piątek, 23 grudnia 2022

Daniel Majling - Ruska klasyka [recenzja]

 

Przekład: Weronika Gogola

Wydawnictwo ha!art

Kraków 2022


Aż nie wiem co napisać. Serio. Moja wyszczekana jadaczka bardzo rzadko doświadcza tego stanu. A tutejsze opowiadania raz wprawiały mnie w zdumienie, innym razem budziły śmiech, raz nawet obrzydzenie. Silne. 

Czegóż chcieć więcej? Literatura ma dawać rozrywkę, poruszać, uczyć. Umówmy się, że uczyć tylko czasem. "Ruska klasyka" co i rusz wybijała mnie z naturalnego rytmu, wytrącając przekonanie, że wiodącą myślą Autora było szokowanie czytelnika. Całkiem zresztą udane.

Już samo słowo wstępne budzi śmiech. Mowa o  literaturze  podrabianej, fejkowej, ściemnionej, kradzionej, oto nisza jaką wypełniają emerytowani, głodujący profesorowie literatury, którzy w obozach pracy (twórczej) kopiują style najważniejszych twórców rosyjskiego realizmu. Te podmianki literackie, fałszowana klasyka, powstaje gdzieś w głębokich Chinach, podlewana solidną porcją ruskiej wódki, okupiona prawdziwym cierpieniem wyzyskiwanych emerytów. Pure nonsens. Level master.

W innym opowiadaniu rzecz o miłości, twórczej wenie, pilnie zapełniającej kolejne fragmenty ciała pożądanej kobiety, przepisywanej później w biurze literackim przez urzędnika pożądającego pisarza. Koło się zamyka, rynek się nasyca. W każdym aspekcie. 

Jest rzecz o maltretowaniu psychicznym dysydenta, który za karę siedzi w celi, gdzie otrzymuje najwymyślniejsze, najsmaczniejsze potrawy, nie ma jednak dostępu do ustępu. Sprawa odchodów rośnie i śmierdzi coraz mocniej.

Nie jest tak, że każde opowiadanie w zbiorze rzuca na kolana, programowanie na szokowanie jest na dłuższą metę niewygodne zarówno dla Autora (nie starcza talentu), jak i dla odbiorców (nie starcza cierpliwości), a jednak stwierdzam, że tom ten jest zwycięski. Satyra na wolny rynek, na inteligencję, pozerstwo klasowe, asekuracje literackie w czasie rządów pieniądza i mód niskich lotów. 

Żarty, zbytki, zgrywy płyną raz przyjemnie, raz przyziemnie. Czyta się to tak samo dobrze jak moje tutejsze wynurzenia :)

Serio. "Ruska klasyka" to miła odmiana, powiew świeżości, kpina z literatury i praw nimi rządzącymi, drwina z czytelnika i twórcy. Konieczna w tym świecie do przesady szacownym i nobliwym. 

środa, 21 grudnia 2022

Izaak Baszewis Singer - Ruda Kejla [recenzja]

 

Przekład: Krzysztof Modelski

Wydawnictwo Fame Art

Lublin 2022


Cóż za zaskoczenie.

Po pierwsze: dostępność książki - mocno ograniczona, pierwsze wydanie (które wyszło spod prasy niemal miesiąc temu) znalezione niemal cudem. Wspaniale, że książka w pierwszym druku sprzedała się na pniu! Widziałam na stronie wydawnictwa, że dodruk już gotowy, więc łatwiej będzie o zakup tej wyjątkowej książki.

Publikowana w latach 70.  w odcinkach w jidyszowym piśmie "Forwerts" jest niezwykłą powieścią, która zmienia moje spojrzenie na Singera. Tą powieścią pokazał jak emocjonalny, mocny, bezkompromisowy, a przede wszystkim, jak na tamte czasy skandalizujący i gorszący bywał. 

Mamy oto bowiem przedwojenną warszawską ulicę Krochmalną i jej przyległe. Tam znana jest i w półświatku i pośród amatorów płatnej miłości ruda Kejla, piękna, owiana legendą prostytutka, która porzuca dotychczasową działalność, by zrealizować marzenie o miłości i rodzinie. Zostaje żoną drobnego złodziejaszka Jarmego. Żyją wspólnie, próbując uczciwego i spokojnego losu, ale przeszłość i dawne nawyki nie dają o sobie zapomnieć. Dogłębne, niepozbawione przygnębiającej konstatacji, że biednemu zawsze wiatr w oczy, spojrzenie na życie odrzuconych, wzgardzonych, pozostawionych na marginesie ludzie, którzy przecież też chcą być szczęśliwi. 

Kajla to tragiczna, mocna postać, pragnąca więcej, mocniej, bardziej. Chce doświadczać świata każdym porem skóry, chce i dąży do zerwania z dawnym życiem, które jest dla niej brzemieniem, wstydem, ale zdaje się, że było też jedynym wyjściem. Prowincjonalna dziewczyna, córka ubogich oddanych religii rodziców, bez wykształcenia, pieniędzy i znajomości nie widziała innej drogi do zmian. Przeżywająca wewnętrzne rozterki - walcząca ze wstydem i złością na swoje poprzednie życie, prawdziwie wierząca w powodzenie misji jaką jest długie i uczciwe życie, na wszelkie sposoby próbuje doprowadzić swoje marzenie do końca. Za tę realizację gotowa jest oddać wszystko, nawet życie. A droga doń jest naszpikowana trudnościami i wyzwaniami, które prowadzą ją aż za wielką wodę, do Nowego Jorku. Jak wiele można poświęcić, jak wiele wytrzymać? Kejla to kobieta z żelaza, choć jednocześnie pełna wrażliwości, słabego charakteru, nadwątlanego jeszcze alkoholem. Bo, trzeba zauważyć, że w powieści pełno jest wódki, seksu, przemocy, seksualnej, gwałtów, aktów homoseksualnych, przemytów, złodziejstwa, więzienia, a także politycznych rewolucjonistów, ściganych przez rosyjskie władze. Akcja jest gęsta, mroczna, przemykająca biednymi warszawskimi uliczkami, pokątnymi knajpami, szemranymi typami, gangsterami z kodeksem moralnym (czasem bez). Tętniąca życiem ulica, rozterki i wewnętrzne walki bohaterów, a do tego zestawienie dwóch miast, tak bliskich Autorowi to kwintesencja powieści.

Dobre charakterologicznie, mocne postaci, szczególnie ta tytułowa, która jest lubiana przez Autora. Kejla, mimo swego życiorysu, sytuacji, szans wzbudza sympatię, dopingujemy jej, życzymy jak najlepiej, mając nadzieję, że american dream będzie także jej udziałem. 

Zresztą, postaci kobiece, również te poboczne czy epizodyczne mają mocne osobowości, są zdeterminowane, mające odwagę przeciwstawić się losowi. Zupełnie inaczej wyglądają męskie sylwetki - te są zdecydowanie słabsze, ulegające załamaniom, poddające się, wątpiące w sens, a przede wszystkim we własne siły. Kobiety są ich podporą, ostają, a często środkiem do celu. Jedni bezwzględnie je wykorzystują, inni pozbawieni kobiecej opieki tracą azymut, a tym samym grunt pod nogami. Trudno sympatyzować z powieściowymi mężczyznami.

Osobne portrety to miasta - zarówno Warszawa, jak i Nowy Jork pełne są gwaru, pośpiechu, hałasu, załatwiania nieczystych spraw, działań niezgodnych z prawem, ukrytych, podlanych wódką, naznaczonych przemocą. Miasta żyją na różnych płaszczyznach - dworce i restauracje to świat oficjalny, często niedostępny dla naszych bohaterów, łatwiej im odnaleźć się na przaśnych, głośnych uliczkach dzielnicy żydowskiej, gdzie wszystko swojskie, zimą niedogrzane, latem bez skrawka cienia, często wśród głodu i braku pracy. To znamienne dla obydwu półkul - wymarzona Ameryka to również kraj wyzyskiwaczy, oszustów, dziwek i sutenerów. Różnica jest taka, że nikt nie zagląda w okna, nie zna przeszłości, można stworzyć własną, najwygodniejszą, najlepiej leżącą wersję siebie, uszytą wprost pod sąsiedzkie oczy.

Singer wstrząsa czytelnikiem, przypominając, że świat to nie czerń i biel, rzeczywistość jest szara, mroczna, pełna głębi. Mocna powieść.

niedziela, 4 grudnia 2022

Jakub Nowak - To przez ten wiatr [recenzja]

 

Wydawnictwo Powergraph

Warszawa 2022


Ależ to jest rewelacyjna książka! Zachwyca mnie wielopoziomowo - od zjawiskowej okładki, po sięgnięcie po zapomniany, a bardzo interesujący temat, aż do jego szalonego całkiem, a na pewno porywającego poprowadzenia fabuły. Trudno było się od niej oderwać, nie da sie o niej zapomnieć. Świetna robota! Do rzeczy.

Przenosimy się, a może ten przeklęty pustynny wiatr nas niesie, na ranczo w okolicach Anaheim, amerykańskiego miasta w Kalifornii, zbudowanego przez niemieckich osadników. To tam winnicę wraz z budynkami mieszkalnymi wynajmuje Helena Modrzejewska wraz mężem Karolem Chłapowskim oraz przyjaciółmi ze starego kontynentu: Sypniewskimi, Paprockim i Sienkiewiczem, tym od "Szkiców węglem".

Artyści, ba - bohema ówczesnej Warszawy nijak nie radzi sobie z uprawą winogron, złodziejami krzewów i owoców, a także przerobem i sprzedażą tego co ewentualnie wyrosło i nie zostało rozkradzione. Polują, dużo piją, rozmawiają, jeszcze więcej piją, walczą z upałami, piją, oswajają żądze. Atmosfera gęsta jest od wypowiedzianych i niewypowiedzianych emocji i pragnień. Sienkiewicz nieprzytomnie kocha się w Modrzejewskiej, ona karmiona jego atencją rośnie i utrzymuje na tym zapomnianym przez świat skrawku ziemi postawę i rolę wielkiej aktorki. Napięcie erotyczne przenosi się ze stronicy na stronicę, zrodzona zeń frustracja popycha bohaterów do kolejnych mniej lub bardziej udanych czynów.

