poniedziałek, 24 października 2016

Elizabeth Strout - Nie odstępuj ode mnie [recenzja]

Przekład: Ewa Westwalewicz- Mogilska
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2008

Podstawowym atutem tej książki jest umiejscowienie jej akcji na amerykańskiej prowincji. Zwykli ludzie, małe - wielkie problemy, tradycja, małomiasteczkowe prawdy i obyczaje, esencja społeczeństwa - nie pędzące metropolie, pełne zahartowanych, nastawionych na sukces japiszonów, ale typowi, przeciętni amerykańscy zjadacze chleba i ich wdrukowany, konserwatywny obraz świata.
Mglista, senna atmosfera, małe ploteczki, które podkręcają sielską, nudnawą codzienność mieszkańców, przenika też na czytelnika. Jednocześnie pojawia się niepokój, którego źródła trzeba upatrywać w małej, pięcioletniej dziewczynce, która naraz została sama. Matka umarła, ojciec szuka pocieszenia w pracy pastora, młodsza siostrzyczka została oddana na wychowanie babci. Katherine zamyka się w sobie, przestaje mówić, nie chce utrzymywać kontaktu z innymi dziećmi, panie przedszkolanki snują wizję jej przyszłości, którą malują w czarnych barwach. 
Ojciec, pastor Tyler Caskey, nijak nie pasuje do przyjętego wzorca duszpasterza, młody, przystojny, potężny, a przy tym z gołębim sercem oraz problematyczną sytuacją prywatną, powoli zaczyna prowokować złe spojrzenia, później komentarze, które ewaluują do coraz to nowych, mniej przyjemnych wtajemniczeń.
Jest też wspomnienie jego żony, pięknej, wyzywającej Lauren, która samą swą obecnością gorszyła skostniałe towarzystwo, prowokowała złe języki i zazdrosne komentarze.
Trzeba bowiem wiedzieć, że lokalna społeczność, choć pozornie taka wzorcowa i akuratna, kryje w sobie całe morze uczuć i namiętności, wiele grzechów, zaniedbań, ciemnych sprawek, które starannie chowane, powoli wychylają się na światło dzienne.
Historia pastora, która wciąż narasta, powodując u czytelnika pilną potrzebę pozyskania efektownego finału, będzie miała ciąg dalszy, autora znajdzie dla niej rozwiązanie, jednak dla mnie, dużo większą prawdą, bardziej intrygujące były epizody opisujące problemy poszczególnych parafian. Sam pastor i jego dramat jest zbyt papierowy, płaski, być może przez taką a nie inną konstrukcję jego charakteru, z którego autorka uczyniła płochliwego, skromnego, idealistycznego olbrzyma o gołębim sercu. Dla mniej jest on zbyt nierzeczywisty, mdły. 
To wątek Charlie'ego, Doris czy Connie daje do myślenia i pokazuje jak złożone są to postaci, jak wiele są w stanie zaoferować czytelnikowi, jak wiele prawd o świecie opowiedzieć, jak barwne i intrygujące są lokalne osobowości. Pastor i jego wątek, staje się po trosze tłem, choć przecież z założenia miał być pierwszym planem.
Siła powieści jest też język - oszczędny, stonowany, pozbawiony wykrętów, ozdobników, przymilności. Surowy, w punkt trafia z ocenami, opowiada o istocie rzeczy, za pomocą krótkich, acz pełnych treści obrazów. Symbolika i przestrzeń ukryta w narracji Strout jest godna podziwu. To wielka sztuka mówiąc niewiele powiedzieć wszystko.

niedziela, 23 października 2016

Szolem Alejchem - Zaczarowany krawiec i inne humoreski [recenzja]

