sobota, 12 stycznia 2013

Henning Mankell – Powrót nauczyciela tańca [recenzja]

Dawno już przeszło mi oczarowanie pisarstwem Mankella, stało się to chyba po lekturze Chińczyka, który zmęczył mnie niemiłosiernie. Mimo to dużą sympatią darzę wciąż Kurta Wallandera, który dla mnie ma twarz Kenneth'a Branagh. To naprawdę dobrze skonstruowana literacka kreacja, nieprzejrzysta, wymijająca.
Powrót nauczyciela tańca to powieść zupełnie niezwiązana z popularnym śledczym z Ystad. Tutaj następuje zmiana warty, na scenie pojawia się Stefan Lindman, policjant z Borås, którego to poznajemy w krytycznym dlań momencie życia – okazuje się, że ma raka. By odwrócić uwagę od własnych trosk wykorzystuje on urlop zdrowotny, i wyjeżdża do Östersund, by tam przyjrzeć się morderstwu popełnionym na jego dawnym współpracowniku.
Ofiarą jest 76 – letni Herbert Molin, mieszkający samotnie na odludziu pasjonat puzzli i tańca. Kto chciał śmierci spokojnego emeryta? Dlaczego morderca zatańczył krwawe tango z ofiarą? Z takimi między innymi zagadkami muszą poradzić sobie znany nam już Stefan oraz reprezentujący lokalną jednostkę Giuseppe Larson. Ślady coraz bardziej zdumiewają śledczych – kim tam naprawdę był Molin, jaka jest jego prawdziwa tożsamość, co jeszcze ukrywają ludzie z nim spokrewnieni i zaprzyjaźnieni? Stopniowe objawianie się prawdy zdumiewa i zatrważa bohaterów powieści. Okazuje się, że zło nie ma daty przedawnienia, że dawne lekcje historii nie zawsze przynoszą skutek. Świat pełen jest zdumiewających zjawisk i pozornie zapomnianych demonów.
Powrót nauczyciela tańca nie jest kamieniem milowym w twórczości Mankella. Nie rzuca na kolana, ale też nie rozczarowuje. To solidna porcja dobrze zawiązanej i prowadzonej intrygi. Nie ma tu nerwowego obgryzania paznokci i uwierającego napięcia. Sennie, mrocznie, szaro, prowincjonalnie. A pośród tych powierzchownych, miałkich określeń i tak czai się zło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz