piątek, 28 lutego 2014

Bernard Singer - Moje Nalewki [recenzja]

Piękna, niezwykła książka, będąca skarbnicą wiedzy o starej Warszawie i jej mieszkańcach. Zupełnie inna topografia, dzielnica, której już nie ma, która została zniszczona wraz z jej barwnymi mieszkańcami. Z perspektywy dnia dzisiejszego wspomnienia Singera jawią się jako egzotyczne, nieziemskie wręcz.
Bernard Singer był wybitnym międzywojennym dziennikarzem, specjalizującym się w sprawach politycznych. Moje Nalewki są zupełnie innym rodzajem pisarstwa, odnoszą cym się do dzieciństwa autora, które przyszło mu spędzić w Warszawie, w (jak to sam nazywa) dzielnicy żydowskiej. Czarowna jest jego opowieść. Urzeka choćby wspomnienie tramwaju konnego, który przemierzał Sierakowską, Bagno, Świętokrzyską, z ludźmi uczepionymi stopni wagonu, czmychającymi, gdy na horyzoncie pojawiał się umundurowany konduktor, wymagający biletów za przejazd. Barwne są wspomnienia sprzedawców i przekupek z targu, którzy ulegali systemowi kastowemu. Intrygują też topografie podwórek, kamienic, wspomnienie ich mieszkańców oraz stróżówek, przesiąkniętych zapachem gotowanej kwaszonej kapusty. Stróż ubrany przepisowo w biały przewiązany fartuch, w granatowej czapce z błyszczącą blachą nad daszkiem, z gwizdkiem za pazuchą, w wysokich butach, strzegł brany i porządku w kamienicy.
Wiele miejsca poświęca autor prywatnym wspomnieniom: pamięta bonę, pierwszy dzień w chederze, starą żebraczkę Szurę Jentę, pojawiającą się kilka razy do roku, by sprzedać los na zagraniczną loterię czy wódkę pesachową. Interesujące jest też spojrzenie na wpływ rosyjskiej rewolucji na Polskę i jej życie gospodarcze, a także zawirowania towarzyskie wynikające z działań politycznych.
Urokliwa jest Warszawa ze wspomnień Singera. Jakże piękna byłaby nadal gdyby nie tragedia II wojny światowej. Żal za tym co minione, co nigdy nie wróci przepełnia do głębi. Co za strata!
Polecam lekturę książki wszystkim tym, którzy lubią wspomnienia, Warszawę, minione epoki i ich obyczaje.

czwartek, 27 lutego 2014

Jules Verne - Sekret Wilhelma Storitza [recenzja]

Jest rok 1757. Inżynier Henryk Vidal otrzymuje list od swojego brata, Marca, informujący o jego zaręczynach z Myrą Roderich, piękną panną z dobrego domu. Henryk podejmuje więc podróż na Węgry, do Ragz, gdzie ma odbyć się wystawny ślub. W drodze dowiaduje się, że o rękę Myry ubiegał się również potomek wielkiego niemieckiego alchemika, tajemniczy Wilhelm Storitz. Odrzucony nie tylko przez pannę, ale także całą rodzinę poprzysiągł, że nie pozwoli  jej na związek z innym mężczyzną.
Od tej pory w otoczeniu oblubieńców zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Opisuje je poczciwy Henryk Vidal. Dla przykładu: podczas przyjęcia na którym spisywano kontrakt przedślubny, Storitz porwał dokument wprawiając w konsternację i zgrozę zgromadzonych, pogłębiła się ona jeszcze, gdy dowiedziono, że w tym samym czasie widziany był w zupełnie innym miejscu. Klątwa, niewyjaśnione zjawiska mające miejsce podczas poszczególnych uroczystości związanych ze zrękowinami i ślubem, sytuacje zagrażające zdrowiu i życiu narzeczonych oraz działania ich bliskich, mające na celu zabezpieczenie przyszłości i spokoju oblubieńców są treścią intrygującej opowieści Henryka Vidala.
Ułożony i porządny jest styl wypowiedzi autora. Szykowny i ugładzony, sprawia, że czytając tę książkę mamy szansę poczuć się jak w dystyngowanym i dostojnym mieszczańskim salonie, pełnym bibelotów i kulturalnych, acz nieco sztywnych przedstawicieli wyższej klasy średniej. Książka do delektowania się epoką, obyczajami, postawami.
Z posłowia dowiedziałam się, że powieść została wydana pośmiertnie, przerobiona i zredagowana przez syna autora, Michela Verne'a. Nie tylko przeniósł on akcję z XIX do XVIII wieku, zmienił realia, nazwy geograficzne, ale także zmienił zakończenie, co spowodowało, że jest ono nieco banalne. Zachował jednak styl i język ojca, a to w pisarstwie Juliusza Verne'a najważniejsza bodaj wartość.

niedziela, 9 lutego 2014

Grażyna Jagielska - Miłość z kamienia [recenzja]

Nie wiem jak się zabrać za pisanie o tej książce. Mam w sobie tyle sprzecznych uczuć, że aż ciężko je usystematyzować i wybrać te wiodące.
Czuję współczucie do kobiety, umierającej ze strachu o męża, który relacjonuje konflikty zbrojne na całym świecie. Czuję złość, ponieważ potrafi ona istnieć myśląc tylko o nim, drżąc o niego, zapominając o sobie i swoich potrzebach. Czuję też konsternację, ponieważ czytam o autentycznych wydarzeniach i przemyśleniach, które są tak intymne, że aż mam wrażenie jakbym podsłuchiwała pod drzwiami. 
Jednocześnie ta książka jest naprawdę dobrze napisana, porusza też ważne problemy, pokazuje niecodzienny punkt widzenia na związek, zwraca uwagę na trudny los kobiety trwającej w cieniu męża, oddającemu się uzależniającej i śmiertelnie niebezpiecznej pracy.
Grażyna Jagielska bez szczególnych ogródek opisuje swoje życie obok Wojciecha Jagielskiego, który w trakcie ich małżeństwa był na 53 wojnach na całym świecie. Za każdym razem gdy wyruszał do Gruzji, Afganistanu czy Osetii, ona drżała przy telefonie, oczekując wiadomości o śmierci męża. Wojtek mnie oddawał brudy, jakich nałapał w świecie. Sam radził sobie z wojennymi obrazami, nie wypaczyły mu psychiki wspomnienia mordowanych i rannych. Wszystkie te koszmary spłynęły na żonę. Nabawiła się stresu bojowego, trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie jeszcze w 2013 roku leczyła swoją chorobę.
Fizycznie uczestniczyła tylko w trzech wyprawach męża. Pozostałe zna z opowieści, które pozostały w jej wyobraźni, stąd wciąż powracające obrazy ostrzeliwania konwojów, gwałtów, ukrywania się reporterów przed oprawcami, a także twarzy pomordowanych. Przeklęta empatia spowodowała, że Jagielska nie była w stanie normalnie funkcjonować, z trudem dbała o dom, pracowała, zajmowała się synami.
Szarpanina, walka i strach doprowadziły ją wreszcie do terapii, zaś Wojciecha Jagielskiego do rezygnacji z wypraw. Mam nadzieję, że uda im się odbudować relację, a jeszcze bardziej pragnę, by autorka odzyskała równowagę psychiczną.
Mocna książka, dla mnie czasem za bardzo intymna, brutalnie odzierająca z prywatności, nie zostawiająca miejsca na domysły i niedopowiedzenia. Bez tego nie byłaby jednak tak przenikliwa. 

piątek, 7 lutego 2014

Angelika Kuźniak - Papusza [recenzja]

