którzy zdobyli doświadczenie w pracy wywiadowczej i tajnych operacjach (…) wojskowego podziemia żydowskiej społeczności w Palestynie.
Kto sięgnie po książkę, może w ramach uzupełnienia wiedzy, obejrzeć Monachium w reż. Stevena Spielberga, oparty na faktach film o zamachu na izraelskich sportowców podczas olimpiady w Niemczech w 1972 roku. Tam główną osią jest przewidziana na lata, metodyczna zemsta na zamachowcach, wykonana rękami Mossadu. Świetny film obejmujący swą tematyką misje wywiadu to także Dług w reż. Johna Maddena. Opowiada on historię ujęcia nazistowskiego zbrodniarza, która to rozciągnęła się w latach (świetna obsada!).
Polecam i filmy i książkę. Porywające historie niewyobrażalnych niebezpieczeństw jakie naprawdę miały miejsce, plus odsłanianie tajemnic jednego z najlepszych wywiadów świata.

poniedziałek, 13 maja 2013

Wojciech Jagielski – Modlitwa o deszcz [recenzja]


Umiłowanie reportażu przyszło wcześnie, bo wraz z dziecięcą książką Mariana Brandysa Śladami Stasia i Nel. Wspaniała podróż reportera zza żelaznej kurtyny do miejsc uwiecznionych w powieści Henryka Sienkiewicza. Potem nastąpił okres fascynacji Ryszardem Kapuścińskim, którego Cesarz, Szachinszach, czy Heban, do dziś stanowią dla mnie źródło inspiracji, przyjemności i niezmiennie chętnie do nich wracam.
Kolejnym reporterem godnym polecenia jest nieustraszony Wojciech Jagielski, który w Modlitwie o deszcz zabiera czytelnika w podróż do Afganistanu. Smutna to podróż. Pełna kurzu, strachu, współczucia, ale i pragnienia, tego fizjologicznego, bo tam wszystko wysycha, umiera, ale też poznawczego, gdyż historie zawarte w książce dają apetyt na więcej.
Wędrując przez pustynne, żebracze wioski, pełne partyzantów, ich komendantów, ale też głodnych i pozbawionych środków do życia tubylców, pokazuje zapomniany, czy raczej odsunięty przez zachodnie cywilizacje świat.
Wsparty tłumaczem i przewodnikiem poznaje kolejne elementy tworzące afgański tygiel. Mimo wielkich chęci na samodzielne zgłębianie tajemnic mrocznego kraju, wie, że to niemożliwe. Nie sposób było urwać się choć na chwilę, choćby po to by bez celu ruszyć w miasto, pooddychać nim, poczuć, czym żyje. Wśród brodaczy w turbanach nawet najbardziej zarośnięty cudzoziemiec w europejskim stroju i nieznający miejscowej mowy wyglądał i czuł się jak przebieraniec, albinos. Nie można się było ukryć, wtopić w tłum, zniknąć, przestać zwracać uwagę.
W takich utrudnionych warunkach przyszło pracować reporterowi. Gorąco polecam jego relację. Warto sięgnąć po książkę, by zrozumieć chociażby sposób w jaki rodzą się tam przywódcy, jak emir Omar, czy poznać sposoby na radzenie sobie władz z bandytami, grabiącymi na drogach.
Bardzo celne, reporterskie w końcu oko, wnikliwie rejestruje rzeczywistość.
Po przeczytaniu tej książki zmienia się optyka. Inaczej wygląda afgański świat objaśniany przez Wojciecha Jagielskiego.

niedziela, 12 maja 2013

Ingrid Hedström – Nauczycielka z Villette [recenzja]


Niech nie zwiodą was skandynawskie (a ściślej rzecz ujmując szwedzkie) personalia autorki. Intrygę kryminalną przekornie umieściła ona w wymyślonym przez siebie belgijskim miasteczku Vilette – sur – Meuse.
Śledcza z Pałacu Sprawiedliwości, Martine Poirot, zostaje skierowana do poprowadzenia sprawy śmiertelnego potrącenia nauczycielki. Świadkowie zeznają, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a świadoma zbrodnia. Pytanie tylko kto i czemu pozbawił życia łagodną i powszechnie szanowaną nauczycielkę? Z biegiem czasu wychodzą na jaw tragiczne wydarzenia z przeszłości, które mogły mieć związek z zabitą. Ale czy na pewno? Czy świadkowie śmierci nauczycielki mogą spać spokojnie?
Historii przedstawionej w książce brakuje dynamiki, a co ważniejsze w tego typu literaturze, nie ma ona klimatu. Niby sprawnie zarysowane postaci, wątek morderstwa łączy się logicznie z historią z lat sześćdziesiątych, a jednak czuć dystans, autorka nie wchodzi emocjonalnie w fabułę, jakoś nie przekonuje jej styl do zatracenia się i wniknięcia w treść.
Według mnie nie do końca trafione było włączenie do powieści wątku konfliktu w Rwandzie, bardziej napomyka o nim autorka, aniżeli faktycznie czyni z niego pełnowymiarowe zagadnienie. Niknie on pośród innych treści, traci na znaczeniu, blaknie.
Czytając tę książkę z każdą kolejną stroną rosło moje znużenie. Za wyczyn poczytuję sobie fakt, iż w ogóle udało mi się dotrwać do końca.
Wychodzi na to, że nie sięgnę już po inne tytuły autorki, chwalonej jako twórczyni doskonałej serii kryminalnej.
Nie moja bajka.

sobota, 11 maja 2013

Agnieszka Marciniuk – Sad [recenzja]


To dla mnie nowe doświadczenie. Współczesna polska literatura obyczajowa, skręcająca w tzw. kobiecy nurt, nigdy nie była mi bliską. Czas rozszerzyć horyzonty. Na pierwszy ogień idzie Sad.
W pełni pasuje do tej książki określenie czytadło, bo z pewnością nie jest to wielka literatura. Nie powala styl, klimat, sylwetki bohaterów. Sama historia też nie rzuca na kolana. Ot, po prostu, powieść służąca lekkiej, pozbawionej głębszej refleksji rozrywce. Takich też nam trzeba, wiem.
Trafiamy na sielską wieś, upalną, letnią porą. Do gospodarstwa dziadków przybywają z różnych stron dorosłe już wnuki. Zgodnie z tradycją będą pomagać przy zbiorze wiśni. Początkowo wszystkich ogarnia wiejski spokój i prostota. Ukojenie odnajduje Beata, która właśnie skończyła studia i szuka pomysłu na przyszłość, maturzystka Ida, która studiować absolutnie nie zamierza, a także korporacyjna hetera Flora, najmniej lubiana w rodzinie wyniosła wnuczka, która do dziadków przyjechała z małym, samotnie wychowywanym synkiem Filipem. Z czasem pojawi się też pięknoduch Robert.
W ten sielski obrazek wkradają się jednak soczyste, mocne i niepokojące uczucia. Pojawiają się dawni i nowi mężczyźni, między kuzynkami rodzi to nowe relacje, odczucia, niekoniecznie siostrzane...
Docierają też do nas zajawki z przeszłości seniorów rodu, z odległych czasów ich młodości, czasów tworzenia tytułowego sadu. Ci pogodni, szanowani staruszkowie też byli młodzi i też popełniali błędy...
W zasadzie to lato na wsi będzie przełomowe dla większości bohaterów. Będzie czasem wyborów, dorastania, mierzenia się z przeszłością, czasem rozczarowań i poznawania siebie.
Książka dobra na lato, w długą podróż, na majowy deszcz. Dla relaksu.

piątek, 10 maja 2013

Stefan Zweig – Dziewczyna z poczty [recenzja]


Ciekawa historia z początku XX wieku. Christine, młoda, bardzo uboga krewniaczka zamożnej Amerykanki zostaje zaproszona przez bogatą ciotkę do Szwajcarii.
Z obawami przystaje na tę propozycje, pozostawiając w rodzinnej miejscowości schorowaną matkę, ubogą izbę, którą wspólnie dzielą, a także kiepską pracę na poczcie.
Zderzenie ze szwajcarskim luksusem literalnie osłabia naszą bohaterkę. Początkowo kompletnie nie radzi sobie z przepychem hotelowym, gustownie odzianymi gośćmi, ba, nawet obsługą która ma lepszą toaletę niż ona. Bardzo szybko zachodzi u niej jednak proces przystosowawczy, zatraca się w nowym, wygodnym, ale jednak chwilowym życiu, zapominając, że zmiana dekoracji jest bardzo krótkotrwała. Powrót do starego życia jest nieuchronny. Tylko jak żyć, kiedy nabyło się nowej świadomości innego, lepszego, bogatego i pozbawionego trosk istnienia?
Ta druga część, czyli zderzenie z brutalną, biedną rzeczywistością, prawdziwymi obliczami nowo poznanych ludzi, a także radzenie sobie w starej scenerii, za to z nową świadomością, daje gorzki obraz, aczkolwiek gorycz ta wciąga, frapuje, wyzwala ciekawość. Autor umiejętnie stworzył pole dla melancholii, niepewności jutra, lęków, ale zabarwionych delikatną nutką próżnej nadziei.
Dziewczyna z poczty to powieść niedokończona (Zweig popełnił samobójstwo), przez co finał nie jest dla mnie jednoznaczny.
Kto wie co byłoby dalej z bohaterką? Zasadniczo przesłanki są jasne, jej los został określony, ale jednak żal, że autor nie wypowiedział się do końca.
Klimat jest dość ponury, ciężki, może dlatego, iż cały czas wisi nad czytelnikiem świadomość, że wszystko co dobre szybko się kończy, a historia Kopciuszka to tylko bajka.

