sobota, 30 listopada 2013

Raimond Gaita - Mój ojciec Romulus [recenzja]

Unikam książek, które wywołują wzruszenie. Tym razem poddałam się emocjom i wcale nie żałuję.
Napisana bez zbędnego patosu, uniesień i wielkich słów, historia zwyczajnego, ale jednocześnie nieprzeciętnego człowieka, widziana oczami jego syna.
Romulus Gaita urodził się i wychował w Rumunii, w skrajnie trudnych warunkach. Gdyby nie silny charakter, wola lepszego życia i samozaparcie, nie wiadomo jak skończyłaby się jego historia. Potrafił jednak ogromną pracą zmienić swoje życie. Najpierw terminował u kowala, potem wyemigrował do Niemiec, gdzie urodził się jego syn. Stamtąd, w poszukiwaniu lepszego życia,  rodzina przeniosła się do Australii, gdzie przez lata z mozołem próbowali się urządzić (ciekawe są opisy australijskich realiów lat 60. i późniejszych).
Prostymi słowami, opisując codzienność, Raimond Gaita przedstawia losy ojca, swoje dorastanie, rodzinne zawirowania i tragedie. Ze wspomnień syna wyłania się mądry, prawy i sprawiedliwy Romulus, ojciec, który mimo skomplikowanej osobowości, mimo trudnego charakteru, potrafił pokazać dziecku, jak godnie przeżyć życie, potrafił znaleźć z nim wspólny język. Lojalny, zacny człowiek, który niósł pomoc nawet tym, którzy go zawiedli. Poznając koleje jego losu, czytelnik zaczyna czuć nie tyle sympatię, co podziw i szacunek wobec niezwykłej prawości Romulusa. Opisuje się go słowami, które w zasadzie wychodzą  dziś z użycia: sprawiedliwy, przyzwoity, moralny.
Życie imigranta zazwyczaj nie jest pasmem sukcesów, trudności w aklimatyzacji, zobowiązania wobec pracodawców, język, oddalenie od ojczyzny, nie ułatwiają życia. W przypadku rodziny Gaita mamy jeszcze do czynienia z pogubioną, chorą psychicznie matką, nie umiejącą odnaleźć się ani w roli żony, ani rodzicielki, ani emigrantki skazanej na australijski busz. Ilość trudów jakie są udziałem tych ludzi, niejednego by przytłoczyła, załamała. Romulus nie poddaje się przeciwnościom losu, walczy dla syna. Ten z kolei odwdzięcza się niezwykłemu ojcu spisaniem jego dziejów. Poruszająca, piękna historia rodziny, której sercem i sensem był wyjątkowy Romulus.
Nadzwyczajna książka, zmuszająca do refleksji.

piątek, 29 listopada 2013

Michał Głowiński - Kładka nad czasem. Obrazki z Miasteczka [recenzja]

Pisarstwo Michała Głowińskiego onieśmiela, nie mam tu na myśli tylko jego twórczości naukowej. Powieść Kładka nad czasem również imponuje wyważonym stylem, literackimi nawiązaniami, dystyngowanym językiem i szlachetnością formy.
Powieść jest w pewnym stopniu wspomnieniowa, jednak fakty z odległej przeszłości mieszają się tutaj ze zmyśleniami, ułudami. Zabiera nas autor w podróż do Pruszkowa, miejsca swojego urodzenia, zwanego w książce Miasteczkiem.
Dzieli się on z czytelnikiem widokami z okna: jest głośny gazeciarz, wiecznie biegający głupi Zdzisio, małe sklepiki i kramy lokalnych handlarek, są kamienice, sąsiedzi. Krok po kroku wydobywa z pamięci dawne miejsca, niegdysiejszych ludzi, którzy są dziś tylko wspomnieniem, a i to bardzo rzadko. Mowa o żydowskich mieszkańcach Miasteczka, wypędzonych, zamordowanych, wyrzuconych ze świadomości tych, którzy zostali.
W jednym z rozdziałów pisze o poszukiwaniach metryki swej ciotki. W stosownym urzędzie księgi metrykalne ludności wyznania mojżeszowego są schowane, porzucone,pokryte wieloletnią warstwą kurzu. Kurz to symbol zapomnienia, bolesnego, bo wykluczającego ze świadomości dawne współistnienie w tym miejscu sąsiadów polskich z żydowskimi. Podobnie jest z miejscowym kirkutem. Zamkniętym, porośniętym chwastami, głuchym, pustym.
Sentymentalne opowieści i historie sięgają nie tylko rodzinnych wspomnień. Tu pisze o Hrabinie, jedynej arystokratce w okolicy, tam znów o przaśnej Andzi Przysmak, która czekała klienta na rogu ulic.  Jest też niezwykła historia hochsztaplera i galanta, Józefa Jelitko.
Zajmuje się odszukiwaniem wspomnień w ludzkim gadaniu, plotkach miejscowych. Tworzy z Miasteczka swoisty mikrokosmos, gdzie wszystkie tradycyjne społeczne role są obsadzone.
Dla mnie najważniejszy wydźwięk ma w powieści pustka po wymordowanych, smutek po zgładzonym świecie, którego nic już nie wróci. Niestety.

czwartek, 28 listopada 2013

Krzysztof Beśka - Ornat z krwi [recenzja]

Serwis Zbrodnia w bibliotece obwołał autora polskim Danem Brownem. Coś w tym jest. Tajemnicze stowarzyszenie, zbrodnie pośród dzieł sztuki, uwikłanie w całą sprawę notabli, superbohater z przypadku, plus urzekająca sceneria wydarzeń, w tym przypadku jest to miedzy innymi Frombork i Kwidzyn. 
Podczas prac archeologicznych we fromborskiej katedrze, zostaje zamordowany ksiądz. Znika też jeden z badaczy. Dziennikarz, Tomasz Horn wraz ze współpracownicą zaginionego naukowca, archeolożką, Ewą Rimmel, na własną rękę próbują rozwikłać sprawę śmierci kapłana i odnaleźć profesora.
Rozpoczynają tym samym przygodę życia, pełną zwrotów akcji, niebezpieczeństw i porywających zagadek, których wyjaśnienia trzeba szukać w odległej historii. 
Powieść ma bowiem dwa tory akcji, poza współczesnym wątkiem, wraca autor do czasów żywota świętego Wojciecha, pisze też o XIV wiecznym zakonie krzyżackim oraz o Andrzeju Koperniku, bracie samego Mikołaja. 
Ten dualizm, poza oczywistym związkiem z intrygą, pokazuje też zakres pracy, jaką musiał wykonać autor, by uwiarygodnić językowo i fabularnie historyczne wtrącenia.
Akcja cały czas przyspiesza. Przybywa trupów, mnożą się zaginięcia. Policja, nasi bohaterowie oraz przedstawiciele Kościoła próbują zapanować nad rozprzestrzeniającym się chaosem. 
Tempo wciąż wzrasta, dokonują się porwania, posądzenia o szpiegostwo, groźby, pościgi. Nie ma chwili wytchnienia.
Wszyscy miłośnicy spisków, przyszłości ukrytej w historii, tajnego łamanego przez poufne, a także entuzjaści intrygi i kryminalnych zagadek będą usatysfakcjonowani.
Cieszy mnie, że rodzime kryminały odkrywają wciąż nowe zakątki Polski. Już nie tylko duże miasta, ale przede wszystkim urokliwe, mniej znane, mniej kojarzące się ze zbrodnią miejscowości. Mam nadzieję (oby nie złudną), że ta moda się utrzyma, dając tym samym obraz różnorodnej i interesującej Polski, pełnej ciekawostek i atrakcyjnych lokalizacji. Poza zbrodnią niech bohaterką będzie też rodzima geografia.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






poniedziałek, 25 listopada 2013

Małgorzata Gutowska - Adamczyk - Serenada, czyli moje życie niecodzienne [recenzja]

Czytadło ma za zadanie nieść pokrzepienie, lekką rozrywkę, trochę humoru, umilić czas, dać wytchnienie. Zgodnie z regułą jaką sama sobie narzuciłam, nie lamentuję nad banalnością i miałkością intrygi, słownictwem, charakterami itp.
I taka literatura jest potrzebna, w natłoku wielkich słów, trudnych tematów, powieść taka jak ta jest miłą, i w gruncie rzeczy potrzebną odskocznią od codzienności.
Serenada to współczesna bajka o Kopciuszku, a jakże!
W wyniku dość niezwykłych okoliczności, dobiegająca trzydziestki aktorka teatru lalkowego, Kasia, porzuca cichy, stojący na uboczu Białystok, przybywa do Warszawy, gdzie podejmuje się zastępstwa za najpopularniejszą aktorkę serialową, Serenę. Przez dwa tygodnie udaje idolkę tłumów, gra główną rolę w tasiemcu, w którym od lat niepodzielnie rządzi Serena. Sprawa utrzymana jest w największej tajemnicy, ogromne podobieństwo obu kobiet działa na korzyść produkcji, nikt z widzów nie dowie się, że Serena zniknęła, skoro jej rolę gra Kasia, bądź co bądź, młodsza i sympatyczniejsza, a dzięku charakteryzacji wyglądająca identycznie.
Nagłe wkroczenie w jaskrawy i głośny świat warszawskich celebrytów może namącić w głowie. Jak odnajdzie się w nim prostolinijna i ufna Kasia. Jakie niebezpieczeństwa na nią czyhają? Czy wielka przygoda, w jaką w gruncie rzeczy jest to nagłe zastępstwo, otworzy przed nią bramę do dużej kariery? Jest jeszcze wątek uczuciowy, który również nasuwa wiele znaków zapytania. Skoro to historia o Kopciuszku, to czy znajdzie się prawdziwy Książę? Czy będzie zła macocha i dobra wróżka? 
Szybka lektura na zimne popołudnie.

niedziela, 24 listopada 2013

Agata Tuszyńska - Tyrmandowie. Romans amerykański [recenzja]

Był rok 1970. Studentka iberystyki na Uniwersytecie Yale, Marry Ellen Fox, zaintrygowana  artykułami Leopolda Tyrmanda zamieszczanymi w New Yorkerze, pisze doń list. Od tej korespondencji zaczyna się ich związek: pięćdziesięcioletniego pisarza i ponad dwadzieścia lat młodszej doktorantki.
Gdyby sugerować się tytułem książki, opowieść miałaby dotyczyć Tyrmandów jako pary. Jednak według mnie bohater jest jeden. Lolek mnie stworzył. Stworzył... mądrą i piękna, tak pisze o swoim małżonku Marry Ellen. Imponował jej, był nauczycielem życia, dzięki któremu poznawała Europę, Tyrmandowych przyjaciół, smakowała jego sposób na życie. Ten świat był wyszukany, interesujący, dekadencki, pełen intrygujących niedopowiedzeń i barw, tak jak Tyrmand.
Ze wspomnień trzeciej żony wyłania się człowiek uparty, przesądny, lubiący ład i porządek. Widziała go także jako duszę towarzystwa, kobieciarza, mężczyznę uroczego, a nade wszystko charyzmatycznego.
Reminiscencje wspólnego życia przeplatane są bogatą epistolografią, reprintami oryginalnych listów i kartek, a także zdjęciami z rodzinnych albumów, dokumentującymi ostatnie, chyba szczęśliwe lata Tyrmanda.
Tuszyńska subtelnie, bez nachalności i agresji odmalowuje amerykańskie życie pisarza. Potraktowała swojego bohatera rzetelnie, ale też subtelnie. Wybór listów, wspomnienia żony, sama kompozycja książki, są dbałe, prostolinijne, a tym samym sprawiają wrażenie prawdziwych.
Credo Tyrmanda zamykało się w trzech słowach: kultura, wiara, wolność. O nich właśnie jest ta książka. Lata spędzane na podróżach, twórczej pracy, światopoglądowych dyskusjach, pokazują jaki był autor Złego. Dzięki wspomnieniom prywatnych, ważkich dla rodziny chwil, mamy możliwość spojrzeć na Tyrmanda oczami jego ostatniej towarzyszki życia. Ciepłe, pełne uroku anegdoty dotyczące ślubu, dzieci, sprawiają, że legendarny pisarz staje się trochę bardziej zwyczajny.
Zresztą, jak wspomina Marry Ellen, złościł się, gdy nazywano go pisarzem. Sam o sobie mówił były kelner, ale to już historia na osobną książkę.

sobota, 23 listopada 2013

Katarzyna Krenz - W ogrodzie Mirandy [recenzja]

Autorka książki jest poetką i malarką. Wyczułam to już na  pierwszej stronie powieści. Każde słowo nasycone jest i poetycko i malarsko. Bardzo tego nie lubię. Odnoszę wówczas wrażenie, że całość jest nazbyt sentymentalna i egzaltowana. Od nadmiaru melodramatyzmu można osłabnąć i stracić chęć do lektury, co stało się moim udziałem. Setnie się umęczyłam powieścią. 
Początek był obiecujący: Miranda, przebojowa prawniczka w warszawskiej kancelarii, zachodzi w ciążę, traci pracę oraz złudzenia co do ojca dziecka. Zamieszkuje na angielskiej prowincji, gdzie zaczyna odbudowywać własne życie. Odkrywa siebie nowo, nabiera pokory i dystansu. Poznaje ludzi, którzy staną się dla niej drogowskazem i życiowym zapleczem.
Jest owdowiała profesorowa Mary, która daje schronienie Mirandzie, niepełnosprawny Colin (najbardziej poruszająca, wyrazista postać) toczący z bohaterką filozoficzne dysputy, pogubiona Irena, która nie umie zapanować na własnym życiem. Wszyscy oni są wewnętrznie rozdarci, borykający się z rzeczywistością, ale na sposób brytyjski, czyli apatycznie i niemrawo.
Perypetie bohaterów, które nie płyną wartką rzeką, a leniwie suną pośród mgieł i deszczów, nużą i bywają czytelnikowi nieznośne. Dłużyzny fabularne, dla mnie niezrozumiałe, wręcz niepotrzebne, naprawdę zniechęcają.
Ciekawym zabiegiem było wplecenie w historię współczesnego spojrzenia na platońską teorię idei. Ten wątek się nie obronił. Utonął pośród czułostkowości, melancholii i ogólnej senności. 
Pokonał mnie klimat powieści, wobec tego nie potrafię pochylić się nad nią z aprobatą. A szkoda, bo historia wyglądała obiecująco.

piątek, 22 listopada 2013

Paweł Huelle - Byłem samotny i szczęśliwy [recenzja]

Tom składa się z ośmiu niezwykłych opowiadań, które urzekają od pierwszej strony. Jak zwykle u Huellego ważnym bohaterem jest Gdańsk, nie tyle miejsce akcji, co niemy obserwator dziejów, uczestnik historycznych zawieruch i ważny świadek życia bohaterów.
Tym razem scenerią do wydarzeń jest miasto powojenne, w którym miejsce do życia znajduje rodzina chłopca, będącego łącznikiem wszystkich opowiadań w tomie. 
Tytuł całości w pełni oddaje charakter głównego bohatera, bardzo jeszcze młodego człowieka, wrażliwego, nad wiek poważnego, do którego idealnie pasuje określenie stary malutki. Czuje jak dorosły, w lot łapie pewne życiowe prawdy, pozornie dostępne zazwyczaj pełnoletnim. Żyje on między jawą a imaginacją, która podpowiada mu sceny z przeszłości, wspomnienia innych bohaterów, (przedwojenny Danzig, lwowskie czasy własnej rodziny, urywki wojenne).
Dobrze mu z tą samotnością. Realizuje się w niej. Obserwuje rodziców, ich zachowania. Bliżej mu do ojca, podobnie jak on samotnego, tyle że nie czerpiącego z tego faktu satysfakcji. Przedwojenny inżynier, pochodzący z inteligenckiej, czy może szlacheckiej lwowskiej rodziny, musi odnaleźć się w trudnej socjalistycznej rzeczywistości. Chłopiec poznaje historię rodu ze wspomnień rodzica, dotyka jej również w swoich magicznych widzeniach (np. opowiadania Stół, Cud). Ma też do czynienia z dawnymi mieszkańcami miasta, posługującymi się wciąż językiem niemieckim (opowiadanie Przeprowadzka). 
Książka pełna magii, marzeń, ułudy oraz prawdy o trudach akomodacji ludzi do powojennej rzeczywistości, bardziej w sensie społecznym, życiowym, codziennym, aniżeli politycznym (utwór Winniczek, kałuże, deszcz).
Huelle ma wielką umiejętność tworzenia wyjątkowego, pokrytego patyną czasu, a także magicznego świata, który, nie stroniąc od realizmu, kusi swoją ulotnością.
Nastrojowa, wysmakowana książka. Polecam.

czwartek, 21 listopada 2013

Harlan Coben - Kilka sekund od śmierci [recenzja]

Druga część trylogii o Mickey'u Bolitarze. (Recenzja pierwszej z serii znajduje się tutaj). Po przeczytaniu Schronienia miałam mieszane uczucia, ale też wiarę w to, że następna książka będzie ciekawsza, przecież podpisał się pod nią sam Coben!
Rzeczywiście jest odrobinkę lepiej, ale nie jest to dawny autor, jakiego znałam z Nie mów nikomu. Choć nadal podtrzymuje charakterystyczne dla siebie szybkie tempo, zwroty akcji i wiele elementów zaskoczenia, to jednak dla mnie stracił on entuzjazm i pasję. Wydaje się jakby produkował kolejne książki tylko dlatego, że jest na nie zapotrzebowanie, że czytelnicy oczekują kolejnych powieści swojego ulubionego pisarza. Może się mylę, ale tak to widzę.
Dla mnie za bardzo wydumana ta historia, tak mocno  nieprawdziwa, że aż ta świadomość przeszkadza w skupieniu się na fabule. Nastolatek, który wciąż wikła się w kryminalne afery, ratując po kolei szkolne koleżanki, w międzyczasie starając się odnaleźć prawdę o zabitym (ale czy na pewno?) ojcu, plus grzebanie w Holocauście. Androny i banialuki pierwszego gatunku, mimo to przeczytam i trzecią część, co wynika z sentymentu do staczającego się autora, aniżeli z sympatii do przekombinowanego bohatera.
Tym razem Mickey szuka informacji na temat sanitariusza, który po wypadku opiekował się jego ojcem. Nie dają mu spokoju słowa staruszki, zwanej Nietoperzycą, która powiedziała kiedyś, że Brad Bolitar wcale nie zginął. W międzyczasie chłopak prowadzi prywatne śledztwo w sprawie postrzelenia swojej przyjaciółki Rachel, co prowadzi do wielu bardzo niebezpiecznych sytuacji. Wciągając w sprawę bliskich sobie Emę oraz Łyżkę, sprowadził na nich śmiertelne zagrożenie. Wciąż też ciągną się za nimi cienie ze Schroniska Abeona. Czy dojdą prawdy o tej tajnej organizacji? Jak poradzą sobie z grożącymi im niebezpieczeństwami? 