Przekład: Ludwik Górski
Wydawnictwo Austeria
Kraków 2016

Po pierwsze: radość i rozczarowanie. Radość, gdyż kolejny, pięknie wydany tom opowiadań Alejchema. Rozczarowanie wstępem Jarosława Mikołajewskiego, który sprawia wrażenie, jakby tematyką, którą podjął sprawiała mu wielką trudność. Niepewność, operowanie przeciągłymi cytatami i komentowanie ich powodują, że czytelnik nie ma zaufania do jego rekomendacji. Wrażenie jest takie, że do napisania wstępu poproszono niekompetentnego, za to będącego na fali popularności (znakomitego skądinąd) poety, tłumacza, który doskonale orientuje się we włoskiej literaturze, ale co wie o literaturze jidysz? Ze wstępu wynika, że niewiele, objaśniając cytaty próbuje zmierzyć się z wielkością Alejchema. Wstęp to nieporozumienie, po którym szczęśliwie następuje proza Salomona Rabinowicza,
Niech nikogo nie zwiodą tytułowe humoreski - poszczególne opowiadania przesycone są atmosferą epoki i całym ówczesnym bagażem społecznych doświadczeń: mieszkańcy sztetli są biedni, żyjący z odosobnieniu, w troskach i bolączkach dnia codziennego.
W Lekkim poście biedny reb Chaim Chajkin głoduje wraz z liczną rodziną. By oddać swą marną porcję zabiedzonym dzieciom, co i rusz wymyśla nowy powód postu, któremu się oddaje. W podobnym tonie utrzymana jest Prażenica bogacza, smutna w treści, acz zabawna w formie opowieść o marzeniu pewnego nędzarza, który chciałby skosztować omletu.
Gazety, a także Mój pierwszy romans  to satyra na tradycję i sztetlową obyczajowość, delikatna, ciepła, a jednocześnie przeszywająca i obnażająca wszystkie słabości obrzędowości Żydów.
Tytułowy Zaczarowany krawiec jest bodaj najbardziej sztukmistrzowski, łączący to, co nierzeczywiste z dowcipem, humorem i prostotą życia. Mamy biednego krawca, Szimona Ele Wniebogłośnego, na którego spada moc kłopotów, a wszystko przez kozę.
W Zaczarowanym krawcu autor żongluje językiem, bawi się formą, konwencjami, nawiązuje do wierzeń, tradycji, ale też ludzkich słabości, ułomności.
Czułość do opisywanych sytuacji, charakterów, postaci wyziera zza każdego akapitu. Szolem Alejchem jest pełen tkliwości, sympatii dla swoich bohaterów. wzrusza się ich losami, jest ciepły, przyjacielski i oddany swoim historiom. Ocala od zapomnienia sztetlowy świat, jego mieszkańców, ich troski i radości.
Zaczarowany krawiec, zaczarowany, zapomniany mikrokosmos maleńkich żydowskich siedzib i miejsc. Dzięki Alejchemowi istnieje choć w książkach. Tylko tyle i aż tyle, bo z opowiadań zawartych w zbiorze płynie wielki talent autora, jego przenikliwość, umiejętność opowiadania w prosty, czasem odkrywczy sposób o małych troskach, które pod jego piórem zamieniają się w wielką literaturę. Niezwykły zbiór.

piątek, 21 października 2016

Charlie Donlea - Dziewczyna z Summit Lake [recenzja]

Przekład: Anna Rogulska
Wydawnictwo Filia
Poznań 2016

Po naprawdę udanej Kolejności Huberta Hendera i Obcym dziecku Rachel Abbott wydawało mi się, że każda kolejna książka wydana w Mrocznej Serii będzie wydarzeniem. Początkowo Dziewczyna z Summit Lake (opis na okładce, wstęp książki) dawała nadzieję na kolejną świetną powieść, jednak ostatecznie mocno mnie rozczarowała.
Narracja biegnie dwutorowo: historia opowiadana jest z perspektywy ofiary, czyli Bekki Eckersley (i tutaj jest dość ciekawie) oraz z pozycji dziennikarki, Kelsey Castle, tropiącej zabójcę dziewczyny (ta część jest kompletnie nie do przyjęcia, zarówno przez brak pomysłu, traktowanie czytelnika jak idioty poprzez grubymi nićmi szyte kolejne trefne tropy, które wołają o pomstę do nieba). O ile przybliżenie ostatnich miesięcy życia Bekki, poznanie jej przyjaciół, okoliczności, które doprowadziły do tragedii są wciągające i naprawdę ciekawe, o tyle dziennikarskie śledztwo Kelsey jest co najwyżej marne.
Mamy oto małe wypoczynkowe górskie miasteczko, Summit Lake, które staje się świadkiem zagadkowej zbrodni. Ofiarą morderstwa jest młodziutka studentka prawa, Bekka Eckersley. Jest trup, nie ma winnego, nikt nic nie widział, nikt niczego nie słyszał, miasteczko zaś pogrąża się w domysłach i teoriach spiskowych.
Na miejsce zbrodni przyjeżdża uznana dziennikarka śledcza, Kelsey Castle, stawiająca sobie za cel rozwiązanie zagadki. Policja jest kompletnie bezradna, śledztwo stoi w miejscu, mimo iż, ofiara jest córką prominentnego prawnika, nic się nie dzieje. Dopiero przybycie Kelsey zmienia całą sytuację, wprowadza ona nowe tropy, balansując na granicy prawa, wciągając w sprawę coraz to nowe postronne osoby, przy okazji walcząc z własnymi demonami, dochodzi wreszcie do prawdy, która jest (delikatnie mówiąc) rozczarowująca.
Nie sposób uwierzyć w tę historię. Policja nie ma dostępu do danych medycznych, nie wspominając o dowodach rzeczowych i bazie potencjalnych sprawców. Próbka DNA porównana została tylko z kilkoma osobami z otoczenia (autor wymienia bodaj cztery), komendant składa broń i oddaje śledztwo dziennikarce, którą później nachodzi wyższy rangą policjant stanowy, który obstawia funkcjonariuszami całe miasto po to, by zaaresztować (czemu?) rzeczoną dziennikarkę. Ten wątek jest mocno konfundujący swą naiwnością i niedopracowaniem.
Autor z każdą kolejna stroną wpada na tak absurdalne rozwiązania, że aż żal czytać. Największy zgrzyt powodują oczywiście prymitywne naprowadzenia na kolejne fałszywe tropy, co momentami prowokuje do odłożenia książki na półkę (ewentualnie do kosza).
Szkoda czasu na twórczość Donlea.