środa, 8 maja 2013

Izabela Szolc – Siostry [recenzja]


Cóż za dziwna książka... Tak bardzo do mnie nie przemówiła, że niechęć zaciemnia pole widzenia i utrudnia sformułowanie racjonalnych wniosków, które rzeczowo tłumaczyłyby owe uprzedzenie.
Mglista, ciężka atmosfera szlacheckiego dworku pierwszej połowy XIX wieku. Dziedzic, bonapartysta, przywiózł z wojennych wypraw egzotyczną małżonkę, miał z nią trójkę dzieci, w tym absolutnie identyczne siostry bliźniaczki. Dziewczęta, tak podobne do siebie fizycznie, były zupełnie różne osobowościowo, zupełnie też sobie obce. Z biegiem lat obserwujemy te różnice, widzimy jak siostry oddalają się od siebie. Stopniowo zanika rodzina, więzi, smutno tu i ponuro.
Książka wydaje mi się niekompletna, jakby poszczególne struny, które poruszyła autorka, nie zostały nawet w połowie wyeksploatowane. Nie wykorzystała mocy, jaka drzemała w temacie. Skondensowana treść i niedopowiedzenia nie są dla mnie literacką pożywką.
Poza tym nie kleją mi się wątki: opis koszmarnej uczty z niedobitym indykiem w roli głównej, wątek romansowy z nijakim absztyfikantem, czy jakieś pomroczności z voodoo w tle...
Szolc lepiej odbieram w nurcie kryminalnym. Siostry, wydane w serii z przyprawami, zupełnie nie trafiły w mój smak. Pozostawiły wręcz niesmak.
P.s. Moja pointa godna opisywanej powieści... Niepotrzebna. 

wtorek, 7 maja 2013

Jerzy Pilch – Miasto utrapienia [recenzja]


Naczelny gawędziarz nadwiślańskiego kraju w szczytowej formie. Słowa wylewają się szerokim nurtem, gonią się zawzięcie. Bohater książki, Patryk Wojewoda, przegaduje sam siebie kujońsko – księżowskim sposobem mówienia. Opowieść skrząca się dowcipem, wybornym humorem z lekkim zabarwieniem ironicznym, pełna słusznych przemyśleń, a przede wszystkim świetnie napisana.
Pilch ma talent. Ma też słabość do Wisły, ewangelików i wspominania własnej babki. Tutaj jednak trzyma przyzwyczajenia na uwięzi i serwuje nam historię studenta prawa, który nabył niebywałą umiejętność rozpoznawania kodów pin do bankomatów. Jego absolutny słuch w tej materii nie daje spokojnie żyć. W końcu to łatwy sposób na jeszcze prostszą forsę, wystarczy tylko dobyć karty płatniczej poznanego kodu. Moralne rozterki przeplatane diablo inteligentnymi przemyśleniami natury ogólnej, zapewniają dużą przyjemność podczas lektury. Patryk snuje swoją warszawską historię, opisuje bliższe i dalsze związki z kobietami, szczególne miejsce zajmuje tu relacja z przedziwną Konstancją Wybryk, której sprawozdanie z własnego życia to kawał niezłego monologu. Wraca też do rodzinnych Granatowych Gór (echa Wisły jednak obecne...), gdzie pozostawił rodzinną galerię, pełną niezwykłych portretów: od forsiastego stryja, po pijącego dziadka, ojca hulakę i nieudacznika, aż po matkę zbieraczkę dóbr wszelakich.
Wyczulone obserwacyjne oko autora trafnie, w punkt, opisuje rodzinne sytuacje, społeczne przemiany, wraca do różnych bliższych i dalszych, małych i większych polskich przełomów, okraszając je celnymi komentarzami, mocno zabarwionymi humorem.
Każdy rozdział zasługuje na uwagę, mnie bardzo przypadł do gustu ten nazwany Narty Ojca Świętego, gorzka, ironiczna i przewrotnie zabawna rzecz o dyskusjach, jakie gromadzą ludzi przy stole.
Pilch stworzył własny, niepowtarzalny styl. Tutaj daje jego mistrzowską próbę.

sobota, 4 maja 2013

konkurs # 3



Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie dotyczącym twórczości Harlana Cobena.
Do wygrania książka autora pt. W głębi lasu



pytanie brzmi:


Jakie imię nosi bratanek Myrona Bolitara?