środa, 20 listopada 2013

David Irving - Po nich przyszedł potop [recenzja]

Brytyjski inżynier lotniczy, Barnes Wallis, stworzył tak zwana bombę skaczącą, która miała być inżynierskim sposobem na wygranie wojny, jak sam o niej mówił. Chciał zrzucić pociski na niemieckie zapory wodne w Zagłębiu Ruhry, zniszczyć je, a tym samym zamknąć dopływ energii do strategicznych fabryk hitlerowskiego przemysłu zbrojeniowego. 
Przez pewien czas pomysł Wallisa spotykał się z brakiem przekonania zwierzchników. Po wielu próbach i ulepszeniach, doszło jednak do operacji Chastine, w której użyto bomb Wallisa. 
W nocy z 16 na 17 maja 1943 roku, Dywizjon 617 zaatakował wyznaczone cele. 
Cała akcja, w pewnym stopniu zwieńczona sukcesem, podbudowała morale Brytyjczyków. Stan faktyczny zapór, rozmiar zniszczeń, nie był jednak tak tragiczny jakby wynikało to z artykułów ukazujących się w ówczesnej angielskiej prasie.
Fabularyzowany opis całej akcji, jej geneza oraz skutki, stanowią treść książki Irvinga. Jako że opierał się on na dokumentach historycznych, a także rozmowach z żyjącymi jeszcze (toczył jej w latach 70.) lotnikami, wszelkie wspomnienia, dialogi nabierają sensu oraz wartości.
Fabularyzowana relacja ma jeszcze jedną zaletę, ułatwia przyswajanie wiedzy historycznej. Poznając losy konkretnego człowieka, jego rozterki, wybory, łatwiej absorbuje się daną wiedzę. 
Całość (co istotne) uzupełniają fotografie, przypisy, bibliografia. To cenna lektura dla miłośników zapór wodnych oraz pasjonatów II wojny światowej.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:







wtorek, 19 listopada 2013

Anna J. Szepielak - Dworek pod lipami [recenzja]

Gabriela to autorka popularnych babskich czytadeł. Aspirująca do miana twórczyni literatury innej niż śniadaniowa, postanawia uśmiercić swoją flagową bohaterkę. Spotyka się to z niechęcią wydawnictwa, jest też punktem zapalnym dla prywatnych waśni z domownikami.
Czuje się obco w domu niedawno poślubionego męża, wydaje jej się, że pozostaje w cieniu jego pierwszej żony. Potrzebując czasu do przemyśleń, przyjmuje propozycję przyjaciółki, by przez kilka dni zaopiekować się jej wiejskim domem.
Tam zaczyna pracować nad nową postacią literacką, która ma zdecydowanie różnić się od dotychczasowych. Fabuła zaczyna biec dwutorowo: śledzimy współczesne dylematy Gabrysi oraz XIX - wieczne zawikłania stworzonej przez nią Celiny, która staje się literackim alter ego autorki. Subtelne różnice pojawiają się nie tylko w kwestii tła historycznego, ale też na kilku innych płaszczyznach. Tu pisarka pielęgniarka, tam szlachcianka, tu problemy z mężem i jego pierwszą rodziną, tam plotkujący dwór i rezydentki.
Do jakiego finału doprowadzą nas oba wątki, czy będzie happy end?
Jakiś czas temu zapowiedziałam, że nie będę pastwić się nad czytadłami, bo ich specyfika nie zakłada naukowych mądrości, ni wiekopomnego talentu językowego. Ma być prosto, naturalnie, powszednie. I jest. Dla mnie problemem była stylizacja językowa na archaiczną polszczyznę sprzed dwóch wieków. Nie przekonała mnie, zabrzmiała sztucznie, mimo iż trudno wymagać od Celiny, by posługiwała się współczesnym językiem. Jednak fragmenty jej poświęcone brzmią teatralnie, są napuszone, gryzące się ze swojską, realną historią Gabrysi.
Mimo tego zarzutu siedziałam długo w noc, byleby tylko poznać finał obu wątków. Dla lubiących czytadła, pozycją obowiązkowa.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Pieter Aspe - Kwadrat zemsty [recenzja]

W ramach samozwańczej akcji czytania kryminałów innych niż skandynawskie, sięgam dziś po powieść belgijską.
Pomysł na intrygę jest naprawdę zaskakujący. W Brugii ktoś włamuje się do ekskluzywnego sklepu jubilerskiego, należącego do prominentnej rodziny Degroofów. Ku zdziwieniu policji oraz właścicieli, okazuje się, że nic nie zginęło. Sprawca zebrał wszystkie cenne i bardzo wiekowe egzemplarze biżuterii i rozpuścił je w wodzie królewskiej, na zapleczu sklepu. Śledczy znajdują na miejscu popełnienia przestępstwa kartkę z osobliwym znakiem, który kojarzony jest z zakonem templariuszy. Zaczyna robić się ciekawie...
Sprawą zajmuje się skuteczny podkomisarz Peter Van In oraz debiutująca w roli zastępczyni prokuratora, Hannelore Martens. Oboje, zaintrygowani wydarzeniami, próbują jak najlepiej i najszybciej rozwikłać zagadkę. Nieoczekiwanie na drodze stają im przełożeni, którzy postanawiają umorzyć śledztwo.
Opisywana historia nie kończy się jednak w tym momencie,  gdyż następują kolejne okoliczności, które zmuszają organa ścigania do dalszych czynności. Jaki będzie ich efekt?
Sama intryga jest naprawdę dobrze przemyślana, pomysł był wyborny. Autor nie zachwycił mnie jednak językiem i stylem. Może jest w tym trochę winy tłumacza? Czasem zdania, szczególnie te odnoszące się do opisów codzienności, i uwag wobec dnia powszedniego są marne, czasem w warstwie obyczajowej pisze takie niepasujące, niepotrzebne uwagi, że ma się ochotę zazgrzytać zębami. Kuleje też wątek głównego bohatera, Van Ina, którego życie prywatne jest bardzo oględnie opisane, przez co trudno z nim sympatyzować, wierzyć mu, czy się doń przywiązać, a jest on przecież postacią wiodącą.
Intryga wymyślona brawurowo, szkoda, że zabrakło stylistycznej biegłości. Mimo to polecam, jako antidotum na skandynawski potop bestsellerowych autorów.

niedziela, 17 listopada 2013

Igor Śmiałowski - Igoraszki z Melpomeną [recenzja]

Nie potrafię do końca wytłumaczyć słabości, jaką darzę przedwojennych polskich artystów. Ich kreacje aktorskie czy kabaretowe, mogę śledzić jedynie w opowieściach i wspomnieniach świadków ich życia, przyjaciół. Lepiej jest z malarzami i twórcami piosenek, tu z oczywistych względów mam szansę na osobiste przeżycie ich sztuki.
Igora Śmiałowskiego znam z kilku ról filmowych i telewizyjnych. Dystyngowany, godnie prezentujący się mężczyzna, stworzony wprost do kreowania arystokratycznych typów. Obdarzony wyjątkową dykcją, uwielbianym przez mnie przedwojennym zaśpiewem.
Popełnił on uroczą książkę, będącą swoistym wspomnieniem o polskim teatrze, od jego początków, aż po czasy autorowi współczesne. Są tu i średniowieczne moralitety, teatr rybałtowski, po Karola Boromeusza Świerzawskiego (jednego w XVIII wiecznych pionierów aktorstwa), są też poprzedniczki Modrzejewskiej: Agnieszka Truskolaska i Józefa Ledochówska. Nie mogło zabraknąć oczywiście stron poświęconych wielkiemu Wojciechowi Bogusławskiemu, cytatom z jego wypowiedzi. 
W formie przystępnej gawędy przybliża autor historię scen polskich. Są tu urocze anegdoty o artystach, choćby o wielkim Ludwiku Solskim, osobiste wspomnienia o Jerzym Leszczyńskim, którego nazwał Śmiałowski swoim mistrzem.
Czytając tę wyjątkową książkę, wyczuwałam tęsknotę autora za dawnymi czasami, ludźmi, obyczajowością, szlachetnością, pięknem. Z wielką klasą i subtelnym urokiem, opowiada Śmiałowski o wyselekcjonowanej galerii własnych mentorów. 
Stonowane, przemyślane biografie, uzupełniane są często przez cytaty, anegdoty, fragmenty poezji.
Przyjemna lektura dla miłośników Melpomeny. 

sobota, 16 listopada 2013

Nathaniel Harris - Chagall [recenzja]

W dzisiejszych, nieustannie pędzących czasach, ważne jest podawanie wiedzy w skondensowanej formie. Istotne, by serwowane informacje były ważne, obejmowały charakterystyczne dla opisywanego zagadnienia cechy, oraz by kusiły szatą graficzną. Seria wydawnictwa MUZA SA, dotycząca życia i twórczości wybitnych malarzy, idealnie wpisuje się w powyższe wytyczne. 
Jest to bodaj trzecia książka opisująca życie i twórczość Chagalla, z jaką się stykam, jednak pierwsza tak bardzo skrótowa (w kwestii biogramu).
Jego życiorys to gotowy scenariusz na film: biedny student zakochuje się w bogatej pannie, po etapie trudności łączy się z nią węzłem małżeńskim, miłością aż po grób. W tle ich wielkiego uczucia przewijają się rewolucja, wojny, przeklęty antysemityzm, Paryż, ucieczka do USA oraz artystyczny rozwój wielkiego malarza.
Po arcykrótkim biogramie następuje galeria kilkudziesięciu najbardziej znanych obrazów mistrza. Jest Ponad Witebskiem, Spacer, Zielony skrzypek, czy też Ponad miastem. Mnie brakuje kilku płócien z oblubienicą, aczkolwiek zgromadzony tutaj materiał może być dobrym wstępem do poznania twórczości Marca Chagalla. Każdy obraz opatrzony jest komentarzem, który wielu czytelnikom pomoże odkryć istotę jego dzieł, ich charakter, symbolikę.
Chagall często wracał w swych obrazach do rodzinnego Witebska, który stał się tłem dla wielu jego fantazyjnych płócien. Był wizjonerem, awangardę przekładał na własny język, inspirował się różnymi prądami, między innymi kubizmem. Jego twórczość pełna jest emocji, ale także gotowych historii opowiedzianych pędzlem. Patrząc na poszczególne dzieła ma się wrażenie, że są przedstawieniem snu, fantazji, bywają one bardzo teatralne, niezwykle nastrojowe.
Szkoda czasu na gadanie, lepiej sięgnąć po album Chagalla i zatracić się w jego malarskim świecie. Uczta!

piątek, 15 listopada 2013

Aleksandra Marinina - Cudza maska [recenzja]

Major Nastasja Kamieńska to mój ulubiony literacki typ policjantki. Stroniąca od działań w terenie (choć często nie udaje jej się ich ominąć), skupiona na analitycznym rozwiązywaniu stawianych jej zadań. Poprzez logikę, hipotezy, szczegółowe badanie i wyszukiwanie powiązań, wyjaśnia ona najtrudniejsze kryminalne sprawy. 
Jednak dla mnie wątek policyjny i przestępczy stoją na uboczu, ustępując miejsca obyczajowości rosyjskiej. Książki Marininy to kopalnia wiedzy o Moskwie, różnych jej środowiskach, ludziach, ich zwyczajach, sposobie bycia, życiu codziennym, infrastrukturze miasta, a także takich zagadnieniach jak żywienie, gospodarka mieszkaniowa czy zarobki. 
Spojrzenie na zbrodnie też intryguje. Mechanizmy działania przestępców różnią się od tych proponowanych w literaturze amerykańskiej, zachodnioeuropejskiej czy też (nieszczęsnej i oklepanej) skandynawskiej. Różny jest nie tylko entourage, ale też styl, najmniej (bądź wcale) różnią się motywacje.
Sama bohaterka to bardzo skromna (głodowa milicyjna pensja, do której Nastia musi dorabiać tłumaczeniami), niewyróżniająca się, mieszkająca w maleńkim, równie skromnym jak ona mieszkaniu. 
Intryga zawiązuje się wraz ze śmiercią autora książek dla kobiet. Dwudziestoośmioletni Leonid Paraszkiewicz został zamordowany niemal przed drzwiami własnego mieszkania. Szczególną moją uwagę zwróciła informacja, dotycząca dorobku tegoż pisarza. Zdołał on wydać aż dwadzieścia sześć romansów! Jak naprawdę wyglądało jego życie, czemu zmarł, kto zyskał na jego śmierci? Nastia, przydzielona do wyjaśnienia tej sprawy, dochodzi do zadziwiających wniosków. Okazuje się, że śmierć popularnego pisarza powiązana jest ze sprawą skazanego za zabójstwo biznesmena, a także z osobą prominentnego polityka Dumy państwowej. Przy okazji poznajemy brutalną i odpychającą taktykę moskiewskich wydawnictw. Doprawdy przerażające są zagrywki prezesów...
Z czasem wszystkie biegnące równolegle wątki zaczynają się łączyć. Kamieńska musi wrócić do przeszłości, by odkryć zależności między poszczególnymi osobami. Rezultaty jej poszukiwań zdumieją niejednego czytelnika. 
Polecam, Marinina wciąż w formie!

czwartek, 14 listopada 2013

Iwona Mejza - Wyszedł z domu i nie wrócił [recenzja]

Kryminał w wersji soft. Jest trup, a nawet dwa - próżno tu jednak szukać krwawych porachunków, pościgów i tym podobnych szykan.
Miejsce przestępstwa też wydaje się odstawać od będących w modzie wielkomiejskich zbrodni. Autorka osadziła bowiem intrygę w prowincjonalnym dość Oświęcimiu. 
Niespieszna akcja, spokojny rytm pozostającego na uboczu miasta, pojawiające się u czytelnika przeświadczenie, że wszyscy się znają, w pewien sposób obrazują nastrój oddany  w książce.
Stażysta Buciek przynosi na komendę zasłyszaną w sklepie plotkę o tym, jakoby na miejscowym cmentarzu, w pustym (jak wszyscy sądzili) grobie, znaleziono szczątki dwóch osób. Choć starsi stopniem koledzy początkującego policjanta potraktowali nowinę z przymrużeniem oka, to jednak postanowili sprawdzić tę sensacyjną informację.
I tak zaczyna się śledztwo, które angażuje niemal każdego pracownika Powiatowej Komendy. Powoli, sukcesywnie zdobywają nowe informacje, łączą tropy, wspomagając się pamięcią starszych mieszkańców miasta. Z czasem okazuje się, że sprawa dotyczy wydarzeń sprzed lat. Jakie tajemnice kryje tajemniczy grobowiec i do kogo należą znalezione szczątki? 
Czytając tę powieść wyczuwałam w niej ducha twórczości Joanny Chmielewskiej. Nie wiem tylko czy przeświadczenie to wynikało z wiedzy o literackich sympatiach autorki, czy też chodziło o lekki, płynny nastrój całości. Proste życie mieszkańców i spokojna egzystencja policjantów nadają historii znamion autentyczności. Wgląd w ich życie prywatne także pogłębia to odczucie.
Ważnym aspektem powieści jest też jej topografia, autorka bowiem przedstawiła w książce wiele autentycznych miejsc, oprowadziła czytelnika po oświęcimskich zakamarkach. Wyszło to na dobre samej powieści, mam nadzieję, że przyczyni się też do wzrostu przychodów w turystyce. Miasto w powieści Iwony Mejzy prowokuje do spakowania plecaka i wyprawy na małopolskie szlaki. 
To kiedy jedziemy?


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:




wtorek, 12 listopada 2013

Donna Leon - Śmierć w La Fenice [recenzja]

To moje pierwsze spotkanie z Donną Leon i jej bohaterem, komisarzem weneckiej policji, Guido Brunettim. Jestem oczarowana tą postacią. Nie wyróżnia się on brawurą, pośród dziesiątek innych policyjnych śledczych, znanych mi do tej pory, jednak jego historia, jego rodzina, podejście do życia, powodują, że z miejsca zyskuje wyjątkową sympatię. 
Komisarza pełnego wdzięku poznajemy podczas prowadzenia śledztwa w sprawie śmierci wielkiego europejskiego dyrygenta, Helmuta Wellauera. Zostaje on znaleziony w swojej garderobie, zastygły w paroksyzmie bólu. Śmierć dokonała się na skutek zażycia cyjanku potasu, podanego w kawie. 
Niemal wszyscy zaangażowani w muzyczny projekt, którego częścią był denat, podczas przesłuchań, rzucają ciekawe światło na jego sylwetkę. Nie był szczególnie lubiany, na jaw wychodzą skrywane animozje. Pozornie szanowany muzyczny guru, miał jednak wielu zaciekłych wrogów.
Jednym z kluczy do zagadki okazuje się być przeszłość dyrygenta. Co kryje w sobie, do jakich informacji dotrze komisarz? Kto pozbawił życia Wellauera?
Ta bardzo interesująca wyprawa po prawdę powinna zaciekawić czytelników.
Zaułki Wenecji, życie towarzyskie jej rdzennych mieszkańców oraz pogłębiona charakterystyka bohaterów i ich postępowania, gwarantują przyjemną lekturę. 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Patrick Quentin - Łamigłówka dla kukiełek [recenzja]

Wbrew skojarzeniom jakie, mogą pojawić się po zerknięciu na okładkę, książka ta nie jest horrorem. To klasyczny kryminał, umiejscowiony w USA, w pierwszej połowie XX wieku.
W San Francisco porucznik marynarki wojennej, Peter Duluth, spotyka się ze swoją żoną, Iris. To ostatnie ich wspólne chwile przed zawodowymi zobowiązaniami oficera. 
Jak wiele podobnych im par, poszukują miejsca w hotelu na weekend, z czym mają duży problem. Szczęśliwym trafem zyskują jednak pokój, gdyż Iris została wzięta za swoją kuzynkę, znaną w mieście Eulalię Crawford. Szczęśliwi zakochani nie zdają sobie sprawy z tego, że to ostatnie przyjemne chwile tego weekendu.
Najpierw ktoś kradnie mundur Petera, niecnie go wykorzystując, potem znajdują kuzynkę Eulalię ze sztyletem w sercu.
Świadkowie zeznają, że ostatnio widzieli denatkę z... porucznikiem Duluthem.
Ktoś podszywając się pod Petera, próbuje skierować na niego podejrzenia o morderstwo. Czy nasz marynarz ocali skórę i doprowadzi do odkrycia prawdziwych sprawców?
By dowieść swej niewinności przenika do mniej i bardziej osobliwych znajomych zmarłej (między innymi cyrkowców), szuka, dedukuje i walczy o swoją wolność, a wszystko to w wielkomiejskim entourage'u.
Na wyróżnienie zasługuje obyczajowy koloryt książki, czasy wojny, czerwone szminki kobiet, detektywi w kapeluszach typu borsalino i mroczne łaźnie za dolara pięćdziesiąt.
Taki lekki powrót do klasyki i spojrzenie na ówczesną rzeczywistość. Nie jest to jednak wybitne dzieło, intryga dość blada, jednak zawsze to jakaś wiedza o tamtych czasach i obyczajowości.

niedziela, 10 listopada 2013

Sasza Hady - Trup z Nottingham [recenzja]

Po przeczytaniu debiutanckiej książki Saszy Hady, z rosnącą niecierpliwością czekałam na kolejną. Pierwsza powieść, Morderstwo na mokradłach, opisująca śledztwo Nicka Jonesa, alias detektywa Bendelina, urzekła mnie i oczarowała (recenzja tutaj).
Tym razem autorka porzuca prowincję i umieszcza swojego flagowego bohatera w Nottingham, a ściślej rzecz ujmując, w wydawnictwie Darrington & Burrows, pośród pracowników, z których niemal każdy podejrzany jest o zamordowanie jednego ze wspólników. Wespół ze swoim przyjacielem, fircykiem i elegantem, a przede wszystkim pisarzem, Rupertem Marleyem, Nick stara się odkryć, kto otruł Waltera Darringtona. Działając incognito, panowie infiltrują najbliższe otoczenie denata, w nadziei, że konspiracyjne metody działania przyniosą szybki  i spektakularny efekt. 
Czas nagli, bo zachodzi obawa demaskacji, ponadto rośnie presja ze strony szefów, rządnych wyników, pojawiają się też naciski nowego typu, które zaczynają zagrażać osobom postronnym. Ktoś odkrywa pewną słabość Nicka i poprzez nią stara się wyperswadować mu udział w śledztwie...
Czy barwny tandem detektywa amatora (Rupert) z detektywem z przypadku (Nick) zdołają zdemaskować sprawcę i zapobiec kolejnym tragediom? 
Sasza Hady utrzymuje swój lekki, błogi styl, znany z poprzedniej książki. Urokliwie i z wdziękiem prowadzi narrację, odsłaniając kolejne perypetie bohaterów, pokazując pełną humoru relację między Nickiem i Rupertem. Sugestywnie i żywo odmalowuje typowe brytyjskie zwyczaje, co aranżuje jedyną w swoim rodzaju atmosferę, prowokującą czytelnika do zasiadania do lektury z filiżanką herbaty w dłoniach.
I choć środowisko wydawców i ich ciemne sprawki stanowią ciekawą kanwę dla intrygi, to mnie bardziej ujęły wiejskie, prowincjonalne mokradła, znane w poprzedniej powieści.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.



piątek, 8 listopada 2013

Jonathan Holt - Carnivia. Bluźnierstwo [recenzja]

Książka jest debiutem powieściowym, co może dziwić, gdy pozna się fabułę. Zabiegi stylistyczne, formalne, sam pomysł na intrygę, a także jej prowadzenie, sprawiają wrażenie, że ma się do czynienia z doświadczonym i obytym twórcą. Nie bez znaczenia jest tu oksfordzka przeszłość Holta, który wykładał tam literaturę. Przekucie teoretyka w praktyka rzadko kiedy bywa zwieńczone sukcesem, tu się udało. Holt - pisarz wygrywa specyficzną atmosferą. Jego Wenecja to miasto zupełnie różne od tego jakie znam ja. Ponure, grzeszne, pełne ukrytego zła.
Katerina Tapo, oficer Carabinieri, świeżo awansowana do wydziału kryminalnego, dostała wyczekiwany przydział do sprawy o zabójstwo. Przed kościołem Santa Maria della Salute, woda wyrzuciła na brzeg ciało kobiety, ubrane w ornat katolickiego księdza. Na wysepce, na której została ona zamordowana, znajduje się opuszczony szpital psychiatryczny, na murach którego widnieją dziwne symbole. Dwa z nich Kat Tapo odnajduje wytatuowane na ciele denatki. Co oznaczają?
Skrupulatna policjantka odkrywa coraz więcej tropów i poszlak, które obejmują księży, włoskich przemytników, półświatek, a także amerykańskich żołnierzy, CIA i wojnę bałkańską.
Niepoślednią rolę w śledztwie odgrywa też Carnivia - wirtualne alter ego Wenecji, bezpieczna sieć komunikacji, która poprzez szyfrowanie chroni anonimowość użytkowników, pozwalając tym samym na bardzo bezpośrednie wypowiedzi i działania.
Czy Kat połączy wielość wątków w jeden, czy uda jej się rozwikłać niebezpieczną zagadkę? Jaką rolę w jej śledztwie odegra Carnivia?
Uff, dzieje się, dzieje. Mimo wielości tropów, wszystko przebiega klarownie, nie powodując u czytelnika konsternacji i zmęczenia natłokiem wiadomości. Autor prezentuje teorie dotyczące wojny jugosłowiańskiej, roli NATO i USA w tamtym konflikcie, a także współczesnych działaniach mających kamuflować niewygodną przeszłość. Mam nadzieję, że wszystko to pozostaje jedynie teorią zrodzoną w głowie Holta. Chcę wierzyć, że ten świat nie jest aż tak machiaweliczny, jak wynika z powieściowej intrygi.



Za egzemplarz książki dziękuję:




środa, 6 listopada 2013

Katarzyna Michalak - Sklepik z niespodzianką. Adela [recenzja]

Mam problem. Ze sobą. Pomstuję na babskie czytadła, gardzę nimi, kwituję jednoznacznym uśmiechem, umieszczam je na samym dole książkowych hierarchii. Kiedy jednak zobaczę powieść Katarzyny Michalak, której jeszcze nie czytałam, od razu po nią sięgam i połykam w ekspresowym tempie. Pokrętna ta moja logika...
Druga z serii książek Sklepik z niespodzianką na pewno nie rozczaruje czytelniczek. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest najciekawszą z całego cyklu.
Tym razem autorka sięga do życiorysu Adeli, miejscowej uwodzicielki i aktywnej radnej zarazem. Poznając burzliwą i bogatą przeszłość bohaterki, dowiadujemy się o relacjach i zależnościach łączących ją z postaciami, znanymi z poprzedniej książki. Czasem wiedza o niektórych powiązaniach może wprawić w zdziwienie i zaciekawienie. 
Poznajemy też nowe fakty z życia reszty przyjaciółek. Wciąż ulubionym miejscem ich spotkań pozostaje kawiarenka Bogusi, którą w prowadzeniu biznesu wspiera ochoczo Stasia. Jest też Lidka, choć zdecydowanie bardziej na uboczu. Na jaw wychodzą różnej maści szczegóły z życia Wiktora, autorka rzuca też światło na losy Anny, jego żony. 
Poplątane relacje, silne uczucia oraz sielska, spokojna i urzekająca atmosfera małego nadmorskiego miasteczka zapewniają miłą, uwalniającą (choć na chwilę) od codzienności lekturę. 
Dobra na taki słotny listopadowy wieczór.

wtorek, 5 listopada 2013

Katarzyna Michalak - Sklepik z niespodzianką. Bogusia [recenzja]

Nie ma to jak zacząć czytać powieściową serię od końca. Najpierw wpadła w moje ręce ostatnia książka opisująca losy bohaterek Sklepiku, teraz sięgam po pierwszą. Skoro już wiem jak się wszystko skończy, ze spokojem mogę poznawać genezę zachowań i wyborów przyjaciółek z małego nadmorskiego miasteczka Pogodno.
Wszystko zaczyna się od Bogusi, która wracając z zagranicy, przejeżdża przez miasteczko, z miejsca się w nim zakochuje i postanawia tu pozostać. Z biegiem czasu poznaje energiczną radną miejską Adelę, enigmatyczną, spokojną weterynarz, Lidkę, uroczą starszą panią Stasię oraz wyfiokowaną i trudną do zniesienia modelkę Konstancję.
Docieranie się z nowym miejscem, poznawanie autochtonów oraz prace związane z otwieraniem nowego biznesu zajmują Bogusię. Daje się ona poznać jako miła, otwarta i pełna entuzjazmu dziewczyna, obdarzona też talentem do opowiadania. Przedstawia historie dotyczące członków swojej rodziny, czym zdobywa serca koleżanek.
Urządzanie życia na nowo, określanie i tworzenie relacji w zupełnie nieznanym miejscu, ze świeżo poznanymi ludźmi to nie lada wyczyn. Jak rzucona w to obce miejsce Bogusia, da sobie radę z relacjami, jaka przyszłość czeka ją w nadmorskim miasteczku, dowie się ten, kto sięgnie po to lekkie i przyjemne czytadło.
Dla utalentowanych kulinarnie czytelników znajdą się w książce również przepisy na słodkie niespodzianki.
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że nie ma co pastwić się i wartościować tego typu książki. Istnieją one, by dawać łatwą i lekką rozrywkę, przy tym zostańmy. Sklepik idealnie spełnia wysnute przeze mnie założenie. Zatem do lektury.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Amélie Nothomb - Zabić ojca [recenzja]

Trudno. Narażę się sympatykom twórczości pani Nothomb (o ile takowi w ogóle istnieją). Według mnie jest ona grafomanką w czystej postaci. Nic dodać, nic ująć. 
Zabić ojca to teatralne, sztuczne, czerstwe wręcz dialogi, które momentami osłabiają czytelnika swoją nieporadnością. Postaci tak dalekie od rzeczywistości, że zaczynam zastanawiać się, czy nie jest to powieść z nurtu science fiction...
Sama historia udziwniona, w założeniu mająca pewnie dać pole do symbolicznych przesłań i przemyśleń. Wyszła groteska, choć może to za duże słowo.
Cała narracja skupia się wokół Joe'go Whipa, czternastoletniego chłopca, którego matka wyrzuca z domu. Znajduje on schronienie i rodzicielskie ciepło u mistrza aluzji, Normana Terence'a i jego dziewczyny, Christiny. Wyróżniający się wielkim talentem do karcianych sztuczek Joe, rozwija umiejętności. Ma on zupełnie inne podejście do posiadanego talentu, aniżeli jego mistrz. Jest nastawiony na efekciarstwo, karierę, splendor, co różni go od stonowanego Normana.
Kolejne pole do spięć to Christina, którą Joe zaczyna darzyć silnym uczuciem. Tarcia na linii dwóch karcianych mistrzów, plany na dalsze życie i efekty pewnych stanowczych kroków głównych bohaterów, stanowią treść tej dziwnej książki. Jest kuriozalnie, poczucie to ulega ciągłemu spiętrzeniu, zmienia się w pewność. Pozostaje pytanie: po co powstała ta powiastka, po co?

niedziela, 3 listopada 2013

Isabel Allende - Dziennik Mai [recenzja]

Zaskoczyła mnie ta książka. Odbieram ją jako optymistyczną opowieść o dojrzewaniu, które musiało pokonać bardzo wyboistą drogę, nim dotarło do dorosłości. Dziwię się swojej reakcji, z tak bogatej palety odczuć właśnie optymizm najtrafniej opisuje wrażenia w tym przypadku.
Dziewiętnastoletnia Kalifornijka, Maya, ląduje na maleńkiej chilijskiej wysepce, Chiloé. Wysyła ją tam, a raczej ukrywa ją tam, babcia Nini, która uznaje, że będzie to najlepsze miejsce dla wplątanej w poważne problemy dziewczyny.
Za podszeptem nestorki rodu, Maya zaczyna pisać dziennik, który pomaga jej oswoić codzienność, a także odnieść się do wywrotowej przeszłości, przed którą skryła się na tym zapomnianym przez świat skrawku ziemi. 
Dla Mai wyspa to miejsce, gdzie ludzie szybko się starzeją i długo żyją. Początkowo uskarża się na nudę, odczuwa brak cywilizacyjnych wygód. Jednak z czasem jednostajność, ospałość i spokój zdobywają serce dziewczyny, ulega im, odnajduje się w tej rzeczywistości. Z dziennika płyną też wspomnienia dawnego życia: uzależnienia od narkotyków, czasów odwyku, życia na gigancie, mafijnego epizodu z Las  Vegas, bezdomności. Są też ciepłe wspomnienia ukochanego dziadka, Popo, którego śmierć odmieniła jej życie. Z biegiem czasu Maya zaczyna dopasowywać się do wyspy i jej rytmu, zaprzyjaźnia się z Manuelem Ariasem, przyjacielem babci, u którego się zatrzymała. Poznaje jego bolesną przeszłość, represje jakim ulegał w czasach Pinocheta. Okrucieństwo junty dyktatora, jedynie wspominane w książce, przeraża i mrozi krew w żyłach. To ważny wątek powieści Allende.
Sam styl narracji, osoba młodej, wkraczającej w życie bohaterki, a także sielski klimat wyspy, dają poczucie spokoju, relaksu, nawet wtedy, gdy pisze o dramatycznych wspomnieniach z Vegas. Wszystkie typowe dla stylu Allende cechy zostały zachowane: jest żywy język, szczypta realizmu magicznego, mocne, wyraziste postaci kobiece, chilijska historia najnowsza.
Ciekawa opowieść, urocza wyspa, która może stać się przedmiotem marzeń niejednego czytelnika.