niedziela, 16 października 2016

Ester Singer Kreitman - Rodowód [recenzja]

Przekład: Natalia Moskal
Wydawca: Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN" i Fame Art
Lublin 2016

Tak Isaac Bashevis Singer pisał o swojej starszej siostrze: O Freudzie jeszcze w tamtych czasach nie wiedziano, ale w naszym domu rozgrywał się freudowski dramat. Moja siostra, Hinde Ester, najstarsza z nas, nie potrafiła dogadać się z matką. Podejrzewała, że matka jej nie kocha. To nie była prawda, ale prawdą było, że matka nie mogła jej znieść. Moja siostra była chasydem w spódnicy [...]; nie dość, że cierpiała na histerię, to także miała lekkie napady epilepsji. Czasami wydawało się, że siedzi w niej dybuk. Dla ojca była tylko kobietą, więc niewiele się nią zajmował. Moja matka zaś nie rozumiała jej, tak jak kura nie rozumie kaczego jajka, które wysiedziała....
To w zasadzie najlepiej oddaje styl, charakter i wrażliwość Ester Singer Kreitman. Przenikliwa, zdecydowana, wyprzedzająca swoją epokę, z pokaźnym talentem do obserwowania i pointowania rzeczywistości, była ona osobliwa, intrygująca, ale też (przez wzgląd na czasy i obyczaje, ale przede wszystkim ze względu na talent i popularność brata) odsuwana na boczny tor.
Zbiór Rodowód pokazuje możliwości pisarskie autorki, najbardziej ją interesujący obszar tematyki społecznej, a także wyjątkową predyspozycję do podkreślenia uwikłań, zależności, jakie pętają jej bohaterów.
Bo trzeba zaznaczyć, że postaci Kreitman nie są wybrańcami losu. Zarówno aktorzy polskich, jak i  jej brytyjskich opowiadań są doświadczani przez los. Część pierwsza - Opowiadania ze sztetł to panorama polskich miasteczek początku XX wieku. Tradycja (utwór Nowy świat - alter ego autorki, akcent na brak porozumienia z matką, jej rozczarowanie powiciem córki, poczucie wykluczenia dziecka), patriarchat (Atłasowa kapota), przesądy (Reb Mejrl), oto czym stał ówczesny żydowski świat. Kreitman znakomicie odmalowała powyższe wartości w swoich utworach. Jest jeszcze tytułowy Rodowód, który znów akcentuje siłę i dominację tradycji, nawet kosztem szczęścia młodych ludzi. Aranżowane śluby, dążenie do kontaktów z ludźmi możnymi, bądź, choć równymi sobie, troska o lepsze jutro, prestiż, szacunek, ale też bezpieczeństwo, oto codzienne zgryzoty bohaterów.
Opowiadania londyńskie zaś, są bardziej różnorodne. Jim to opowieść o życiu w kulturowym tyglu, w którym łatwo zapomnień o własnej tradycji. Tytułowy Jim, dopiero po ślubie z gojką  wraca pamięcią do dziedzictwa kulturowego swego ludu, sprowadza to nań poczucie sprzeniewierzenia, wywołuje rezygnację.
Inne londyńskie historie dotyczą skrajnej nędzy, ubóstwa, nieradzenia sobie z emigracją, poczucie wykluczenia, obcości, braku perspektyw.
Kreitman sama przeszła drogę z prowincjonalnego Biłgoraja aż do dalekiego Berlina, Londynu, gdzie przyszło jej żyć w dojrzałym życiu.
Nie chcę, by prozę Ester Singer traktowano jako ciekawostkę przez wzgląd na rodzinne koligacje. Tematyka, kompozycja, dociekliwość, pisarskie oko, powodują, że jej opowiadanie bronią się same. 