A do tego obserwujemy życie na pustkowiu: organizację życia miasta, jego władze (te faktyczne i te urzędowe), zależności między mieszkańcami, pozycję i postrzeganie przez autochtonów polskiej bohemy, a także obserwujemy tragedie, jakie są udziałem społeczności. To może trochę na marginesie, ponieważ clou powieści są żądze i namiętności, czasem dowcipnie tłumaczone wiatrem, czasem wynikające z dawnych marzeń i pragnień.

Autor wspaniale operuje swą bujną wyobraźnią kreując postaci i sytuacje, które pokazują jego dystans do świata i człowieka. Już początkowa scena z Sienkiewiczem i jego zaangażowaniem w odbicie dziewczyny świadczą o tym co wyżej. Ten antywestern wspaniale gra konwencją, oddając nie tylko poczucie wiatru we włosach i piachu w zębach, ale też tej ulotnej niepewności, jaskółczego niepokoju, niesionego przez wiatr. W zasadzie wyrasta on tutaj na nadwornego żartownisia, czasem trefnisia, czasem niezgułę - przedstawiany jako podrzędny jeszcze twórca, reporter z Polski, którzy dopiero uczy się fachu, ciągle zajętego miłosnymi perypetiami, które przysłaniają mu świat. Jego obiekt westchnień budzi powszechny szacunek u postronnych, przedstawiona jest jako silna, pewna siebie kobieta, niepozbawiona jednak wątpliwości, co dodaje jej tylko charakteru. 

Wspominki z biografii wielkiej Modrzejewskiej są miłym urozmaiceniem tej szalonej scenerii, gdzie nie raz dochodzi do strzelanki w saloonie, nie raz pojawia się brudna pościel taniej dziwki, nie raz dochodzi do zagrożeń życia, czy nostalgii za tym co odległe.

Znakomite pomysły fabularne Autora, a do tego sam koncept, jakże szaleńczy i wspaniale oderwany od współczesności sprawiają, że książkę tę czyta się jednym tchem, doceniając koncept i dowcip. 

Sienkiewicz z zużytym materacem na zawsze już pozostanie w mej pamięci, podobnie jak wiatr, który tyle zamętu niesie. 

Jedno z dwóch olśnień tego roku obok "Szczelinami" Wita Szostaka.

Jestem pod wrażeniem.



Katherine Arden - Dziewczyna z wieży [recenzja]

 

Przekład: Katarzyna Bieńkowska

Wydawnictwo Muza

Warszawa 2019


Pamiętam swoje zadziwienie pierwszą częścią trylogii, książką "Niedźwiedź i dziewczyna". Zdumiało mnie to, że młoda teksanka interesuje się tematyką średniowiecznej Rosji, a do tego zanurza się w świat ludowych wierzeń słowiańskich. To połączenie światów, kultur i zainteresowań wciąż utrzymuje moje zainteresowanie.

Tym razem Autorka zdaje się, że okrzepła w mitologicznych dociekliwościach i oddała pole intrygom i namiętnościom żywych i doczesnych. Książkę przepełnia przemoc, walka o władzę, koterie dworskie, a także intrygi i machinacje jakim oddają się ci, dla których miarą potęgi jest ilość dusz, jakie od nich zależą.

Znana z poprzedniej części Wasia, niepokorna córka bojara, postanawia ruszyć do Moskwy, by poznać świat, zakosztować wolności i żyć tak jak sobie wymarzyła. Nie jest to łatwe ze względu na czasy w jakich przyszło jej żyć - wojny, podjazdy sąsiedzkie skutkujące gwałtem i pożogą, a także sytuacja kobiet w ówczesnej Rosji były nie do pozazdroszczenia. Przebrana za chłopca, dosiadająca swego niezwykłego konia, Słowika, pokonuje ona wiele przeciwności i dociera do bram miasta. Po drodze widzi wiele gwałtu i przemocy. Ktoś niszczy wioski, morduje mieszkańców, pali dobytek, porywa w jasyr dziewczynki. Wraz z Wielkim Księciem i jego świtą, dzielna Wasia (jako chłopiec) stawia czoła bandytom i mordercą, nie jest jednak gotowa na spotkanie z dworskimi konszachtami, kłamstwami i złem, dużo bardziej przerażającym niż tępe, prostackie mordowanie wiosek. To, przebiegłe, kryjące się za półuśmiechami zło, jest dużo bardziej groźne, bo ogarniające większe spektrum. Walcząc z demonami, złem ukrytym w ludziach, musi też mierzyć się z przesądami, niechęcią i oskarżeniami o bycie czarownicą, co jest prostą drogą do stryczka.

Pełna akcji, mocy, zdarzeń i namiętności opowieść o tym jak banalne i zgubne jest postrzegania świata w kategoriach: czerń-biel, a także o tym, że każda wiara, bez względu na podmiot (czy przedmiot) gloryfikacji jest pewnym życiowych ułatwieniem. 

Nieco inna, bo bardziej brutalna, przyziemna historia o potrzebie wolności, lojalności i niepokornym duchu, oto jak najkrócej scharakteryzować drugą część trylogii. Jeśli doda się do tego slogan: "zło czai się wszędzie", będzie to gotowa ściąga dla wszystkich tych, którzy są ciekawi czy warto sięgnąć po powieść. Warto. Dobrze zanurzyć się w ten obcy, dawny świat po to, by oderwać się na chwilę o codzienności.

środa, 16 listopada 2022

Tess Gerritsen, Gary Braver - Studentka [recenzja]

 

Przekład: Andrzej Szulc 

Wydawnictwo Albatros

Warszawa 2021


Współpraca pisarzy zawsze budzi moje podejrzenia. Zwykle jest tak, że ten, którego nazwisko na okładce jest mniejszymi literami popełnił książkę, zaś nazwisko pisane pogrubioną, wielką czcionką użyczane jest do celów marketingowych (plus małe fragmenty świadczące o tym, że jednak coś przy książce zrobił). Odnoszę wrażenie, że tak było tym razem. 

Tess wyczuwalna jest w ustępach traktujących o kwestiach medycznych, o całą resztę z fabułą i postaciami podejrzewałabym Bravera. Zresztą, sam finał i motywacja bohaterów jest tak miałka, mało stabilna i rozczarowująca, że trudno uwierzyć w działanie Gerritsen, która do tej pory charakteryzowała się głową na karku.

Początek obiecujący, pomysł był, przez pewien czas, mniej więcej do 1/3 realizowany interesująco, później ginący w marazmie wyjaśnień (niekoniecznie sensownych), w działaniach fabularnych, które mają pewnie przybliżać motywację bohaterów, ale finalnie jakoś specjalnie nie przekonują. 

Autorzy próbowali też nadać książce tło obyczajowe, poza rysami charakterologicznymi postaci pierwszoplanowych, pokusili się o perypetie życiowe detektyw Frances "Frankie" Loomis, które, choć początkowo pieczołowicie opisane, z czasem znikają bez powodu, co rozmywa jej wątek.

Jeśli idzie o fabułę, mamy do czynienia z bostońskim środowiskiem akademickim. Otóż jedna z doktorantek wydziału humanistycznego, śliczna i zdolna Taryn Moore popełnia samobójstwo skacząc z balkonu wynajmowanego mieszkania. Niepokorna i skrupulatna detektyw Frankie nie wierzy jednak w tę wersję, zaczyna szukać w biografii denatki, pośród jej znajomych prawdy o jej życiu. 

Wszystko to co poruszono w powieści: od epizodycznych tematów jak zazdrość i nienawiść w akademickiej ławie, po oskarżenia o molestowania i używanie niewłaściwych słów, aż po dramat związków, które padają ofiarą przepracowania i pracoholizmu niknie i blednie w obliczu marnej jakości pióra, jakie wszystkie te wątki połączyło w jedną powieść. Dwojga autorów.



poniedziałek, 7 listopada 2022

Ariane Koch - Gość [recenzja]

 

Przekład: Zofia Sucharska

Wydawnictwo Drzazgi

Okoniny 2022


Nie lubię pisać o książkach niekorzystnie. Naprawdę. Czasem, gdy książka nie wciąga, odkładam ją i już. W tym przypadku nie mogłam sobie na to pozwolić. Moje zaufanie do wydawnictwa Drzazgi jest tak wielkie, że przez całą lekturę szukałam nici porozumienia z treścią, fabułą, bohaterami, nastrojem. Na próżno. W żadnym stopniu, w najmniejszym nawet fragmencie nie poczułam się związana z książką, nie poczułam jej. Pustka.

Samo założenie fabularne było świetne - oto mieszkająca samotnie narratorka, która nie pracuje, a jednocześnie nie ma na nic czasu, bo samo mieszkanie w domu jest tak zajmujące, postanawia przyjąć pod swój dach Gościa. Tajemniczego, nieznanego z imienia mężczyznę (który czasem wydawał mi się mocno zezwierzęcony w niektórych przedstawieniach fabularnych). Oddaje mu jeden pokój, pozwalając na wspólne mieszkanie w jednym budynku.

Zresztą, nie wiadomo jak długo. Nad bohaterką wisi, niczym miecz Damoklesa wizja rodzeństwa, które znakomicie radząc sobie w życiu, pewnego dnia upomni się o podupadające, a wciąż rokujące domostwo, które rodzice, nieopatrznie zostawili narratorce. Póki co jednak mieszka ona i żyje pod jednym dachem z tajemniczym kimś, kto poznany w barze w tzw. rondlu, miejscu społecznych obserwacji, oknie na świat i relacje nim rządzące. 

Gdy dostępujemy wyróżnienia, jakim jest obcowanie z tą pogmatwaną i dość ekstrawagancką historią, która dzieje się albo prawdziwie, albo tylko w wyobraźni bohaterki, nagle pojawia się gęstość emocji, niepewność znaczeń. Z jednej strony zbuntowana bohaterka pomstuje na miasteczko, w którym przyszło jej się urodzić wbrew własnej woli (i w którym nie ma zamiaru umierać), z drugiej zaś postanowiła podzielić się swoją wyjątkowością na życie we dwoje. 

Nagle wszystko staje się przeciwstawne i zwalczające się: dowcipy stają w gardle i nie da się ich wyciągnąć, nawet przy pomocy dentysty, bohaterka zaczyna udawać umarłą, czy, dla przykładu: szukaniu zła dookoła, gdy, właściwie jest ono tylko we wnętrzu narratorki.

Jest duszno, jest emocjonalnie, ale nie esencjonalnie, fragmenty rwane, dziwne, czasem wydające się tylko figurą stylistyczną stworzoną na potrzebę zapisania jej. Ten rodzaj sztuczności, który udaje wyjątkowość jest nużący i monotematyczny. Zamiast klaustrofobicznego strachu o wolność mam wątłą radość, że jednak przebrnęłam przez treść. Dla mnie nietrafioną.

sobota, 29 października 2022

Anna North - Banitka [recenzja]

 

Przekład: Olga Dziedzic

Wydawnictwo Cyranka

Warszawa 2022


Zaczyna się interesująco. Rok 1894, a narrację przejmuje dziewczyna, która mówi zupełnie współczesnym językiem, nie tylko w sensie stylistyczny, ale przede wszystkim w sensie poglądów, problemów, świadomości siebie i świata, jakby kostium czasu był tylko kokieterią i ozdobą.

Gdy, jako siedemnastolatka Ada staje na ślubnym kobiercu, jest bardzo szczęśliwa: mąż, nowa rodzina, dobre perspektywy - w przyszłości ma przejąć po matce praktykę położniczą. Problemy zaczynają się rok po ślubie - dziewczyna mimo prób nie zachodzi w ciążę. W opresyjnym, pełnym przesądów i zabobonów małym środowisku, jej życie staje się zagrożone - bezpłodne kobiety traktowane są jako zło, które należy ukarać szubienicą. Musi uciekać. 

I tak rozpoczyna się zupełnie wariacki rozdział życia Ady: ucieczka, ukrywanie, życie na krawędzi. Dołącza do grupy wyrzuconych na margines społeczny kobiet z Hole-in-the-Wall. Sukcesywnie poznajemy ich osobiste historie i czynniki, która zmusiły je do życia poza społeczeństwem. Poruszające, bulwersujące szczegóły z życia kobiet, które padły ofiarą zabobonów, złych myśli, zazdrości czy też, pisząc skrótowo: swej wyjątkowości. Czasy były straszne, społeczeństwo potrzebowało ofiar, a kobiety, z założenia słabsze w patriarchalnym świecie, idealnie nadawały się, by rzucić je lwom na pożarcie. 

Ada ma charakter, ma wiedzę, ma empatię oraz przeogromną wolę i chęć życia. Nowe warunki wyzwalają  w niej pokłady siły, kreatywności, a także są sprawdzianem charakteru, który w powieści ma wiele okazji do sprawdzenia się. 

Historia, kreowana na westernową, ma moc i sensowne przesłanie. Momentami porywa. Momentami wprowadza w zadumę. Narracyjnie jest bardzo sprawnie, do końca trzyma czytelnika w poruszeniu. Saloony, banki, napady, złoto w workach, domek kowboja, siodła i wszelkie imponderabilia związane z Dziki Zachodem. 

Świetny pomysł z damskim westernem, który daje literaturze świeżość, intensywność i nieszablonowość przekazu. Lektura była przyjemnością.

środa, 26 października 2022

Joanna Kulmowa, Wisława Szymborska - "Tak wygląda prawdziwa poetka, podciągnij się!". Listy [recenzja]

 

Wydawnictwo Znak

Kraków 2019


Jestem entuzjastką wydawania korespondencji Wisławy Szymborskiej. W każdej ilości. Te wyjątkowe pod każdym względem przykłady na elokwencję, kreatywność, dystans do siebie i świata noblistki, radują serce i przywracają duszy konieczny balans.

Skoro Szymborska, zmagając się z wieloma sprawami, sytuacjami, od zdrowotnych po polityczne mogła z optymizmem i spokojem przejść przez życie, to ja czuję się pokrzepiona.

Dodatkowo tym razem sięgam po korespondencję z Joanną Kulmową, świetną poetką, interesującą interlokutorką, a (w tym konkretnym przypadku) doskonałą partnerką do uskuteczniania korespondencji. Jej rozmach, dowcip, swada, serdeczność, otwartość i głód człowieka są absorbujące, zniewalające i powodujące ciągły uśmiech. W odpowiedzi, dużo bardziej powściągliwa Szymborska pisze niewiele, ale za to podsyła swoje słynne kartki, niezrównane kolaże i, wielokrotnie, słowa uznania dla talentu i mocy twórczych Kulmowej. Ich rozmowy listowne bywają różne, od informacyjnych (kto, kiedy, gdzie spędza kolejne święta, wakacje, podróże), po sprawy zawodowe związane z publikowaniem wierszy (ach ten nurt tuwimowski, leśmianowski!) nagrodami, spotkaniami literackimi. Raz pada moje ulubione: "Ale wszystko chrzan i mięta". Ale nie o tym. Ważne są niepokoje twórcze, kolejne pomysły na bohaterów literackich, ich odniesienie do rzeczywistości, listy o rydzach i małpach, czy kondycji społeczeństwa jako takiego (tutaj Szymborska nie pozostawia złudzeń co do natury tłumu, ponura to konstatacja). 

Nawiązując do tego co w nawiasie - jaka szkoda, że takie bezpretensjonalne, otwarte na świat i człowieka, prawdziwe humanistyki to, nie dość, że rzadkość, to jeszcze, na dodatek, przeszłość. Bo dziś wszystko zdaje się takie dosłowne, poważne, drętwe od strachu przed nieżyczliwością. Gdzie ci ludzie, którzy mieli fantazję? Ano tutaj, w korespondencji dwóch Poetek.

poniedziałek, 24 października 2022

Amor Towles - Dżentelmen w Moskwie [recenzja]

 

Przekład: Anna Gralak

Wydawnictwo Znak

Kraków 2017


Prawdziwie dobrą robotę uczyniła tej książce Tłumaczka. Język, jego wyrafinowanie, spokój, precyzja i niewątpliwa elegancja są tym, co wyróżnia "Dżentelmena w Moskwie".

Hrabia Rostow, oficjalnie na skutek swojej twórczej mocy, po opublikowaniu wiersza, który według władz komunistycznych był wrogi reżimowi, zostaje skazany (po znajomości) na dożywotni zakaz opuszczania hotelu Metropol. Jeśli tylko wyjdzie za próg, zostanie bezwzględnie zastrzelony.

Hrabiego czekają poważne zmiany - zostaje mu zabrany przestronny apartament, na rzecz maleńkiego, porównywanego do składziku pokoju gdzieś na najwyższych, niedostępnych dla gości hotelowych piętrach, jest systematycznie degradowany i ograniczany. Mimo to, z całą powagą i godnością znosi on kolejne upokorzenia i zmiany ze spokojem i wyrafinowaniem, które budzi podziw i respekt. 

Zdaje się, że największą wadą, mocno bolącą kolejne rządy jest pochodzenie i status społeczny Rostowa, do tego jego niewymuszone maniery, niezwykłe obycie i luz oraz dystans, jakże niedostępny dla kolejnych mocarzy, kurczowo i z niepokojem trzymających się własnych stołków. Lata mijają, zmieniają się historyczne dekoracje ustrojowe, przemianom ulegają również ludzie z którymi Rostow spędza czas. 

Wysublimowanie, spokój, delektowanie się (czasem usilne szukanie pozytywnych stron danych sytuacji) codziennością, oto sposób na prowadzenie narracji.

Próżno szukać tu spektakularnej akcji, wielkich słów czy czynów. Rzecz jasna, pozostawanie w zgodzie ze sobą, ze swoim kodeksem moralnym, utrzymanie wartości w świecie kompletnie ich pozbawionym to zdecydowanie spektakularna sprawa, choć nie tak widowiskowa, jak szybkie akcje fabularne. Niespiesznie i powoli Autor pokazuje jak wielką sprawą, wartością i wyzwaniem jest bycie sobą.

Lektura wyciszająca, urzekająca wyrafinowaniem języka, metaforami, sposobem opowiadania. Obrazowo porównam ją do eleganckiego, wykwintnego pudełka czekoladek. Można nacieszyć oko i smak. 


sobota, 22 października 2022

Michelle Marly - Romy i droga do Paryża [recenzja]


Przekład: Urszula Pawlik 
Wydawnictwo Marginesy 
Warszawa 2022


 Najlepszy jest rozdział o współpracy z Luchino Viscontim - pełen   pasji, gęsty i duszny od emocji, strachu, niepweności i wszystkich tych nazwanych i nienazwanych uczuć jakie towarzyszą aktorce przy pracy nad rolą teatralną. Współpraca z reżyserem, który znany był z trudnego charakteru, wymagającej, czasem wręcz wyniszczającej współpracy, była wielkim wyzwaniem dla aktorki, która przez publiczność często traktowana jak księżniczka (czy wręcz cesarzowa Sissi - rola od której przez lata nie mogła się uwolnić). Zderzenie młodej, naiwnej wciąż dziewczyny, prowadzonej przez życie za rękę przez twardą matkę i zapobiegawczego ojczyma z bezwzględnym w swej szczerości Viscontim było jak podróż przez nieznane wody, a przede wszystkim cenna, choć, wyczerpująca lekcja dorosłości. I aktorstwa.
Autorka sprawnie i obrazowo przedstawia tę ulotną, ale jakże dojmującą niepewność co do własnych możliwości i talentu, miotanie się między próbami, wątpliwościami, a pragnieniem udowodnienia swojej wartości. Prawdziwie udana próba przedstawienia rozterek i teatralnego fermentu.
Jednak, jak mówiła sama Romy, jej życie zmieniły trzy osoby, poza sławnym reżyserem byli to: Alain Delon oraz Coco Chanel.
Część poświecona słynnemu francuskiemu aktorowi to tak naprawdę ukazanie etapu przejścia z okresu adolescencji w dorosłość - gdy dziewczyna zakochuje się, wyrywa spod opiekuńczych (i nieufnych wobec absztyfikantów) skrzydeł matki, trafia do zupełnie nowego, nieznanego świata, który różni się nie tylko kulturą, ale też filozofią życia, priorytetami, a także podejściem do codzienności. Obserwowanie i towarzyszenie Romy w tej przemianie było udziałem Delona, aktora, który początkowo zupełnie nie przypadł jej do gustu...
Romy to tragiczna postać. Kilkunastoletnia dziewczyna, wtłoczona do dorosłego filmowego świata, z narzuconymi zobowiązaniami, terminami, umowami, nie miała czasu na bycie sobą. Dodatkowo, jako tytanka pracy, nie potrafiła odpuścić. Była też łatwowierna, ufna, co skończyło się potężnymi długami i fundowaniem jej pogrzebu przez Alaina Delona. Znając historię jej życia, czytając ten właśnie paryski fragment biografii czuję żal, że życie wybitnej aktorki skończyło się tak szybko.
Dobrze, że Romy wraca w książce "Marginesów". Zasługuje na pamięć.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



sobota, 15 października 2022

Eduardo Antonio Parra - Parabole milczenia [recenzja]

 

Przekład: Tomasz Pindel

Wydawnictwo Officyna

Łódź 2022


Najpierw jest zachwyt. Pierwsze opowiadanie w zbiorze porywa swą gęstą, mroczną strukturą, która od razu wrzuca nas w sam środek meksykańskiej rzeczywistości, charakteryzującej się przemocowością, biedą, strachem, wykluczeniem, brakiem akceptacji dla osób nieheteronormatywnych.