Odpowiedzi proszę nadsyłać na adres buchbuchbicher@gmail.com do 19 maja. Spośród prawidłowych  odpowiedzi wybiorę jedną. 
A już niebawem kolejny konkurs w którym do wygrania będzie kolejna powieść tego pisarza.
Zapraszam i zachęcam do wzięcia udziału w zabawie!

Erberto Petoia – Wampiry i wilkołaki. Źródła, historia, legendy od antyku do współczesności [recenzja]


Wydawnictwo Universitas pokusiło się o wydanie skondensowanej i bogatej w materiały historii europejskiego wilkołactwa i wampiryzmu. Obfitująca w teksty źródłowe i pokaźną liczbę rycin i ilustracji książka, usatysfakcjonuje zainteresowanych tematem. Również zasięg terytorialny poszczególnych wierzeń i przytaczanych lokalnych opowieści nasyca ciekawość: od całej rodziny Słowian, po Italię, Anglosasów, Skandynawię, czy też Francję.
Wielokulturowość daje tu niebywałą konkluzję, dotyczącą sposobów postrzegania i reagowania na likantropię i wampiryzm, jaką?, nie zdradzę.
Niezmiernie ciekawe są legendy i podania opisujące działalność i naturę opisywanych zjawisk, a najbardziej frapują stosunkowo nowsze historie, umiejscowione w XIX wieku. Oba zjawiska mylono często z różnymi patologicznymi i chorobowymi jednostkami, takimi jak nekrofilia czy inne. Dopatrywano się wpływów szatana, działalności czarownic, mieszano świat ziemski z różnorakimi odmianami nadprzyrodzonych zmór.
Ważny rozdział książki dotyczy reakcji i stanowiska Kościoła wobec problemu wampiryzmu i wilkołactwa. Bardzo interesujący jest też fragment o procesach ludzi oskarżonych o bycie jednym bądź drugim wariantem nocnych przemian.
Na deser zostały literackie nawiązania do tematu, nie chodzi tu tylko o Draculę.
Autor wykonał iście benedyktyńską pracę by dotrzeć do źródeł, zebrać i skatalogować je. Multum przykładów powoduje też, że książki tej nie da się przeczytać jednym tchem, polecam raczej stopniowe odkrywanie i zaczytywanie się w fascynujące opowieści o wampirach i wilkołakach. 

czwartek, 2 maja 2013

Adrianna Ewa Stawska – Śmierć w klasztorze [recenzja]


Podkomisarz warszawskiej policji kryminalnej, Ewa Lewicka, wyjeżdża na długi weekend do pokamedulskiego klasztoru w Wigrach. Misja ratowania jej własnego małżeństwa zostaje jednak zagrożona przez wydarzenia jakie mają miejsce w tej sielskiej okolicy. Nazajutrz po przyjeździe, w kompleksie hotelowym zostają znalezione zwłoki dyrektora placówki. Lewicka wikła się w śledztwo dotyczące zgonu, wystawiając cierpliwość swego męża na poważną próbę. Kolejne przesłuchania, tropy, rozmowy z pracownikami, zajmują naszej bohaterce coraz więcej czasu, ale także dają niejednoznaczny obraz tragicznie zmarłego dyrektora. Jakie tajemnice skrywał, dlaczego musiał zginąć? Śledztwo zagęszcza atmosferę w ośrodku, przypadek dyrektora nie jest też jedyną śmiercią przewidzianą na tę książkę. Kto jeszcze straci życie, nim policjanci odkryją prawdę? Jak wyjazd wpłynie na relacje między małżonkami?
Bardzo zgrabne połączenie wątku osobistego z całą serią niefortunnych i morderczych zdarzeń, jakie dzieją się w mazurskim siedlisku. Przeplatanie relacji między dojrzałymi już i doskonale znającymi siebie i swoje nawyki małżonkami, a sprawą hotelu i zdarzeń w nim mających miejsce, daje wielowymiarowość, klimat, stopniowo nasyca ciekawość.
Dobre dialogi, trafny obraz relacji między ludźmi, wplatanie informacji o samym klasztorze, a także zachęcające do odwiedzin opisy poszczególnych miejsc tworzą spójną i zwartą całość. W sam raz na  deszczową majówkę.