niedziela, 9 października 2016

Donna Tartt - Tajemna historia [recenzja]

Przekład: Paweł Witkowski
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 1994

Książka od której nie sposób się oderwać - wciąga, pochłania, zaprząta głowę jeszcze długo po lekturze.
Zaczyna się niewinnie, a później intryga rośnie niczym kula śniegowa, w pewnym momencie nie zostawia już miejsca na oddech.
Richard Papen, stypendysta, student elitarnego, małego college'u w Nowej Anglii, postanawia kontynuować swoje zainteresowania filologią klasyczną i po wielu perypetiach zostaje słuchaczem zajęć charyzmatycznego, wykładowcy, który zgromadził wokół siebie maleńką grupę studentów.
Bezpretensjonalny, prostolinijny Richard z niejakim trudem odnajduje się wśród snobistycznych, dość ekskluzywnych kolegów z grupy. Każdy z nich nosi w sobie tajemnicę, każdy jest na tyle oryginalny i nietuzinkowy, że stanowi barwny element uniwersyteckiego światka.
Przenikając przez kolejne światy studenckiego świata, Richard staje się totumfackim filologów klasycznych.
Nie tylko poznaje ich tajemnice, ale także staje się ich pełnoprawnym uczestnikiem i powiernikiem,
Momentami mroczna, momentami intelektualna podróż przez dorastanie, nabieranie przekonań i ustalanie granic, które nigdy nie mogą zostać przekroczone.
Książka prowokacyjna (ach te detale, zachowania, wybory) i prowokująca (do myślenia i rewizji własnych przekonań).
Gdy grupa sprzysięga się przeciw jednemu ze swoich, atmosfera się zagęszcza, a akcja nabiera tempa. Co stanie się z kulturalnymi, przeintelektualizowanymi ludźmi, gdy napotkają na bezpośrednie zagrożenie własnej wolności? Jak zachowają się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia? Czy porzucą wówczas ideały, konwenanse, szlachetne zasady na rzecz ratowania własnej skóry?
Jakże wiele moralnych pułapek i zagadek czeka na każdego, bez względu na stan posiadania oraz wysokość IQ. W pewnych sytuacjach nie da się przewidzieć własnych reakcji.
Dysonans między prestiżowym amerykańskim światkiem elitarnych studentów a sposobem na poradzenie sobie w sytuacji zwierzęcego strachu jest dojmujący. Mocny, wyostrzony obraz lęków, tęsknot, strachu, bólu i pragnień, które naznaczone są przez stan posiadania, konwenanse i marzenia.
I, choć od początku wiemy kto jest winien, a kto padł ofiarą, cały czas trzymamy stronę oprawcy. Sprytny zabieg autorki, a jednocześnie cała prawda o współczesnym świecie - nic nie jest oczywiste, nie da się opisać świata w czarno - białych barwach. Na zdarzenia składa się tak wiele różnorakich czynników, że czasem trudno o jednoznaczną ocenę.
Odrobina odniesień do klasyki literatury, nawiązywanie do archetypicznych zachowań i sytuacji, trochę filozofii i historii sztuki, a także cała moc silnych, skrajnych emocji, które górują i determinują poszczególne zachowania, oto czym chlubi się proza Tartt,
Tajemna historia wymaga czasu, zaangażowania, chwili do przemyśleń. Nagrodą za poświęcony czas będzie pamięć o książce i jej bohaterach, a także uznanie dla autorki i jej koncepcji fabularnej.
Książka, którą trzeba poznać.

sobota, 8 października 2016

Jørn Lier Horst - Szumowiny [recenzja]