Bosco czeka w ciemności na mordercę swojego brata, który po latach wychodzi na wolność (opowiadanie "Na czatach"). Odtwarza on w pamięci dawne czasy, pełne beztroski i szczęścia, kryjąc się w składziku, skąd najlepiej widać drzwi domu matki mordercy. Uciekające we wspomnienia zatraca się w nich tak dalece, że jedyną styczną ze światem jest kot, śledzący rozterki, a przede wszystkim strach Bosco. Budowanie niepewności, napięcia, strach, są wręcz namacalne, świadczące o znakomitym wyczuciu Autora, jego empatii i warsztatowej biegłości, a także wyczucia.

Maestria w budowaniu opowieści jest urzekająca i poruszająca. Dodatkowo nastrój, który chętnie powiązałabym z realizmem magicznym Marqueza, robi swoje. Nie jest to nawiązanie wprost, raczej lekkie wspomnienie, które dodaje smaku. 

Inne, z moich ulubionych opowiadań to "Tyle, ile trwa piosenka", krótka opowieść o rodzinnej przemocy i zemście. Żona patrzy na osuwającego się męża, który najprawdopodobniej ma zawał, jednak miast biec na pomoc, wsłuchuje się w piosenkę, która od razu kojarzy się jej z serią upokorzeń, bólu, jakie przez lata serwował jej przemocowy, brutalny mąż. Cierpienie nagromadzone przez lata małżeńskiego pożycia wpływa na jej opieszałość i niechęć. Co stanie się, gdy skończy się piosenka? Znakomite, kameralne, pozbawione brutalności wprost opowiadanie, które w ciszy i myślach bohaterki rozlicza kata przy dźwiękach radiowej piosenki.

Jeszcze jedno: "Tylko nie perfumy" to przewrotna opowieść o zapachu, który na tyle komplikuje życie, że doprowadza do jego ruiny. Opowieść o tym jak zmieniamy się przez lata, jak to, co kiedyś było zaletą czy wabikiem, po czasie, staje się przeszkodą, ujmą, powodem do niesnasek i rozstań. Umiejętność psychologicznego rozpisania charakterów, nadanie im mocy, która nie przerysowuje i nie niszczy postaci nadmiarem. Świetna rzecz!

Oczywiście, nie wszystkie opowiadania są równe i znakomite. Ważne jest jednak pokazanie problemów współczesnego Meksyku przez pryzmat jednostek z odniesieniem do ich specyficznych problemów: zazdrość, strach, ból po stracie bliskich, handel narkotykami, przemoc, szukanie wsparcia u świętych, wszystko to, co powoduje, że meksykański kocioł wrze. 

Augustin Martinez - Monteperdido [recenzja]

 

Przekład: Joanna Ostrowska

Wydawnictwo Literackie
Kraków 2021

Akcja thrillera umiejscowiona jest  w hiszpańskiej górskiej mieścinie, gdzie mieszkańcy utrzymują się z turystów i polowań na dzikie zwierzęta.
Hermetyczna, niewielka społeczność jest zamknięta, wycofana, ale też nieufna, być może przez to, że wszyscy się tu znają i mają wspólne tajemnice, które za nic nie powinny opuścić murów miasta.
Nagle znikają dwie 11-letnie dziewczynki. Pogrążone w rozpaczy rodziny próbują zorganizować swoje życie, nie ustając w poszukiwaniach dzieci, podtrzymując pamięć i żar poszukiwań wśród znajomych. Po pięciu latach znajduje się Ana, jedna z zaginionych dziewczynek. Do miasta przyjeżdża funkcjonariuszka policji z zewnątrz, neurotyczna Sara. Chce ona zmierzyć się ze skalą zła i jeszcze większą skalą tajemnic, spowijających miasteczko.
Powrót nastoletniej już porwanej dziewczyny budzi nadzieję, ale i niepokój sąsiadów.
Zastanawiają się oni, kto i dlaczego pozwolił jej wrócić. Czy może porywacz jest jednym z nich?
Sara przenikając przez głębokie warstwy niechęci i nieufności przesłuchiwanych i przepytywanych mieszkańców, wie, że nie będzie łatwo dojść do prawdy. 
Z natury skryte i osobne społeczności małych miejscowości z rosnącym niepokojem i podejrzliwością patrzą na wielkomiejskich przybyszów, którzy próbują zburzyć ich spokój, nawet jeśli dzieje się to w słusznej sprawie.
Tutaj kończy się magia i czar powieści. Zaczyna się nuda. Niestety, piętrowe przegadanie, rozbicie wątków w nieznośnie drobne struktury, które niczym odpryski szkła rozsypują się w literacką nicość. Zbyt szerokie spektrum, intryga ginie w gąszczu zależności i postaci. Zbyt wiele srok... I rozterki policjantki, i rodzin zaginionych dziewcząt, rozterki osób ze społeczności. Do tego aktualne wydarzenia z życia miasta,  problemy zupełnie pobocznych, epizodycznych postaci.
Rozbuchane rozdziały, napęczniałe strony uginają się od nadmiaru treści, egzystencjalnych wątpliwości kolejnych postaci plus umęczone sylwetki zapracowanych, splątanych prowincją, które mieszają się z główną intrygą, co daje materiał na więcej niż jedną powieść i powoduje, że żaden nie jest dostatecznie wyeksponowany i podkreślony.
A jeszcze ten finał. Rozczarowuje rozwiązanie akcji. Po wielusetstronicowych wynurzeniach i rozdrobnieniach, nagła, skondensowana forma tłumacząca działanie spiritus movens brzmi tak niespójnie, nie pasując przy okazji do kształtu przyjętej narracji, że aż trudno uwierzyć, że to ta sama powieść. 
Duży potencjał, który nie został udźwignięty.

Marek Szymaniak - Zapaść. Reportaże z mniejszych miast [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2021


Polska to kraj małych miasteczek i wiosek, sennych uliczek i krzywdzonych urbanistycznie (patrz: Kutno i jego całkiem świeża betonoza na rynku) miast. Z jednej strony pisanie o nich jest potrzebne tym, którzy goniąc za wiatrem w wielkich miastach nie mają pojęcia jak wygląda Polska B.

Odwiedzamy dolnośląską Bielawę, Nową Rudę, jest Kętrzyn, Braniewo, Chełm, Chełmno, miasta niegdyś tętniące życiem, dziś spowite mgłą beznadziei, stagnacji, braku perspektyw. Kiedyś pracę dawały, dla przykładu : fabryka butów, dywanów, bawełny, lakiernie, meblarnie. Dziś miasteczka wymierają, młodzi wyjeżdżają do wielkich miast lub za granicę. Na posterunku zostają emeryci, często pozbawieni dojazdów (brak rentowności autobusów miejskich), a także podstawowej opieki medycznej (zamykane POZ-ty i kolejne oddziały szpitalne - z braku personelu).

Niemal każda zamieszczona tutaj opowieść to naznaczona smutkiem tęsknota za tym co było i za tym jak mogłoby być. Każda historia to wyraz uczucia do małej ojczyzny i żal, że to uczucie jednostronne. By żyć, by zarabiać, trzeba emigrować. Ten kto zostaje, najczęściej nie ma możliwości (finansowej) zakupu mieszkania, poza tym i tak brak ich na rynku, mieszkanie z rodzicami, praca z marne grosze (o ile jest!) i życie w miejscu, gdzie nie ma funduszy na kulturę. Polska B to miejsce utopione w smogu, przygniecione tonami betonu (szczególnie uciążliwego latem), bo urzędy źle rozumieją rewitalizację.

Na koniec smutna konkluzja: to także miasta bezwolnej prasy, gdzie trudno o wolność słowa, gdzie stanowiska rozdawane są po znajomości. Zostają najwytrwalsi: aktywiści, społecznicy. To z nimi rozmawia Autor, oddając głos i miejsce w tomie. Mowa o bezlitosnych statystykach, gdzie pośród zestawieniach liczb otwierają się czytelnikowi oczy na stan faktyczny kondycji mniejszych miast. Autor wnikliwie prowadzi czytelnika przez zagadnienia, pozostawiając pytanie o stopień zapaści.

niedziela, 9 października 2022

Jo Nesbø - Zazdrość [recenzja]

 

Przekład:  Iwona Zimnicka

Wydawnictwo Dolnośląskie

Wrocław 2021


Ten zbiór to przykład na to, że Autor nie powinien wydawać opowiadań. Nie wychodzą mu najlepiej. Co gorsza, pokazują jak słabym jest pisarzem. 

Król jest nagi. Decyduje o tym fabuła (naiwne rozwiązania intryg), postaci drugoplanowe nie realizują zagadnień fabularnych, są papierowe, czasem nieuzasadnione. Refleksje i dialogi wewnętrzne bohaterów są mało przekonujące i wyglądają jak ćwiczenia stylistyczne na warsztatach pisarskich.

Najbliżej sukcesu (w znaczeniu: sensowności powstania) jest utwór tytułowy. "Zazdrość" to umiejscowiona na greckiej wyspie Kalimnos intryga. Ateński policjant zostaje oddelegowany do zbadania sprawy rzekomego samobójstwa  niemieckiego turysty. Sprawa wydaje się być prosta i oczywista. Nikos Balli, komisarz z wydziału zabójstw szybko podważa alibi brata bliźniaka (sic!) zamordowanego. I tu zaczyna się polowanie na prawdziwego sprawcę. Gdyby rozpisać to opowiadanie na powieść, rozciągnąć na pełnowymiarowy thriller, kryminał, Autor znalazłby pewnie moce twórcze, by udźwignąć temat, spowodować, że postaci i wątki nabiorą siły i mocy przekonywania.

Problem polega na działaniach, które skracając intrygę do koniecznego minimum wymaganego przez rozmiary i ramy opowiadania,  zniekształcają one historię, robiąc z niej niekompletną i nierzeczywistą, która aspiruje do bycia opowiadaniem. A i tak ma tam najbliżej spośród wszystkich utworów zawartych w tomie.


sobota, 8 października 2022

Ciche wody - Sarah Moss [recenzja]

 

Przekład: Paulina Surniak

Wydawnictwo Poznańskie

Poznań 2022


Najmocniejszem najpewniejsze i najlepsze w tomie są opowiadania skupione wokół ludzi starych - emerytów doświadczonych życiem, osób, które żyją z sobą lub obok siebie dziesiątki lat i mają wypracowane systemy tego wspólnego bycia lub też życia obok siebie. Historie młodych ludzi posiadających dzieci są zbyt miałkie, skupione na dążeniu do przeżycia, te senioralne są bardziej przemyślane, lepiej skonstruowane, a także mocniejsze w rysie psychologicznym, ponieważ w tych sytuacjach on w ogóle istnieje.

Wspólnym mianownikiem dla wszystkich historii jest letni urlop na szkockim kempingu. Ze względu na mocno niesprzyjającą pogodę - przez cały dzień mocno pada, kolejni bohaterowie stają się zakładnikami aury i ograniczonych możliwości, jakie daje taka pogoda. 

Samotna biegaczka, która w swoim monologu wewnętrznym analizuje bieżącą sytuację swoją i swej rodziny, ulegająca złudzeniu strachu i niepokoju. Starzejące się małżeństwo, które z codziennych rytuałów zrobiło zbroję przeciwko prawdziwie wspólnemu spędzaniu czasu. Rodzeństwo spędzające czas na plaży mimo deszczu i chłodu, a przede wszystkim, budząca niepokój rodzina - matka i córka, które w niemal każdym sąsiedzie drażnią nerwy i wywołują dyskomfort, nie tyle samym zachowaniem, co bytnością w ogóle.

Autorka, zdawać się mogło, chciała między słowami opowiedzieć współczesność: pozamykaną w małych środowiskach, niechętną, znudzoną, samotną w związkach, nieufną wobec obcych. Z jakim efektem? Według mnie niewystarczającym. 

środa, 5 października 2022

Wit Szostak - Szczelinami [recenzja]

 

Wydawnictwo Powergraph

Warszawa 2022


Wspaniała. Poruszająca. Nieoczywista. Łamiąca konwencję. Trudna w odbiorze. Momentami męcząca. Porywająca. Potrzebna i odświeżająca.

Taka jest powieść "Szczelinami". Od kilku lat obserwuję zmagania Szostaka z literaturą i za każdym razem jestem usatysfakcjonowana. Inteligencja, koncept, styl, wszystko to zjednuje Autorowi czytelników przychylnych opiniami.

W dzisiejszych, jakże ciekawych, czasach, ten rodzaj odwagi i podążania własną drogą jest nie tylko rodzajem odwagi samej w sobie, ale także fantazją wydawcy, który nie obawia się białego wiersza, braku fotografii, ilustracji, fajerwerków, wybuchów itp. 

Szostak zasługuje tą książką na nagrody, uznanie, docenienie w każdej dozwolonej i poważanej w literackim świecie formie. Forma, którą proponuje, mnogość jej zastosowań, dopasowań, łączenia fragmentów/wierszy/szczegółów biografii bohaterki jest  znakomitym sposobem na migawkowe jej poznanie.

Bohaterka, artystka, poetka, córka, żona, matka, mieszkanka Krakowa, zmaga się z kolejnymi etapami życia: trudami dorastania, śmiercią najbliższych, dojrzewaniem emocjonalnym i fizycznym, pierwszymi uczuciami, rozterkami twórczymi, zaniechaniami i rozczarowaniami w relacjach partnerskich, kompletnym szaleństwem, jakim jest posiadanie i wychowanie dziecka, a także zmaganie się ze światem w którym decyzyjność i zwycięstwa (te codzienne i te odświętne) stoją zawsze po stronie mężczyzn.

Kolejne strony utkane z słów, które więcej milczą niż mówią, są (dla mnie) czasem pełne krzyku, czasem zwątpienia, innym zaś razem spokojnej zgody na wszystko to co przychodzi po drodze, co staje na drodze bohaterki.

Można by tu teraz wylać całe morze utyskiwań na nierówność płci, na trudności z jakimi muszą mierzyć się kobiety w sytuacjach zawodowych i prywatnych. Wszystko to wiadomo. Tutaj zaś wiadomo to w subtelny, a jednocześnie dobitny sposób. "I mrozem pałam, i ogniami leję" jak wieki temu pisał Andrzej Morsztyn. Wszystko to cisza. Jaka sugestywna, jaka potężna! I to, poza formułą, jest siła "Szczelinami". Napisać powieść tak, by najbardziej grzmiało to co niewypowiedziane - oto kunszt!


Wojciech Fusek, Jerzy Porębski - GOPR. Na każde wyzwanie [recenzja]

 

Wydawnictwo Agora

Warszawa 2022

"Góry są bezosobowe. Nie są wrogiem ani przyjacielem. Główne niebezpieczeństwo tkwi w człowieku, jego nieuzasadnionej ufności we własne siły i w lekceważeniu praw przyrody. A prawem w górach są mgła, śnieg, wiatr, piorun i przede wszystkim nagłe zmiany pogody". 
Ta prawda ukryta pośród kart książki powinna starczyć za wyraźne jej motto oraz najbardziej lakoniczną definicję. 
Każda przytoczona opowieść, każda zawarta w tomie historia z księgi ratunkowej danego oddziału GOPR to przykład na brak zrozumienia cytatu. Pewność siebie, brak znajomości topografii, brawura, czasem brak wyobraźni powodowały wypadki i tragedie na górskich szlakach. Jednak opisywane przypadki są tylko fragmentem opowieści.
Zasadnicza historia to moment powstania, formowanie się oddziałów regionalnych, twórcy, zasłużeni dla działalności, a także specyfika poszczególnych oddziałów, które różnią się nie tylko wysokością pasm, ale też specyfiką i uwarunkowaniami. 
Najważniejsi w historii są ludzie - niezwykli ratownicy, którzy bez względu na wszystko (były czasy, gdy pogotowie działało tylko ochotniczo, po całonocnych akcjach wielokrotnie rano musieli iść do regularnej pracy) nieśli pomoc. Ratownicy medyczni, lekarze, studenci, pasjonaci gór i wspinaczki, którzy oddają swój czas i umiejętności, by ratować życie turystów.
To niezwykle ciekawe postaci, których biografie, a raczej ich drobne fragmenty mamy okazję poznać dzięki pracy Autorów. 
Co istotne, odnoszą się Oni także do coraz to nowych zagrożeń jakie wraz z modą, rozwojem technologii i świata mediów społecznościowych pojawiają się wśród tych, którzy odwiedzają góry. Ważkie miejsce, wzruszające i budujące zajmują czworonożni Ratownicy, których skuteczność, zaangażowanie i oddanie zasługują na najwyższe uznanie.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:




czwartek, 22 września 2022

Varena Kessler - Duchy z miasteczka Demmin [recenzja]


 Przekład: Małgorzata Gralińska

Wydawnictwo Artrage i  Książkowe Klimaty

Warszawa - Wrocław 2022


Larissa ma piętnaście lat. Mieszka z matką na północnym wschodzie Niemiec w mieście, które w końcu II wojny światowej okryło się złą sławą. W obawie przed tragicznym losem, jaki czekał na kobiety i dzieci wraz z wejściem Armii Czerwonej, te pierwsze masowo odbierały życi sobie i dzieciom. 

Ta tragiczna historia wojenna ma swoje następstwa w teraźniejszości. Sąsiadką Larissy jest pani Dohlberg, której matka i siostra w tamtym ponurym czasie popełniły samobójstwo. Pani Dohlberg żyje przeszłością, samotnością, strachem. Obserwuje życie sąsiadek, zagląda w okna, ale sama więcej zmilczy niż wyartykułuje. Pamięć śmierci obezwładnia nawet po latach.

Z Larissą łączy ją, a może to ja czytając tę książkę, chcę by to wyglądało na więź, samotność i milczenie. Więcej pokazują spojrzeniem, niż słowem. Dziewczyna dorasta. Poznaje nowych ludzi, obdarza zainteresowaniem pewnego chłopaka, będącego na marginesie społeczności. Jak trudno jest być nastolatką we współczesnym świecie, jak wiele niesie to zagrożeń, niepokojów, niebezpieczeństw. W zasadzie to właśnie o tym jest powieść. O duchach samotności, wykluczenia, wyobcowania

Matka Larrisy po rozstaniu z jej ojcem szuka szczęścia w ramionach kolejnych mężczyzn. Co i rusz zmienia styl ubierania, rzuca się w nowe związki z całą mocą, ofiarowując nie tylko swoje serce, ale też kąt do mieszkania, dzieląc się przestrzenią, nie myśląc zupełnie o córce. Jak wielkie musi być cierpienie i samotność ich obu?

Dziewczyna chce być reporterką wojenną. Co chwilę wymyśla coraz to nowe survivalowe wyzwania, tworzy sobie kanon zachowań i potrzeb, które będą konieczne w przyszłym zawodowym życiu. Jest w tym uroczo naiwna i imponująco zdeterminowana. Chce poznać tajemnicę zbiorowej mogiły w mieście, chce wiedzieć.

Wszyscy tu żyją obok siebie, brakuje relacji, związków, troski, pewności. Znak czasów. Powierzchowne, nietrwałe relacje na pokaz, mają za zadanie tylko dobrze wyglądać z zewnątrz, bez ingerencji w faktyczny stan tychże. Jak smutno, jak beznadziejnie jawi się ten świat pełen pozorów i powierzchowności. Tylko duchy przeszłości mają znamiona realnych, prawdziwych.


poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Beate Rygiert - Pianistka. Clara Schumann i muzyka miłości [recenzja]

 

Przekład: Anna Kierejewska

Wydawnictwo Marginesy

Warszawa 2022


Powieści biograficzne są bardzo specyficzne. Czasem autorzy dają upust swoim twórczym mocom i puszczają wodze fantazji, co jest dość kontrowersyjne, bo wkładanie w usta postaci historycznej wydumanych słów brzmi dość miernie. Autorka starała się unikać tego typu sytuacji, co nie znaczy, że nie brała w nich udziału, niektóre ustępy dotyczące przemyśleć Clary są trudne do zniesienia, ale nie jest to nagminne.

Beate Rygiert podkreśla, że od nastoletnich lat fascynowała się związkiem Schumannów, karierą Clary, jej artyzmem, siłą i talentem, które przebiły się w trudnych dla kobiet czasach. Ówczesne społeczeństwo, zdominowane przez mężczyzn, nie stwarzało dogodnych warunków do rozwoju pasji i możliwości dla utalentowanych kobiet. Mimo to przez ponad pół wieku znajdowała się ona w kręgu najznamienitszych wirtuozów fortepianu. 

Nazywana cudownym dzieckiem, wychowana, czy raczej tresowana, przez zasadniczego, wymagającego ojca, w wieku 18 lat spełnia swe marzenie, wykazując się nie lada odwagę - zaręcza się z  ukochanym Robertem Schumannem. Skutkuje to wielkim gniewem ojca, procesem, a w efekcie małżeństwem. Jego skutek to dziesięć ciąż, upadek naiwnych myśli o sakramencie, a także rozczarowanie codziennością, gdzie pośród wychowania kolejnych dzieci, walki o utrzymanie, starała się jeszcze walczyć o siebie i swoją pasję. Choroba Roberta, jego odseparowanie, romans, to wszystko naznaczyło Clarę.

W powieści pojawiają cytaty i fragmenty korespondencji między małżonkami, fragmenty "księgi małżeńskiej", która powstawała na wyraźne życzenie Schumanna, a to elementy to niezwykle ważne i mocne punkty odsłaniające kulisy związku, relacje między małżonkami.

Autorka nie ocenia, nie wskazuje, która ze stron miała mniej lub więcej zasług w tworzeniu rodziny.  Niestabilny emocjonalnie mąż, tłamszona żona. Czy na pewno?

Autorka stara się pokazać jak najszersze spektrum relacji, czasów, czasem posiłkując się źródłami, czasem jednak, jak w ostatnim rozdziale, wczuwając się w sytuację bohaterów. To właśnie zarzut, który postawiłam na początku.

Podsumowując, wielka jest zasługa Rygiert na polu odświeżania pamięci o Clarze. To, że starała się pokazać jej wyjątkowość, talent, siłę, wiarę w sztukę, ale też tęsknotę za marzeniami, uczuciem. Pokazała, że Clara Schumann była artystką, ale przede wszystkim była kochającą, spragnioną uczucia kobietą.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



czwartek, 18 sierpnia 2022

Jerzy Szperkowicz - "Reportaż o przemilczanym. Wrócę przed nocą" [recenzja]

 

Wydawnictwo Znak

Kraków 2021


Najpiękniejszy fragment tej książki to "Nawiązka", czyli rozdział o Irence, najmłodszej siostrze Autora. Dawno już nie czytałam tak czułego, lirycznego i pełnego miłości wspomnienia. To krótka opowieść, skrót życia dziewczynki, która stała się dorosłą, samodzielną kobietą, odważną, sięgającą po życie, czerpiącą z niego garściami. Jednocześnie mierząca się z własnymi demonami, brakami, wynikającymi pewnie z zawirowań z dzieciństwa. Jako 3-miesięczne dziecko została półsierotą. Niedługo później sierotą in spe. 

Zaczęłam od końca.

Na początku zaś jest opowieść o rodzinie, która trwa, ma wygodne życie na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej, terenie dzisiejszej Białorusi. Wspomnienia podróży, ucieczki z domu (wyprawa na fali zachłyśnięcia się Robinsonem Cruzoe). Później przychodzi współczesność. Ostatnia, ostateczna w zasadzie podróż Autora śladami nieodkrytego - miejsc, które były świadkami kaźni jego rodziców.

Nie ma wątpliwości, że to sąsiedzi zakatowali matkę, która jesienią 1943 roku wyszła z domu tylko odebrać ubranka dla maleńkiej Irenki. To oni doprowadzili do śmierci ojca.

Szperkowicz odwiedza miejsca związane z najwcześniejszym dzieciństwem, szuka świadków, próbuje dociec co stało się z sąsiadami, dlaczego tak bardzo narosła nienawiść, czemu doszło do zbrodni.

Tekst rwie się, zmienia, zaciemnia, wspomnienia gonią, mieszają się. Czasem jest opis współczesnej podróży, czasem próba rekonstrukcji mordu, czasem opis wojennej rzeczywistości. To nie zarzut. To obserwacja, która pokazuje charakter książki. Ta ulotność, fragmentaryczność doskonale opisuje stan emocji i umysłu nie Autora, a syna, sieroty tęskniącej za rodzicami, za życiem, którego nie było, gdyż zostało unicestwione przez wojenną rzeczywistość. Poruszająca jest ta osobista wędrówka i intymny stosunek do wydarzeń i bohaterów.

środa, 17 sierpnia 2022

Arturo Pérez - Reverte - Batalista [recenzja]

 

Przekład: Joanna Karosek

MUZA SA

Warszawa 2007


Prztyczek w nos dla wszystkich tych (czyli także dla mnie), którzy sądzą, że znane nazwisko jest gwarantem nieprzemijającej pisarskiej formy. Psychologiczna potyczka między bohaterami naznaczona gorzkimi refleksjami nie spełnia jednak swej roli. Ładunek emocjonalny przekazywany we wspomnieniach strasznych wojennych scen rozdrabnia się przez ich nadmiar. W pewnym momencie czytelnikowi brakuje już sił, mnogość przemocy otępia. Mniej znaczy więcej, by bardziej wstrząsnąć nie trzeba bombardować przykładami.

Po latach od zakończenia wojny w Jugosławii były fotograf wojenny, Faulques zaszywa się w samotni i maluje obraz - krajobraz po bitwie, będący swoistym podsumowanie życia i sposobem na radzenie sobie z demonami przeszłości. Pewnego dnia odwiedza go Chorwat Marković, który chce zabić fotografa. "Zniszczone pejzaże bogatej geografii kataklizmów wojny mylące się jedne z drugimi, ludzie mylący się jedni z drugimi, zabici mylący się jedni z drugimi". 

Chorwat podejrzewa, że oglądanie zbrodni wojennych nie uczyniło fotografa lepszym człowiekiem, ani nie wpłynęło na jego solidarność z ofiarami. 

Może tylko wspomnienie Olvido, kobiety, która była towarzyszką podróży Faulquesa czyni go uważnym. Jednak wzmiankowana postać także była przedstawicielką zimnych fotografów, którzy traktowali swą pracę, patrzenie na śmierć zadaniowo. Olvido kochała swą pracę, wojnę, z sercem kołaczącym z podniecenia, "dzikim uśmiechem szczęścia na twarzy" przemierzała kolejne pogorzeliska. 

To spotkanie miało być walką charakterów, walką o życie, kredytowaną kolejnymi wspólnymi wspomnieniami. Mnie nie przekonało. Na pewno przeraziło i przygnębiło.

John Cheever - Miłosna ballada [recenzja]

 

Przekład: Zofia Sroczyńska

Książka i Wiedza

Warszawa 1977


Zbiór zawiera 6 opowiadań, które można potraktować jako wgląd w zróżnicowane społeczeństwo amerykańskie. Od aspiracji klasy średniej, która musi mieć wszystko, by dobrze prezentować się na przedmieściach, a w rezultacie każda z posiadanej rzeczy obarczona jest kredytem i wekslami. Nadmierny konsumpcjonizm w wersji przerysowanej. Najlepiej ilustruje to historia włamywacza z Shady Hill, człowieka poważanego, zapraszanego do tzw. towarzystwa, który gnieciony wizją czeku bez pokrycia, który niebawem ma trafić do banku, postanawia okraść jednego ze swoich znajomych. Rozterki wewnętrzne, kolejne kroki, jakie czyni zdesperowany bohater pokazują jak wyglądała przemoc czy raczej ostracyzm materialny i towarzyski. Ludzie zapędzeni w kozi róg przez multiplikowanie sztucznych potrzeb, które mają predestynować do bycia lepszymi. Obłęd.

Kolejna historia, tym razem tytułowa to dzieje pewnej znajomości, rozpoczętej gdzieś na amerykańskiej prowincji któregoś dnia przenosi się do Nowego Jorku, gdzie miejski krajobraz jest scenerią kolejnych błędów i życiowych wyborów bohaterów, często zwieńczonych porażkami w relacjach. Finał jest mocny. Warto poczekać.

"Państwo Hartley" zaś to historia umiejscowiona w górskim pensjonacie zimą, gdzie tytułowe małżeństwo próbuje uskuteczniać grę pozorów, zakończoną niewyobrażalnie bolesnym finałem.

"Chłopiec w Rzymie" - rzecz o samotności i braku miłości. "Brimmer" - najpikantniejsza historia o mężczyźnie, który nic nie robi sobie z konwenansów i reguł panujących w zakłamanej i fałszywej klasie średniej. Żyje bezecnie, pełnią sił, zatracając się jednak w smutku samoświadomości.

"Miasto pogrzebanych nadziei" - ironiczna opowieść o prowincjuszach, którzy mają nadzieję na spełnienie amerykańskiego snu. To, co czeka ich w wielkim mieście prawdziwie wymusi na nich twórczą inwencję.

Autor w gorzki sposób rozprawia się z teraźniejszością, marzeniami, mrzonkami i trendami, oferując przy tym bogactwo postaci i charakterów.

Romain Rolland - Colas Breugnon [recenzja]

 

Przekład: Franciszek Mirandola

PIW

Warszawa 1983


XVI-wieczne francuskie przysłowie głosi: "święty Marcin pije wino, wodę pozostawia młynom". To znakomite motto dla powieści Rollanda. Autor przymuszony wewnętrznie przez miłość do rodzinnej krainy (Burgundia niwernyjska) postanowił umieścić idylliczną krainę miejscem dla akcji.

Narrator - stolarz snuje opowieści, których ma pełne kieszenie. W jednej ręce dzierży kajet, w drugiej szklaneczkę wina i dalej! Do opowieści! Jedna z nich traktuje o Królu Rogali i Królu Kiełbas kroczących dumnie w pochodzie z Wiosną i Wielkim Postem.  Innym razem pisze o oblężeniu miasta, pewnym proboszczu, serenadzie, czasem wtrąca trzy grosze o śmierci, fantazji poddanych księcia.

"Jestem sobie figlarz nie lada. Im mniej posiadam, tym jestem bogatszy".

Słuszne zdają się porównania do Rabelais'a, gdyż język i humor ma podobną moc, soczystość sardonicznego stylu wspomnianego wyżej mistrza. Ta książka to bez wątpienia hołd oddany ojczystej ziemi.


niedziela, 19 czerwca 2022

Wiktoria Bieżuńska - Przechodząc przez próg, zagwiżdżę [recenzja]

 

Wydawnictwo Cyranka

Warszawa 2022


Nigdy jeszcze tak długo nie przeciągłam lektury tak niepozornej rozmiarami książki. Wcale nie dlatego, że chciałam utrzymać w czasie jej obecność w moim życiu. 

Udręczona cierpieniem bohaterki, bezimiennej, traktowanej przedmiotowo, doświadczającej przemocy, będącej żywym ujściem dla frustracji dorosłych, sama czułam się źle. W zasadzie to komplement dla Autorki - sprawienie, że nastrój, koloryt i aura są tak gęste, ciasne, mocne, że aż trudno złapać oddech. 

Dziewczynka, która ma około 9 lat (w jednej z sytuacji przedstawionych w książce widzimy ją na przymiarce u krawcowej) jest najbardziej jaskrawym przykładem cichej przemocy. Popychana, wzgardzana, szykanowana słownie (u wspomnianej wyżej krawcowej słyszy od matki o tym, że jej dziecięca figura nie jest idealna), doświadczająca przemocy fizycznej, jest zagubiona i samotna. Milcząca i obserwująca. 

Poruszająca jest scena odwiedzin u babci, matki ojca. Jeszcze mocniej wybrzmiewa opis ich drogi do babci. Ojciec, ciężki alkoholik, nie zważając na obecność dziecka co chwilę robi przystanki, by pochłonąć kolejne piwo, mała pocieszana ochłapem serdeczności pod postacią słodyczy tkwi obok, rejestrując kolejne coraz bardziej kłopotliwe działania ojca. 

Paradoksalnie, mimo zaawansowanego pijaństwa, jakie trawi ojca, który jeśli już jest obecny to jako dogorywające ciało leżące przed telewizorem pośród kwaśnych oparów trawionego alkoholu, to właśnie do ojca czujemy sympatię. Matka to dręczycielka, przemocowa, agresywna kobieta, która ma ciężką rękę, policzkuje dziecko, szarpie je, bije pasem. Tyle informacji ile daje nam o niej Autorka sprawia, że nie ma w nas krztyny współczucia dla rodzicielki. Agresywna, bez wątpienia nieszczęśliwa, przegrała życie. Mąż alkoholik, nudna praca w sklepie, a do tego wyobrażenia o idealnym dziecku, nijak niepasujące do bohaterki. 

Dziecko na które składają się gorzkie rozczarowania, strach, wycofanie, które naznaczone jest karami cielesnymi (na przykład za wypożyczenie książek z biblioteki, co wydłużyło powrót ze szkoły do domu). Dziecko, które bez ustanku strofowane, wzgardzane, nie ma szans na bycie dzieckiem.

Ta świadomość powoduje, że wraz z treścią spada się głęboko w czarną otchłań smutku. Poruszające. Mocne.

czwartek, 9 czerwca 2022

Haruki Murakami - Porzucenie kota. Wspomnienie o ojcu [recenzja]

 

Przekład: Anna Zielińska-Elliott

Wydawnictwo Muza

Warszawa 2022


Tak wiele zaskoczeń: od formatu, sposobu wydania, po ilustracje tajwańskiej artystki, Yan Gao, które swą prostotą i  nowoczesnością wspaniale przełamują wspomnienia, z gruntu przecież historyczne.

Na chwilę oddam głos Autorowi: "(...) jestem zwyczajnym synem zwyczajnego ojca. (...) wszystko jest wyłącznie dziełem przypadku. A my po prostu żyjemy, traktując przypadkowe fakty jako coś unikalnego i niepowtarzalnego, prawda?". 

Spisując wspomnienia zdaje się potwierdzać powyższe słowa. Wiedza jaką ma on o ojcu, jego dzieciństwie, pochodzeniu, rodzinie, daje tylko szczątkowe informacje. Mimo to elementy jakimi dysponuje predestynują Autora do wysnuwania opinii i podejrzeń jakie kierowały ojcem przy podejmowaniu kolejnych życiowych decyzji. Czemu został nauczycielem, jaką drogę przygotowali  dlań rodzice, ile razy dostawał powołania do wojska i jak strasznym życiowym pechem dla całego jego pokolenia było życie w pierwszej połowie XX wieku.

Poza całym tym korowodem zdarzeń, sytuacji, osób, które miały wpływ na historię, już poprzez samo pojawienie się na drodze ojca najbardziej urzekająca jest opowieść o wspólnej podróży jaką obaj odbyli na początku książki.

Ta czarowna, pełna nostalgii i tęsknoty historia o porzuceniu kota, która kończy się niemałym zaskoczeniem jest znamienna i doskonale podsumowująca tą nieuchwytną więź jaką obaj mieli.

Ból, strata, żal za przeszłością, czasami, młodością rodziców, ich nieuchronnym odchodzeniem, wszystko to miesza się z potrzebą naprawy relacji, choćby poprzez unieśmiertelnienie relacji w opowieści.

Jak trudne, złożone są relacje rodzinne, jak niewygodnie jest pisać o tym, a jednocześnie jak bardzo mocno towarzyszy nam tęsknota za idealną, bo niespełnioną relacją, to pokazuje w swoim eseju Murakami.

Mam słabość do Murakamiego, nawet gdy tworzy esej, który nijak nie pasuje do kanonu jaki sam stworzył.

środa, 8 czerwca 2022

Ewa Stusińska - Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2021


Niestety, nic nie poradzę, dla mnie najbardziej porażającą informacją zawartą w książce jest fakt, iż harlequiny tłumaczył prof. Marcin Król, a także Piotr Amsterdamski, wybitny tłumacz i astronom. Nie, nie ma w moim porażeniu śladu zgorszenia, jest czyste zdziwienie i myśl, że poza oczywistym walorem finansowym pracy, obaj wybitni mieli okazję pobyć chwilę w innym (zgoła) wymiarze.

Kolejne etapy udomowiania seksualności w jej polskiej wersji. Od właściciela sex shopu, który zatrzymywany przez kolejkę amatorów gadżetów nie mógł dopchać się do drzwi, by otworzyć sklep, po opowieść o przesławnej niegdyś Teresie Orlowski, bohaterce porno biznesu i piosenki zespołu Big Cyc.

Jak wyglądały początki świerszczyków, jak rodziły się wydawnictwa, wypożyczalnie i przegrywanie kaset VHS (prehistoryczny odtwarzacz video, oglądany wraz z dinozaurami) spod lady, a także zwierzenia porno aktora z warszawskiego światka.

Są opowieści z ogłoszeń, historie wielokątów zawiązujących się z umawianych telefonicznie spotkań, są także wpis o tym jak tygodnik "nie" dołożył cegiełkę do rozwoju branży.

Autorka działała wielotorowo. Próbuje jak najbardziej kompleksowo podejść do tematu, pokazać zagadnienie z jak najszerszej perspektywy, by ukazać czytelnikom jego rozwój, złożoność i specyfikę. Nie potrafię jednak odgadnąć jak odniosą się do publikacji ludzie, którzy pojawili się na świecie długo po końcówce lat 80. i dzikich wręcz latach 90., które dominują w opowieści. Czy bez wspomnień i świadomości, znajomości specyfiki tamtych lat możliwe będzie zrozumienie i utrzymanie zainteresowania treścią? Nie wiem.

niedziela, 5 czerwca 2022

Magdalena Idem - Manekin w peniuarze [recenzja]

 

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2022


W filmie "Jego ekscelencja subiekt" Eugeniusz Bodo myszkuje za kulisami Domu Mody Bogusława Hersego. Przerzuca koszule, zachwalając kolejne egzemplarze, nagle kamera zmienia położenie i możemy podglądać wyposażenie i architekturę równie legendarnego, co zapomnianego już biznesu Hersów.

To wspomnienie przedwojennych kadrów wraca i rodzi pytania: o historię polskich domów mody (jak się w trakcie lektury okaże "tak zwanych"), o najsłynniejszych ich twórców, reżyserów pokazów, sposób wabienia klientów, chwyty marketingowe, klientelę i najsłynniejsze miejsca związane z modą.

Wspaniałe fotografie, przedruki plakatów, zaproszeń, reklam to kopalnia wiedzy, moc ciekawostek, a także zwrócenie uwagi na świat dawno miniony.

Autorka sięga po kilka znaczących tematów, które niejako identyfikują epokę i jej specyfikę: jest więc miejsce dla Antoniego Cierplikowskiego, są singerowskie maszynistki, walka o higienę i wspominki niegdysiejszych kosmetyczek i higienistek, są najsłynniejsze pisma kobiece, modowe, kawiarnie mody i sztuki, historia (choć krótka) jedwabi milanowskich, rautów i bali, które w stolicy miały więcej tytułów, nagród, niżli były w stanie unieść podczas jednej nocy.

Te smaczki, tak pięknie podane w gustownej, utrzymanej w stylistyce epoki książce są kompendium informacji o tym czym żyła ówczesna Polska. Ta opowieść łączy w sobie wątki, które pokazują jak łączyły się wpływy polityczne, marketingowe, ekonomiczne, jak duże znaczenie miało pochodzenie, znajomości, kontakty społeczne i uwarunkowania finansowe, które na każdym szczeblu drabinki (patrząc od najuboższych po najbogatszych) mają swoje punkty odniesienia.

Momentami aż zapiera dech, gdy czyta się o fantazji twórców, marketingowców czy ówczesnych celebrytów, rozpowszechniających modę i tworzących potrzeby dla innych. Slogany reklamowe, kampanie, sposoby pozyskiwania klientów i podkręcanie ich ciekawości kolejnymi zabiegami czyta się z prawdziwym zainteresowaniem.

Najgorsza jest świadomość, że cały ten wesoły kram, czasem bankrutujący, czasem odradzający się, zawsze zaś pełen fantazji i werwy został bezpowrotnie zmieciony przez wojenną machinę. Bezlitosną i nieodwracalną. 

wtorek, 31 maja 2022

Eshkol Nevo - Ostatni wywiad [recenzja]

 

Przekład: Anna Halbersztat

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2022


Zawsze z niecierpliwością czekam na kolejną powieść Eshkola Nevo. Po iście epickim "Neulandzie" na język polski zostały przetłumaczone "Samotne miłości", które hojnie obdarowują czytelników wielością postaci i ich rozterek. Wspaniały jest Nevo w tworzeniu pola do rozmyślań, zadumy, zręcznie manewruje on czytelniczymi odczuciami i podrzuca różne typy doznań. To cenne i prawdziwie pożądane odczucia, które sprawiają, że lektura jest soczysta, mocna i zapadająca w pamięć.

Tym razem Nevo zaskakuje. Po pierwsze forma, po drugie treść. W strukturze książka przedstawiona jest jako internetowy wywiad, w którym znany autor powieści otrzymuje garnitur pytań, bardzo tendencyjnych i pretensjonalnych. Sam bohater od początku nie traktuje ich poważnie, nie odpowiada na nie wprost, zamiast tego są one swego rodzaju przerywnikiem od snucia historii swego życia, z której powoli dowiadujemy się dręczących go szczegółów. Od problemów małżeńskich po troski związane z dziećmi. 

Szara codzienność głównego bohatera jest zaprzeczeniem wyobrażeń o życiu znanej i poważanej osoby: śniadanie, odwożenie dzieci do szkoły, praca na boku, dająca dodatkowe pieniądze, ot, szaruga dnia powszedniego. Wspomnienia z młodości, relacje z kolegami, z których jeden zaginął (wspaniałe są te fragmenty w których bohater ujawnia ile razy szukał przyjaciela, w ilu osobach widział jego twarz, ile razy wydawało mu się, gdzieś na krańcu świata, że widzi tego, który zapadł się pod ziemię przed laty), a drugi jest nieuleczalnie chory, to esencja przyjaźni i pisania o niej. Skromna, bez epatowania wielkimi słowami i czynami historia o tym, że życie z kimś jest życiem dużo pełniejszym niż życie bez kogoś, będącego punktem odniesienia, piorunochronem czy innym rodzajem wsparcia.

Towarzysząc tej opowieści, którą śmiało można porównać do terapii psychologicznej, widzimy coś, co nasz opowiadacz nie do końca chce nazwać. Widać jego samotność w rodzinie, załamanie relacji z żoną, dorastające dzieci, które nie potrzebują już tyle uwagi co kiedyś. Jak radzić sobie z taką kolejnością rzeczy? Uciec w samotność, choć to chyba złe określenie. Bohater nie ucieka, po prostu się przed nią nie broni. Jest samotny, sfrustrowany, nieszczęśliwy, a jednocześnie przerażony, odwlekający to co konieczne w jak najdłuższym czasie, a jednocześnie pojawia się w jego narracji coś na kształt pogodzenia i oczywistości kolejnych etapów, których jest udziałowcem. Jak to możliwe? Ha! Takie psychologiczne łamańce potrafi skompilować Nevo.

Potwierdza on swoją klasę i talent, który za każdym razem z barokowej (w sensie mnogości wątków i postaci, odczuć i wątpliwości, problemów i szczęść) narracji potrafi spójnie, logicznie i atrakcyjnie ubezwłasnowolnić czytelnika na czas kontaktu z lekturą.

Naprawdę dobra literatura. Naprawdę.

poniedziałek, 30 maja 2022

Michel Laub - Dziennik upadku [recenzja]

 

Przekład: Wojciech Charchalis

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2022


Mieszanie się historii jest dobrym pomysłem. Jest wyznacznikiem wątków, celowo zbieżnych, różniących się fragmentarycznie. Bo, choć każda z historii opisuje coś innego, to wciąż jest o tym samym - o strachu, samotności, dehumanizacji, rozczarowaniu ludzkością jako taką.

Opowieść syna o ojcu chorującym na Alzheimera, opowieść wnuka o dziadku, który jako jedyny przeżył Holocaust i wyemigrował do Ameryki Południowej naznaczają osobowość i przebieg życia narratora. Każda sytuacja, każde niepowodzenia, wybór, brak poczucia stałości i bezpieczeństwa biorą się właśnie z historii rodziny - niepokoju i lęku dziedziczonego w kolejnych pokoleniach. Dlatego udawana bar micwa kolegi kończy się nieszczęściem. Wyrzuty sumienia za krzywdę Joao ciągną się za bohaterem cały czas. Minęły lata, szczeniackie żarty dawno wygasły, a wspomnienie wstydu, żalu, bólu wciąż żywe. Zresztą, to co działo się później spotęgowało efekt śniegowej kuli.

Przeszłość ma znaczenie, wybory z dawnych lat mają znaczenie, konsekwencje sytuacji i zachowań mają znaczenie. Boleśnie i bezterminowo jawi się to w tej książce.

W pewnym momencie tej niedługiej przecież książki, nieznośne staje się ciągłe powtarzanie tych samych zdań w zmienionej tylko formie. Naraz okazuje się, że treść zdominowana jest przez formę i jej odmienianie przez wszelkie możliwe przypadki i wypadki. Ciekawość ustępuje znużeniu, początkowe zainteresowanie gubi się w gąszczu refrenów opłakujących te nietrafione życiowe decyzje.

Umęczenie, znużenie, niepotrzebność. Tak dobrze rokowało, a skończyło się nijako. Szkoda.

środa, 4 maja 2022

Daniel Kehlmann - Tyll [recenzja]

 

Przekład: Urszula Poprawska
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2022

Pozostaję w zdumieniu i zachwycie. Wspaniałe uczucie, dość rzadkie jeśli chodzi o literaturę współczesną, a jednak się zdarza! 
Sięgnęłam po "Tylla", by poznać Kehlmannowskie ujęcie historii i legendy Dyla Sowizdrzała. A, jak się okazuje, jego życie jest tylko częścią traktatu moralnego, jakim jawi się "Tyll". To znakomicie ujęta opowieść o ponurych czasach wojny XXX-letniej, która siała spustoszenie w XVII-wiecznej Europie. Mroczne trakty  prowadzące od klasztoru do klasztoru, tajemnicze i zimne lasy, wszechwładny głód i strach, które rządzą królestwami znaczą poszczególne karty powieści.
Przerażające procesy, które jezuici wytaczają biednym, prostym ludziom (tak jak ponure osądzenie młynarza, ojca Tylla, którego jedyną winą było to, że chciał wiedzieć więcej o świecie i gromadził księgi). To w jaki sposób duchowni obchodzili się z oskarżonymi, jak mącili w głowach i zastraszali pozostałych mieszkańców miasteczek przeraża i dziś. Zresztą, pozyskiwanie przyznawania się do winy (rzecz jasna przemocą, siłą i wymyślnymi torturami) mrozi krew.
Ten aspekt wojny, jej okrucieństwo, nikczemność okrada z słów. Trudno powiedzieć cokolwiek obiektywnego, gdy tyle niesprawiedliwej, przemocowej, fałszywej władzy dzierżonej jest przez tych, którzy mianują się wysłannikami władz, nieważne czy świeckich czy religijnych. Najgorsze jest to, że przez stulecia zmieniają się przede wszystkim dekoracje, ludzie, ich pobudki i charaktery, zostają bez zmian.
Gdy spotykamy Tylla na początku, odwiedza on miasteczka, będące na obrzeżach konfliktu, bądź tak bardzo prowincjonalne, że omija je nawet konflikt zbrojny. To minie z czasem, jednak, gdy Tyll błaznuje ze swoimi towarzyszami, wywołując lokalne konflikty i obserwując małe burze, który rozsiewa hojnie między widzami, widzimy tylko wolność ludzi, którzy porzucają zwykłe życie, gdzieś między czeladnikiem a kupcem, po to, by żonglując skórzanymi piłeczkami lub balansując na linie, poczuć się wolnymi. To nic, że nie mają gdzie spać, nie mają domów, często niedojadają. Znają cenę wolności, tego poczucia, że nie jest się zależnym od pana, kościoła, od podatków, dostarczania mięsa armatniego na wojnę czy spełniania norm społecznych. Błazenadą kupują wolność. Bardzo kruchą i niepewną, ale tak smakowitą, że gotowi są płacić tę nierówną cenę jaką jest brak poczucia stabilizacji i strach o przyszłość.
Zresztą, sława Tylla wyprzedza go wielokrotnie, dzięki niej zyskuje on tytuł nadwornego królewskiego błazna.
Śledzimy dzieje królów, ich doradców, niektórych możnych, ale też plebejuszy, będących nic nieznaczącym pyłem na mapie wojenne Europy. To jak niewiele znaczy człowiek powinno dawać do myślenia i alarmować. 
Wciągająca, nurtująca mądrość Autora doskwiera mocą argumentów i przykładów na bestialstwo o bezsensowną barbarię tych, którym zamarzyły się zaszczyty i władza.
Dzięki erudycji Kehlmanna ta wspólna podróż przez ogarnięte pożogą wojenną Niemcy jest fascynująca, ale też trudna. Autor nie prowadzi czytelnika łatwymi ścieżkami, wybiera te bardziej wyboiste, niewygodne, które doskwierają i pozostawiają ślady. 
"Tyll" to uczta. Wytrawna, mocna, konieczna.