Książka, którą czyta się jak baśń, zachłannymi oczami, w urzeczeniu i ciekawości. Mimo iż wydana w serii Reportaż, brzmi jak poezja.
Urzekająca, porywająca opowieść, od której nie sposób się oderwać.
Autorka pisze o Bronisławie Wajs, szerzej znanej jako Papusza, utalentowanej romskiej poetce, kobiecie wielkiej wrażliwości. Kuźniak zebrała rożnej maści materiały źródłowe: pamiętniki, listy, nagrania rozmów, dokumenty telewizyjne. Połączyła je w wyjątkowy i niepowtarzalny obraz trudnego i znojnego życia Papuszy.
Dzięki jej relacjom poznajemy życie przedwojennych taborów, kresowych lat dwudziestych i ówczesnej rzeczywistości prowincjonalnej. Wychodzą też na jaw małe fragmenty cygańskiego życia, roli kobiet, relacji plemiennych, małżeństw. Pojawiają się obyczaje i przesądy.
Każdy kolejny etap życia Papuszy naznaczony był trudnościami: w dzieciństwie walka o naukę czytania, niechciane małżeństwo, koszmar przeżyć wojennych na Wołyniu, groźby ze strony pobratymców po ukazaniu się tomiku jej wierszy, wydanych dzięki Jerzemu Ficowskiemu, bieda i choroby.
Tuwim nazwał jej twórczość bijącym źródłem poezji. Kto nie znał wcześniej jej wierszy może przekonać się o niezwykłym talencie i urodzie jej twórczości własnie w tej książce. Subtelne, czasem naiwne, ale zawsze pięknie skomponowane myśli, które poruszają w czytelniku wrażliwe i czułe struny, które często bywają przecież uśpione.
Z lektury wyłoniła się Papusza emocjonalna, odważna,chmurna i waleczna jak pantera, chcąca więcej, mająca marzenia. Niezwykła kobieta, której życie dalekie było od subtelności poezji. Wykluczenie, niezrozumienie, wyobcowanie, samotność, tęsknota. Gorzkie i smutne miała życie, co budzi we mnie smutek i żal. Czy gdyby było inaczej, powstałyby jej wiersze?
Angelika Kuźniak dała mi wiele zadowolenia i szwungu tą książką. Jestem poruszona i oczarowana, boleję nad losem poetki, zaczynam szukać jej wierszy. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Jak wrócić do tych niezwykłych, trochę egzotycznych czasów taborów, barw i wielokulturowości? 
Czarowna to książka, do zapamiętania.

środa, 5 lutego 2014

Thomas Harris - Czerwony smok [recenzja]

Książka będąca początkiem historii o Hanibalu Lecterze, który w tym przypadku jest jedynie postacią poboczną.
Pierwsze skrzypce należą tu do innego seryjnego mordercy, który każe tytułować się Czerwonym Smokiem. Dokonuje on makabrycznych i odrażających zbrodni. Jego ofiarami są całe rodziny. Gdy policja odkrywa kolejne zwłoki, w sprawę angażuje się FBI oraz Will Graham, były profiler służb specjalnych, który przyczynił się do ujęcia samego Lectera.
Błyskotliwy Graham szybko zauważa, że Hanibal jest wzorem dla ściganego mordercy. Dochodzi do wniosku, że obaj przestępcy mają ze sobą kontakt. Pozostaje mu odkrycie sposobu w jaki to robią. Na podstawie zebranych danych policjanci określają kolejny możliwy atak Czerwonego Smoka, czas ucieka, kolejne zbrodnia jest coraz bliżej.
Z drugiej strony mamy Francisa Dolarhyde'a, czyli poszukiwanego przestępcę. Przerażające jest śledzenie jego toku myślenia, patrzenia na rzeczywistość, tłumaczenia popełnianych zbrodni. Śledzenie postępowania seryjnego mordercy, drżenie o życie każdego napotkanego przez niego człowieka zajmuje czytelnikowi trochę czasu. Emocja i dreszcz jaki wywołuje ta strona książki, naprawdę przeraża. Co kryje się w człowieku, jak wiele ukrytych fobii, manii, koszmarnych pragnień skrywają zwykli ludzie? Przerażające.
Sprawna, szybka akcja, bez nachalnych komentarzy rzeczywistości i nudnych dialogów. Rzut oka na życie prywatne profilera Grahama nadaje postaci wyrazu oraz nuty sympatii ze strony czytelników. 
Sam finał również ciekawy, poprzedzony swego rodzaju suspensem, niestety nie rozwinę tego tematu, bo zdradziłabym zbyt wiele.
Dobry dreszczowiec, który nie postarzał się mimo upływu lat.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Marek Radziwon - Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie [recenzja]