Przekład: Milena Skoczko
Wydawnictwo Smak Słowa
Sopot 2016

Kolejna powieść cyklu opisującego historię norweskiego inspektora policji, Williama Wistinga. Tym razem autor wraca do czasów, gdy inspektor poznał Suzanne, a jego córka Line, spotykała się z duńskim marynarzem, Tommy'm. Ta retrospektywa jest dość przypadkowym zabiegiem (seria nie jest wydawana po kolei), który wprowadza jednak świeżość, nutę ciekawości, ale też przybliża wybory, nastroje i przemyślenia bohaterów, które procentują w ich późniejszym życiu.
Borykanie się z samotnością mimo pozornego towarzystwa, radzenie sobie z trudami śledztwa, cała paleta skrajnie trudnych pytań i wątpliwości, charakteryzują Wistinga.
Stavern, mała norweska miejscowość, staje się świadkiem mrocznych wydarzeń. Gorące lato, środek sezonu, morskie fale wyrzucają na brzeg odciętą stopę w bucie do biegania. Kilka dni później następną, później jeszcze dwie. Śledczy mają moc pracy. Naciski zwierzchników, zainteresowanie prasy, obawa przed kolejnymi makabrycznymi niespodziankami determinują działania policji.
W mieście pojawia się córka inspektora Wistinga, Line, dziennikarka, opisująca życie więźniów, którzy próbują ułożyć sobie świat po opuszczeniu zakładu zamkniętego. Przypadkiem natrafia na pewien trop. Zaczyna prowadzić własne śledztwo...
Ta powieść jest inna niż wcześniejsze - tam tempo było słuszniejsze, historie prywatne bohaterów bardziej soczyste i rozbudowane, tutaj tempo wyraźnie zwalnia, emocje ulegają wyciszeniu, sam finał zaś nie jest zaskoczeniem, autor przygotowuje nas do niego systematycznie i dość otwarcie.
Główny atut to William Wisting - współczesny rycerz, którzy swą prawością, intuicją i detektywistycznym talentem zjednuje sobie sympatię czytelników.
Po czwartej już powieści stwierdzam, że pewną niedogodnością jest uporczywe trzymanie się schematu: jest sprawa, bierze ją Wisting, dodatkowo prywatne śledztwo prowadzi jego córka, ta popada w kłopoty, ojciec ratuje ją z opresji. 
Stara płyta, dość zgrana, w czwartym tomie jeszcze do zniesienia, ale chyba już ostatni raz.




Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






niedziela, 2 października 2016

Andrzej Stasiuk - Kucając [recenzja]

Ilustracje Kamil Targosz
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2015

Trzymam w rękach Kucając, ale mam wrażenie, że czytam Wschód. Obszar zainteresowań Stasiuka pozostaje niezmienny (i dobrze), pisze o tym, co zwykle, używając coraz to nowych słów i zwrotów. Człowiek, jego relacje z naturą, przemijanie, zmienność przyrody, obserwacje fauny, tęsknota za prostym życiem, bezwzględność tego, co nieoswojone, dzikie, naturalne, ułomność (wypaczenie) cywilizacji, postępu, zatracenie się w niej, niedostrzeganie najważniejszych (a zarazem najbardziej nieskomplikowanych) prawd.
To wszystko już było. Napisane w tym samym stylu, nastroju, z tą samą nutą poezji, stylu, smaku. To nie jest zarzut.
Autor filozofuje na temat kondycji człowieka i przyrody, świata cywilizowanego i resztek tego naturalnego, nieoswojonego. Zestawia je, porównuje, łączy, przeciwstawia, wysnuwa wnioski.
Jest odchodzenie starego psa, choroba kota - przybłędy, leśna obserwacja dzikiego kota, który zetknął się z oswojonymi kundlami. 
Spokojny, wyważony ton, czasem też niepozbawiony zachwytu nad pięknem przyrody, pokazuje jak bardzo Stasiuk przekonany jest o podrzędności człowieka względem natury.
Kucając traktuję bez przenośni - autor z pochylonej pozycji, będąc blisko ziemi, obserwując ją bez wywyższenia, przyjmuje świat pokornie i ze zrozumieniem.
Wszystko to piękne i godne pochwały.
Podobało mi się to we wcześniejszych książkach, jednak uważam, że temat jest wyczerpany. Stasiuk pokazał już wielokrotnie swoje stanowisko i przekonania, podkreślił je, powielił, wielokrotnie odwzorowywał w różnych formach. Jak dla mnie jest kompletny. Wystarczy.
Od pewnego czasu mam poczucie, że czytam tę samą książkę, zmienia się okładka (czasem w książce są ilustracje, czasem ich nie ma), zmienia się tytuł, reszta jest bez zmian. Zaczyna mi to przeszkadzać, zaczyna mnie to nudzić. Choć krótkie formy Stasiuka są bardzo dobrze skomponowane, przenikliwe, wysmakowane, to ich siła też ma swoją moc przerobową - przy kolejnej, niemal identycznej książce, czuję zmęczenie.