poniedziałek, 21 stycznia 2013

Andrea Camilleri – Wycieczka do Tindari [recenzja]


Nie ma mowy o choćby szczątkowym obiektywizmie, gdy darzy się bohaterów dużą dozą sympatii. A ja lubię i krystalicznego Montalbano, i kochliwego Augello, dobrego Fazio, nawet tego niedołęgę motoryzacyjnego Tomasseo, nie zapominając o bezkonkurencyjnym Catarelli, którego sakramentalne: kto telefoni? rozbawia za każdym razem.
Fikcyjne sycylijskie miasteczko Vigata jest areną działań dwóch rodzin mafijnych oraz nowych młodych wilków, którzy szukają miejsca dla siebie. Przy okazji zdarzają się różnorakie zgony i wypadki, zupełnie z mafią niezwiązane.
Komisarz Salvo Montalbano stawia się na miejscu morderstwa. Młody chłopak zostaje zastrzelony przed własnym mieszkaniem. W tym samym czasie do miasta przyjeżdża Davide Giffo, zaniepokojony zniknięciem swoich sędziwych rodziców. Policjanci nie bez zdziwienia konstatują, że staruszkowie zajmowali mieszkanie dokładnie nad zastrzelonym Nenè Sanfilippo. Na ile zgon i zniknięcie sąsiadów są przypadkowe? Dla wytrawnych, doświadczonych stróżów prawa niektóre koincydencje są jedynie pozorne. Rozpoczyna się dochodzenie. Śledzimy działania bohaterów, towarzysząc im jednocześnie w ich prywatnym życiu: widzimy jak odwiedzają nadmorskie restauracje i kosztują barwen, jak radzą sobie z codziennymi problemami, poznają kobiety. Camilleri włącza w swoje książki sycylijskie słońce i morską bryzę. Brzmi jak frazes, ale najlepiej oddaje klimat Wycieczki do Tindari.
Niezłomny Montalbano tym razem musi też zmierzyć się z nestorem mafijnego klanu Balducio Singarą, który zaprasza komisarza na rozmowę. Jak wybrnie on z kłopotliwej konfrontacji?
Książka nie wyróżnia się specjalnie ponad inne historie o policjantach z Vigaty. Jest tak samo dobra. Lekka oprawa całości, kryminalna oś każdej powieści, niebanalni bohaterowie i sama Sycylia dają najlepszą rekomendację dla twórczości Camilleri.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz