środa, 27 listopada 2019

Paweł Piotr Reszka - Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota [recenzja]

Wydawnictwo Agora
Warszawa 2019

Po bardzo udanym debiucie z roku 2015 (tutaj) Paweł Piotr Reszka wraca z nowym reportażem.
Wydawało mi się, że w temacie Zagłady nie można już nikogo zaskoczyć. Tymczasem "Płuczki" porażają. 
I, pomijając temat - płuczki jaki miejsce płukania kości, celem odseparowania ich od cennych przedmiotów, najmocniejsza jest relacja świadków, często uczestników tego procederu.
Najstraszniejsze jest to, że większość nie widziała w tym nic złego. Tłumaczenie się powojenną biedą, trudnymi latami 40. może być dla niektórych wytłumaczeniem (o ile w ogóle można tutaj wprowadzić taką kategorię), jednak kolejne pokolenie kopaczy z lat 50. zwanych "złotnikami", czy przekopywanie grobów w latach 70., a także 80. nie ma dla mnie żadnego wytłumaczenia.
Z jednej strony wspomniana wcześniej bieda, proste, pozostające na granicy instynktów zachowania i motywacje powodują, że trudno o ocenę moralną.
Na niemałą ironię zakrawa fakt, że nie przeszukiwali grobów w niedzielę, bo dzień święty trzeba było uszanować...
To zdumiewające, że byli i tacy, którzy znalezione pieniądze przeznaczali na przykład na organizację wesela, wspomniana jest historia kobiety, która kolczyki z płuczek nosiła w każdą niedzielę do kościoła, specjalnie nawet przebiła uszy, by móc dobrze wyglądać...
Proceder kopania nie był postrzegany w kategoriach moralnego zła, niektórzy mówili, że przecież i tak precjoza, znalezione w dołach monety, na nic nie przydałyby się już zmarłym, i tak poszłyby na zmarnowanie.
Jest kilka relacji mówiących, że te pieniądze są "niedorobne", nie do dorobienia się, że przynoszą nieszczęście, bo pochodzą z ludzkiej krzywdy, ale to pojedyncze głosy.
Intrygującą pozostaje kwestia eufemizmów jakimi posługiwali się kopacze - mówią o pracy w żużlu, węglu - to o ludzkich prochach i szczątkach kości, wspominają o rąbance, ale to łagodne określenie oddzielania łopatą kręgów szyjnych. 
Są też fragmenty (choć niewielkie) pokrzepiające, pokazujące, że nie wszystko jest jednoznacznie złe, przegrane. Tym jasnym punktem jest jeden z fizycznych pracowników archeologicznych wykopalisk, który zmienił swój stosunek do Żydów dopiero tutaj. W konkretnej sytuacji - gdy maszyna drążąca ziemię stanęła, ponieważ zablokował ją dziewczęcy warkocz. Wcześniejszy antysemita, pyta teraz o to, kim była ta dziewczyna, jak miała na imię, jakie miała życie? Ofiara stała się człowiekiem. I to największa wartość książki. Przypomnienie, że musimy pamiętać o ofiarach nie jako o bezimiennej masie idącej na stracenie, ale o pojedynczych losach, składających się na tragiczną historię ludu.
Autor bardzo wyważonym, spokojnym tonem opisuje kolejne historie, dając czytelnikowi miejsce na własną ocenę moralną oraz opowiedzenie się w tej, jakże drażliwej kwestii.
Sam pozostaje z boku - występuje tu w charakterze pośrednika pomiędzy relacjami świadków, zebranymi dokumentami, faktami poświadczonymi na papierze, zebranymi w IPNi-e, muzeach. Pokazuje temat, który leżał odłogiem, pomijany czy zapomniany przez historyków. Dzięki Reszce i jego reportażowi stanie się o nim głośno. 
I, podobnie jak było w przypadki "Diabła i tabliczki czekolady" reportaż Reszki boli. Musi boleć.

czwartek, 14 listopada 2019

Édouard Louis - Koniec z Eddym [recenzja]

Przekład: Joanna Polachowska
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2019

