wtorek, 31 grudnia 2024

Ota Filip - Café Slavia [recenzja]

 

Przekład: Małgorzata Gralińska

Wydawnictwo: Książkowe Klimaty

Wrocław 2024


Czeska część historii XX wieku opowiedziana w jednej powieści. Jej bohater, Nikolaus hrabia Belcredos staje się nie tylko świadkiem, ale zaangażowanym w historię uczestnikiem zmian politycznych i społecznych. Niejako naznaczony przez urodzenie, raz ma z górki, raz pod górkę. 
Na początku wieku XX żyje w przepysznym pałacu, mając za bonę rosyjską księżniczkę. Z nudów i ciekawości spotyka się z freudowskim badaczem, uczestniczy w seansach wywrotowców i spiskowców, poznając nawet samego Lenina. Próbuje życia, sprawdza znajomości.
Jedną stałą jest codzienne odwiedzanie tytułowej kawiarni, Cafe Slavia, gdzie pod dyskretną opieką pana Aloisa, tamtejszego kelnera, nie tylko poznaje aktualną sytuację towarzyską, ale też unika (lub nie) krępujących i trudnych sytuacji życiowych. 
Niki nie ma w życiu szczęścia, częściej ma pod górkę, nie umie się dostosować, a jak już wydaje się, że odnalazł się w sytuacji, ulega on drastycznej zmianie i trzeba zaczynać na nowo. Kłopoty wynikające z pochodzenia, kłopoty z kobietami, dziećmi, rośnie wciąż liczba trudnych obszarów, które z czasem dominują w hrabiowskim życiorysie.
Cała ta powieść napisana kpiarskim, lekkim tonem, czasem z domieszką absurdu, co bardzo dobrze robi tematom historycznym, zarówno tymi dotyczącymi rewolucji, wojnie, komunizmowi. Autor daje swojemu bohaterowi dystans, nie tylko czasowy, który powoduje, że opowieść jest nie tylko kompletna, ale także mocno osadzona w tematyce. 
Niki snuje swoje opowieści mężczyźnie zaczepionemu na moście Karola, mężczyźnie, które mijał codziennie przez kilkanaście lat. W tych historiach przemijają różne Pragi, zależne od czasów i kapitału: bogata i dekadencka, rewolucyjna i niebezpieczna. Obfitująca w ludzi w podwójną moralnością, oszustów, ludzi przegranych i biernych, obserwatorów i koła zamachowe wydarzeń. 
Niki to po trosze symbol narodu: codziennie zakładał inną maskę: od bon vivnata, dandysa po starca, ojca dzieci, więźnia. Czasem makijaż spływał, czasem maska spadała, ale zawsze wtedy wracał do stałej, jaką była Cafe Slavia.
Na powieść trzeba patrzeć również z perspektywy Autora, jego historii i emigracyjnej rzeczywistości: tęsknoty za opuszczonym miastem, małą ojczyzną, a to mocno przebija się na kartach powieści.

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Jadwiga Stańczakowa - Poezje i prozinki [recenzja]

 

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2024


Nie zrobię z tym nic. Nie chcę. A jednocześnie mam sobie za złe, że patrzę na twórczość Stańczakowej przez pryzmat jej niewidzenia. 

Irytująca jest ta ciągła potrzeba nadawania cech, łatek, szufladkowanie. Tkwiąc w tej (parszywej jednak) sytuacji aż po uszy próbuję dobić do brzegu i znaleźć w Stańczakowej poetkę. Bez dopisku: ociemniałą poetkę. Nijak mi to nie idzie.

Trudne wojenne losy, nieuleczalna choroba, późny debiut. Te trzy określenia najmocniej rezonują ze Stańczakową. Mniej koligacje rodzinne, przyjaźnie i znajomości literackie. Niech wybrzmi sama.

Najbardziej wraca do mnie tematyka utworów: eksplorowanie doświadczenia niewidzenia, próba opisu tej sytuacji i przekazania jej osobom widzącym. Jak zintegrować to co zapamiętane z przeszłości, z tym co doświadczalne teraz. Na ile pamięta się kolor, kształt, twarz? 

Prozinki są inne, upiększone dowcipem, czasem lekkością, a to dobre, gdy rzecz dotyczy codzienności, tak zwyczajnej przecież. Dają też możliwość poznania Poetki, obcowania z jej problemami, wyborami, rzeczywistością. Interesujące doznanie.

"Marginesy" wydały tę książkę bardzo starannie, za co należą się wydawnictwu same pochwały. I znów wrażenie wizualne, i znów wracam do pryzmatu widzenia.

Małgorzata Lebda - Łakome [recenzja]

 

Wydawnictwo: Znak

Kraków 2023


Na okładce: Amon Carter Museum of American Art, Fort Worth, Texas. 

Na początku dedykacja: "Utracie. I jeszcze - ptakom".

Obydwa te komponenty całości bardzo do mnie przemawiają, dając Autorce duży kredyt zaufania już na początku. A jeszcze mój ulubiony pisarz, Wit Szostak poleca, by powieść tę czytać w skupieniu i docenia pracę Lebdy. 

I chwilę potem przychodzi pierwsze rozczarowanie: "Wiesz, zawsze chciałam być suką tej wsi, mieć cały Maj na własność". Dalej jest kontekst, który wcale nie tłumaczy skonfundowania jakie wywołuje to przytaczane wyżej zdanie.

