środa, 16 listopada 2022

Tess Gerritsen, Gary Braver - Studentka [recenzja]

 

Przekład: Andrzej Szulc 

Wydawnictwo Albatros

Warszawa 2021


Współpraca pisarzy zawsze budzi moje podejrzenia. Zwykle jest tak, że ten, którego nazwisko na okładce jest mniejszymi literami popełnił książkę, zaś nazwisko pisane pogrubioną, wielką czcionką użyczane jest do celów marketingowych (plus małe fragmenty świadczące o tym, że jednak coś przy książce zrobił). Odnoszę wrażenie, że tak było tym razem. 

Tess wyczuwalna jest w ustępach traktujących o kwestiach medycznych, o całą resztę z fabułą i postaciami podejrzewałabym Bravera. Zresztą, sam finał i motywacja bohaterów jest tak miałka, mało stabilna i rozczarowująca, że trudno uwierzyć w działanie Gerritsen, która do tej pory charakteryzowała się głową na karku.

Początek obiecujący, pomysł był, przez pewien czas, mniej więcej do 1/3 realizowany interesująco, później ginący w marazmie wyjaśnień (niekoniecznie sensownych), w działaniach fabularnych, które mają pewnie przybliżać motywację bohaterów, ale finalnie jakoś specjalnie nie przekonują. 

Autorzy próbowali też nadać książce tło obyczajowe, poza rysami charakterologicznymi postaci pierwszoplanowych, pokusili się o perypetie życiowe detektyw Frances "Frankie" Loomis, które, choć początkowo pieczołowicie opisane, z czasem znikają bez powodu, co rozmywa jej wątek.

Jeśli idzie o fabułę, mamy do czynienia z bostońskim środowiskiem akademickim. Otóż jedna z doktorantek wydziału humanistycznego, śliczna i zdolna Taryn Moore popełnia samobójstwo skacząc z balkonu wynajmowanego mieszkania. Niepokorna i skrupulatna detektyw Frankie nie wierzy jednak w tę wersję, zaczyna szukać w biografii denatki, pośród jej znajomych prawdy o jej życiu. 

Wszystko to co poruszono w powieści: od epizodycznych tematów jak zazdrość i nienawiść w akademickiej ławie, po oskarżenia o molestowania i używanie niewłaściwych słów, aż po dramat związków, które padają ofiarą przepracowania i pracoholizmu niknie i blednie w obliczu marnej jakości pióra, jakie wszystkie te wątki połączyło w jedną powieść. Dwojga autorów.



poniedziałek, 7 listopada 2022

Ariane Koch - Gość [recenzja]

 

Przekład: Zofia Sucharska

Wydawnictwo Drzazgi

Okoniny 2022


Nie lubię pisać o książkach niekorzystnie. Naprawdę. Czasem, gdy książka nie wciąga, odkładam ją i już. W tym przypadku nie mogłam sobie na to pozwolić. Moje zaufanie do wydawnictwa Drzazgi jest tak wielkie, że przez całą lekturę szukałam nici porozumienia z treścią, fabułą, bohaterami, nastrojem. Na próżno. W żadnym stopniu, w najmniejszym nawet fragmencie nie poczułam się związana z książką, nie poczułam jej. Pustka.

Samo założenie fabularne było świetne - oto mieszkająca samotnie narratorka, która nie pracuje, a jednocześnie nie ma na nic czasu, bo samo mieszkanie w domu jest tak zajmujące, postanawia przyjąć pod swój dach Gościa. Tajemniczego, nieznanego z imienia mężczyznę (który czasem wydawał mi się mocno zezwierzęcony w niektórych przedstawieniach fabularnych). Oddaje mu jeden pokój, pozwalając na wspólne mieszkanie w jednym budynku.

Zresztą, nie wiadomo jak długo. Nad bohaterką wisi, niczym miecz Damoklesa wizja rodzeństwa, które znakomicie radząc sobie w życiu, pewnego dnia upomni się o podupadające, a wciąż rokujące domostwo, które rodzice, nieopatrznie zostawili narratorce. Póki co jednak mieszka ona i żyje pod jednym dachem z tajemniczym kimś, kto poznany w barze w tzw. rondlu, miejscu społecznych obserwacji, oknie na świat i relacje nim rządzące. 

Gdy dostępujemy wyróżnienia, jakim jest obcowanie z tą pogmatwaną i dość ekstrawagancką historią, która dzieje się albo prawdziwie, albo tylko w wyobraźni bohaterki, nagle pojawia się gęstość emocji, niepewność znaczeń. Z jednej strony zbuntowana bohaterka pomstuje na miasteczko, w którym przyszło jej się urodzić wbrew własnej woli (i w którym nie ma zamiaru umierać), z drugiej zaś postanowiła podzielić się swoją wyjątkowością na życie we dwoje. 

Nagle wszystko staje się przeciwstawne i zwalczające się: dowcipy stają w gardle i nie da się ich wyciągnąć, nawet przy pomocy dentysty, bohaterka zaczyna udawać umarłą, czy, dla przykładu: szukaniu zła dookoła, gdy, właściwie jest ono tylko we wnętrzu narratorki.

Jest duszno, jest emocjonalnie, ale nie esencjonalnie, fragmenty rwane, dziwne, czasem wydające się tylko figurą stylistyczną stworzoną na potrzebę zapisania jej. Ten rodzaj sztuczności, który udaje wyjątkowość jest nużący i monotematyczny. Zamiast klaustrofobicznego strachu o wolność mam wątłą radość, że jednak przebrnęłam przez treść. Dla mnie nietrafioną.