Iwaszkiewicz jest jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Doceniam kunszt z jakim tworzył opowiadania, niemal każde jest dla mnie perłą gatunku. Dużym uznaniem darzę też Sławę i chwałę, epopeję o wierności ziemiaństwu, inteligencji, sztuce.
Fascynują mnie początki jego życia, dzieciństwo w Kalniku na Ukrainie, wakacje u Szymanowskich w Jelizawetgradzie, praca nauczyciela u Branickich w potężnym majątku Stawiszcze.
Iwaszkiewicz obserwował rodzącą się rewolucję bolszewicką, przeżył obie wojny. Widział zmierzch wielkich fortun kresowych, ginięcie tego idyllicznego, sielankowego świata. Sam o osobie mówił, że jest człowiekiem z innej epoki. Historia rodziny, a przede wszystkim ojciec uczestniczący w powstaniu styczniowym, dziadek zaś w listopadowym, stanowili o niezwykłości i sentymencie do minionych epok.
Marek Radziwon skupia się na życiu literackim pisarza, odnotowuje najważniejsze wydarzenia w jego życiu, próżno tu jednak szukać wnikliwej analizy życia prywatnego. Jest za to geneza powstawania utworów, ich odniesienia do rzeczywistości, krótkie streszczenia. Poza tym cała gama doświadczeń zawodowych twórcy "Matki Joanny od Aniołów": jego sprawowanie funkcji sekretarza marszałka Rataja, praca w dyplomacji, wreszcie wojenne próby przetrwania, czy  wciąż dyskusyjna powojenna publiczna aktywność.
Biograf odnosi się do literackich fascynacji i sympatii Iwaszkiewicza. Pisze o jego stosunku do historii, władzy, społeczeństwa. Zaznacza też emocjonalne podejście do życia, liczne zachwiania, rozterki, depresje. Odsłania człowieka wielowymiarowego: i wrażliwego twórcę, i wyniosłego sybarytę, ale także negocjatora w konfliktach pisarskich z komunistycznym reżimem, który nade wszystko chciał ocalić polską kulturę.
Bogate i różnorodne życie Iwaszkiewicza broni się samo. Mimo to biografia Radziwona nadąża za podmiotem swoich dociekań. Co więcej, tworzy obraz człowieka, którego nie da się jednoznacznie ocenić. Fascynująca lektura.

sobota, 1 lutego 2014

Elizabeth Strout - Okruchy codzienności [recenzja]

Gdybym jednym zdaniem miała określić o czym jest ta książka, bez wątpienia powiedziałabym, że o... okruchach codzienności. W tym przypadku tytuł oddaje całą esencję powieści.
Autorka, zdobywczyni Pulitzera sprzed pięciu lat, umieściła akcję w małej nadmorskiej amerykańskiej miejscowości. Crosby w Nowej Anglii to zwyczajne miasteczko, zamieszkałe przez przeciętnych ludzi. Jednak każdy z tych utrudzonych codziennością szaraczków ma swoją historię, swoje troski i radości, które stają się tłem dla opowieści, a także okazją do pokazania pisarskiego kunsztu.
Strout kunsztownie poprowadziła narrację, zawarła w niej głębię psychologicznych prawd, stworzyła świat, który porusza, nie pozostawia czytelnika obojętnym.
Rozterki sercowe, rodzinne zawirowania, trudności w wyrażaniu siebie i swoich potrzeb, uległość i małomiasteczkowa nuda, to niektóre z tematów, które odzwierciedla autorka, ot okruchy życia.
Stworzyła ona postać przewodnią, która łączy wszystkie wątki, a także nadaje całości werwy. Mowa tu o Olive Kitteridge, nauczycielce matematyki w szkole średniej. Zwalista, potężna kobieta, będąca sekutnicą dla męża Harry'ego a także wymagającą matką dla syna, Christophera. Jej trudny charakter, pełen zuchwałości i chłodu zaważył na życiu najbliższych. Jednak pod powłoką zaciętości i nieprzystępności kryje się zgoła inna Olive, jaka? Nie zdradzę, jej wielobarwność stopniowo odkrywają karty książki.
Autorka posiadła umiejętność intrygującego opowiadania. Wsłuchując się w relacje bohaterów, ulegamy ich opowieściom, pochłaniają nas one do ostatniej linijki, sprawiają, że chce się więcej. Narracja urzeka i czaruje, porywa i ciekawi, czasem poucza, a może lepiej zabrzmi, że daje do myślenia...
Ciekawy obraz amerykańskiej prowincji, która zwykle kojarzy się nam z płaskimi, nijakimi charakterami, niezbyt rozgarniętymi (czytaj: prostackimi) ludźmi, nastawionymi na wygodę i łatwe życie. Tutaj nabierają oni koloru, intensywności, po prostu życia. 
Solidna robota warsztatowa, zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym. Polecam.