Nie znajduję drogi do bohaterów tej opowieści, nie ufam językowi, który wydaje się być tak usilny, że aż rozczarowujący. Fabuła, rys (powiedzmy) charakterologiczny postaci, wszystko to niknie w formie. W sposobie (nie)radzenia sobie z językiem. Powtórzenia, kluczenie w kółko, dość płytkie jednak postaci rujnują kredyt zaufania zasugerowany w początkowej części mego listu. Miałkość w jaką ubrała Autorka tak trudny i tak dojmujący temat jakim jest odchodzenie i śmierć zdumiewa. Mając tak duży kapitał: zarówno w sensie konceptu, jak i tematu, aż szkoda, że został on tak mocno uproszczony. 

Poetycki rodowód Autorki jest tutaj tylko przeszkodą. Sposób prowadzenia, komponowania jej prozy trywializuje poezję. Czy ta narracyjna próba miała być krokiem dalej? Pewnie tak. Dla mnie okazała się jednak wydmuszką, która operując, w gruncie rzeczy, banałem (w sensie możliwości językowych) obnaża powierzchowność i niemrawość tej próby literackiej poruszania się w innym niż poezja gatunku.





sobota, 7 grudnia 2024

Bartosz Sadulski - Szesnaście na Bourbon [recenzja]

 

Wydawnictwo Literackie 

Kraków 2024


Miałam duże obawy. Jak czytać Sadulskiego po "Rzeszocie". Oczekiwania to parszywa sprawa. Działając deprecjonująco i rozczarowująco w większości przypadków.

Mocno doceniam brawurę Autora - to jak wybiórczo podchodzi o historii, jak sobie z nią radzi, jak ją interpretuje. Świetnie łączy fakty historyczne z własnymi wizjami i pomysłami fabularnymi. Dobra robota.

Mam pewne wątpliwości co do szkatułkowej formy książki. Nie uważam, by zabieg ten szczególnie przysłużył się książce. Szesnaście kobiet, tak wiele historii, opowieści, biografii to zbyt wiele. Zbyt wiele głosów, biografii, męczliwość rośnie. Jest nudno, pojawiają się mielizny, nie ma spójnej, przemyślanej opowieści. Trudno to wytrzymać, przetrzymać początek tłumu bohaterów wprowadzonych do opowieści. Niektóre historie są z założenia zabawne (patrz: groszek), ale jest to tak przedobrzone, oko puszczane do publiczności jest mocne, że aż męczy.

Autor pastiszuje, szarżuje, daje tu wiele z tradycji klasycznej literatury dygresyjnej, czasem przygodowej, zamieszcza wiele parodii. Dobrze bawi się pisząc tę opowieść. Obawiam się jednak, że zabrakło już miejsca do zabawy dla czytelników.

Jest też mocno widoczna zabawa historią, która biegnie tak jak się to Autorowi podoba, szarżuje tym elementem, zmienia go, miksuje fakty i mity, pokazując też, że historyczny punkt wyjścia jest tylko osnową wokół której dzieje się cała ta zakręcona opowieść.

Jest humor, jest satyra, nawiązanie do tradycji powieści spod znaku płaszcza i szpady. Tyle tego, że aż zbyt wiele. Autor pokazuje swoje oczytanie, wiedzę, ale to wciąż za mało, by przekonać czytelnika. Za dużo wszystkiego. 

Powieść opowiada o 16 kobietach wywiezionych z Paryża do kolonii francuskiej na wyspę Bourbon. Mają tam wyjść za mąż za dzielnych kolonistów i przysłużyć się w ten tragiczny sposób chwale Francji. Każda z tych kobiet to osobna historia, tajemnica, dla niektórych ta podróż to szansa, a nie zagrożenie. Co kryją, kim są? Jaka będzie ich przyszłość?





Grzegorz Bogdał - Idzie tu wielki chłopak [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2023


Niełatwe było dla mnie czytanie tego zbioru. Długo i mozolnie brnęłam przez kolejne strony. Nie mogłam złapać tego świata, tych historii, nie były mi specjalnie bliskie, nie udawało się z nimi identyfikować.

W związku z powyższym idę po najmniejszej linii oporu i szufladkuję książkę do literatury traktującej o zwyczajności życia, które w wydaniu bohaterów jest ściśle związane z kryzysem męskości. Każdy jeden "wielki chłopak" jest w silnym lub silniejszym impasie, mierzy się z przeszłością lub teraźniejszością, bojąc się myśleć o przyszłości. Każdy tak ma, ale bohaterowie Bogdała bardziej. Bardzo wiele tutaj opłotków, detali, które mają zwrócić czytelniczą uwagę na to co kryje się między słowami. Popłoch, czasem histeria, przegrywanie każdej relacji (od czysto społecznych po zawodowe) nie budują im ekipy sympatyków czy fanów, ale też nie tworzą wrogów. Raczej zwracają uwagę na stan ogólny społeczeństwa, walki z męskim przekleństwem dorównania oczekiwaniom i stereotypicznym i archetypicznym okazom chłopaka. Chyba z przymusu dziejowego: wielkiego.

A i ten, który nie ukrywa, że mu życie się nie składa, jak i ten kryjący się w cieniu własnych fasadowych kłamstw są spragnieni akceptacji, w jak najbardziej organicznej formie.