Bez wątpienia tę książkę powinien przeczytać każdy homofob. Widziałabym ją w spisie lektur obowiązkowych w klasach licealnych, jednak nie na języku polskim, a na etyce/godzinie wychowawczej czy innym tworze uspołeczniającym uczniów, jaki teraz w szkołach obowiązuje (póki jeszcze obowiązuje).
Językowo i stylistycznie Louis nie wyszedł (trudno mu się dziwić) poza "Historię przemocy" (do przeczytania tutaj). Pod tym względem jest bardzo średnio.
Opowieść o Eddym traktuję trochę jak prequel wcześniejszej powieści, tutaj pokazujący dzieciństwo i wczesną młodość homoseksualnego bohatera.
Jego problemem jest nie tylko wrogo nastawiona rodzina, mieszkanie w małej, hermetycznej miejscowości, gdzie każdy wie niemal wszystko o sąsiedzie, a wyróżniające się zachowanie czy wygląd, stają się pożywką dla plotek na długi czas.
Północna Francja, biedne, robotnicze miasteczko, gdzie większość mężczyzn pracuje w jednej fabryce (póki ona istnieje), później zaś spędzają czas na piciu, czasem biciu (siebie nawzajem, nierzadko też rodzin), kobiety zaś zajmują się domem, plotkują i marzą skrycie o lepszym życiu dla własnych pociech.
Eddy od początku czuje, że jest inny, inadekwatny, niedobrany do szablonu obowiązującego w tamtej właśnie społeczności. Wyróżnia go wysoki głos, pociąg do kosmetyków i damskich fatałaszków, a przede wszystkim do własne płci, co przez długi czas starał się gorączkowo zwalczać.
Tutaj, jak i w "Historii przemocy" kopiuje się ciągłe poczucie samotności, brak akceptacji ze strony rodziny, kompleksy wynikające z pochodzenia, miejsca urodzenia, a przede wszystkim brak samoakceptacji.
Trawiące bohatera poczucie porażki, wyobcowania są jego siłą napędową i lekarstwem na troski dnia codziennego, silnie związane z przemocą, jakiej doświadczał on choćby od rówieśników w szkole.
Dosadność autora, oddawanie sytuacji i przemyśleń jeden do jednego szarpią duszą czytelnika aż do umęczenia.
Jednak opowieść o prymitywnej homofobii musi boleć, musi być mocna, krzycząca do odbiorcy.
Młodość autora, jego doświadczenia życiowe, dają mu przyzwolenie i tłumaczą krzyk jakim jest ta opowieść.
Zmagając się z odrzuceniem, poczuciem inności, odosobnienia, podaje naturalistyczny, często będący na granicy turpizmu, daje nam opis swego życia domowego, rodzinnego, czego skutkiem jest zrozumienie i rosnące współczucie, współodczuwanie przez czytelnika.
Trudna, mocna historia, która jest świadectwem cierpienia, braku szacunku, braku perspektyw i nadziei, zamykająca się w tragicznym wyznaniu bohatera: "nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa"...
Zatem do lektury. Do uwrażliwienia. Do zrozumienia. 

niedziela, 3 listopada 2019

llona Gołębiewska - Pozwól mi kochać [recenzja]

Wydawnictwo Muza
Warszawa 2019

To moja druga książka Ilony Gołębiowskiej (pierwsza tutaj). Tym razem naprawdę ostatnia. Po "Podaruj mi jutro" napisałam, że więcej po publikacje tej autorki nie sięgnę. Chyba tylko postępująca skleroza spowodowała, że skusiłam się na "Pozwól mi kochać". 
Jednak od pierwszych stron nowej powieści bez trudu przypomniałam dlaczego więcej Gołębiewskiej czytała nie będę.
Po pierwsze: styl - a raczej jego brak: często naiwny, momentami pensjonarski, bez polotu, drygu, kompetencji. Gołębiowska pisze jak autorka szkolnego wypracowania. Tyle w mojej ocenie poziomu pisarstwa. Niestety.
Po drugie: wachlarz wątków. "Pozwól mi kochać" to szaleństwo wyboru: od afery uczelnianej z korupcją w tle, po depresję, aferę mafijną, porachunki z przeszłością, miłość dojrzałą czy ziołolecznictwo. Serio.
Autorka kipi pomysłami i bardzo wiele z nich próbuje wrzucić do pojemnego wora, jakim bez wątpienia jest jej powieść. Pełno tu emocji: porachunki uczuciowe na linii: matka - córka, próba odnalezienia właściwych uczuć na okoliczność odzyskania ojca, poznania nowego mężczyzny (rokującego na miłość życia), a do tego depresja spowodowana niesłusznymi oskarżeniami zawodowymi, to tylko część emocjonalnej karuzeli, jaką zgotowała swojej bohaterce autorka.
Jest nią Sabina Horczyńska, wykładowczyni akademicka podejrzana o sfałszowanie wyników badań oraz łapówkarstwo. Załamana sytuacją ulega namowom córki i wyjeżdża na Podlasie do dworu matki (z którą niemal od zawsze jest skłócona). Spokojna wieś na uboczu zaoferuje jej nie tylko wytchnienie od problemów wielkiego miasta, ale także podaruje nowe znajomości, przyjaźnie i wyzwania, które będą rzutować na przyszłe decyzje.
Nie wątpię w dobre intencje autorki. Chce ona pisać o emocjach, edukować swoich czytelników w kwestii wyborów moralnych i duchowych, przypomina o ulotności czasu, instruuje, że szkoda tracić go na nic nie warte zatargi.
Jednak pewnego rodzaju naiwność, hm... prostoduszność, powodują, że ta opowieść wydaje się być momentami ramotą. Dość nieznośną.
Nie opuszcza mnie także przekonanie, że książka ta powstała trochę na siłę, czy to z powodu umowy wymagającej konkretnej ilości powieści czy też z powodu sprzedaży poprzedniej książki. Brakuje tu lekkości, płynności, finezji, językowej gracji. 
Pastwię się nad autorką i aż mi wstyd, że nie potrafię napisać nic pozytywnego o jej twórczości. 
Staram się przywołać w pamięci jakąkolwiek zacną część "Pozwól mi kochać". Nie potrafię nic znaleźć. Dialogi miałkie, oś fabularna jest pełna zamętu, zaś sam koncept momentami nazbyt infantylny.
Rozumiem, że powieść obyczajowa tej proweniencji musi kipieć optymizmem i łagodnością, jednak tutaj zgrzyta naiwnością. 
Nie dla mnie te mądrości.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: