niedziela, 30 czerwca 2013

Bridget Asher - Prowansalski balsam na złamane serca [recenzja]

Nostalgiczna okładka, a wnętrze jeszcze bardziej nostalgiczne, ale nie smutne. Studium godzenia się z żałobą, samotnością, losem. Heidi od dwóch lat próbuje poradzić sobie z tragiczną śmiercią męża. W końcu matka wysyła ją oraz jej syna, Abbota, do swojego starego domu w Prowansji, który wymaga remontu oraz nadzoru. Wyprawa techniczna przemienia się w podróż wgłąb siebie, w podróż do emocji, wyborów. Powrót do przeszłości, dziecinnych lat spędzanych na francuskiej prowincji oraz przebywanie z tubylcami, którzy mają swoją rolę w zabliźnianiu żałobnych ran, staje się początkiem nowego etapu dla Heidi.
Jak strasznie puste może być życie, jak łatwo je złamać, tego doświadcza nasza bohaterka. 
Niespieszna codzienność, ubarwiona pięknem krajobrazu staje się ważną odmianą w monotonnym, dusznym życiu, które gotowe jest na nowe wyzwania, na niespodzianki, na nowych ludzi.
Można było zająć się tym tematem z większym talentem, momentami czuje się, że autorce brakowało pomysłów na prowadzenie fabuły. Bywa nudno, bywa ciekawie, jak to w życiu.
Książka bez powrotów, szybko o niej zapomnę, taka jednorazowa ta historia, jednak nie żałuję lektury, bo lubię dobre zakończenia.

środa, 26 czerwca 2013

Marlena De Blasi - Lavinia i jej córki. Toskańska opowieść [recenzja]

Po kiego czorta znów złapałam za radosną twórczość pani de Blasi, skoro ostatnio wylałam na nią wiadro pomyj? Dlatego, że skoro już ściągnęłam tę książkę z bibliotecznej półki, to należy dać jej cień szansy. A nóż się obroni.
Znów spadła na mnie porcja autobiograficznych wspomnień o tym jak ciężko napisać książkę, jak trudno znaleźć natchnienie. Marlena wyjeżdża do leśniczówki przyjaciela, by tam, w samotności i z dala od pokus, napisać powieść, bo terminy gonią, a honorarium bardzo by się przydało.  W sąsiedztwie leśnej samotni mieszka intrygującą staruszka, Lavinia, charakteryzująca się ciętym i dosadnym językiem. Początkowo próbuje swych sarkastycznych zdolności oratorskich na Marlenie, z czasem jednak przekonuje się do niej i powierza jej historię swojej rodziny.
Właśnie postać Lavinii ratuje książkę (może dlatego, że to prawdziwa postać i równie prawdziwa historia). Jej niewyparzona gęba urozmaica nudę, nadaje charakteru. Bez niej byłoby jak w Tysiącu dni w Orvieto, czyli: umyłam się, kupiłam fasolę, drzemałam, i tym podobne farmazony. Życie opowiadane przez Lavinię ma bogate barwy, mocne akcenty, jest soczyste. Wojna z tragicznymi epizodami, małżeństwo, kolejne córki, wszystko to ma swój smak. Prawdziwe włoskie życie dalekie jest od pocztówkowych widoczków i wspaniałych filmowych plenerów. Rządy silną ręką trzyma tradycja (patrz patriarchat) oraz właściwe jej spojrzenie na rolę kobiety i rodzinę. Jak odnalazła się w tej rzeczywistości twarda Lavinia? Wątki dotyczące Marleny polecam zaś czytać z zamkniętymi oczami lub wcale, żadna strata, wiem co mówię / piszę. Obiecuję solennie następnym razem omijać nazwisko de Blasi szerokim łukiem, mimo tej, nie najgorszej próby.

wtorek, 25 czerwca 2013

Åke Edwardson – Taniec z aniołem [recenzja]

Okładka idealnie wpasowuje się w klimat książki. Jest mgliście, sennie, mrocznie, chłodno.
Intryga kryminalna też nie gra tu pierwszorzędnej roli, ustępuje raczej miejsca wątkowi obyczajowemu.  Męczę się z tą książką ponad miesiąc. Przekładam ją z miejsca na miejsce, odkurzam, zapominam, to chyba najwięcej mówi o nastawieniu do powieści.
No nic, do rzeczy.
Mamy międzynarodowe śledztwo: w Wielkiej Brytanii zamordowano młodego Szweda, w Szwecji zaś Brytyjczyka. Zabójca prawdopodobnie przed śmiercią nagrywał tortury, jakim poddawał swe ofiary. Do wspólnej walki ze złem przystępuje nuworysz, skandynawski komisarz Erik Winter oraz Steve Macdonald z brytyjskiej policji. Snują się uliczkami londyńskiego podziemia, próbując ująć coraz śmielej poczynającego sobie mordercę. Przy okazji śledztwa doprowadzają mnie, czytelniczkę, w ramiona Morfeusza, bo przyznam, że ta książka świetnie robi na sen.
Bardzo cenię wątki obyczajowe w powieściach kryminalnych, pod warunkiem, że nie są mgliste, senne itp.
Umęczyłam się sakramencko, nie podobało mi się, więc nie będę się rozpisywała. Ciekawi mnie tylko informacja okładkowa, zawiadamiająca o wyjątkowości pana autora. Czego to nie wymyślą, by zachęcić do kupienia książki. I znów przywołam mego ulubieńca, Witkacego: nuda, nuda i nudyści.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rosanna Ley - Dom na Sycylii [recenzja]


Apel do wszystkich wielbicieli wielkiej literatury, pisanej naprawdę wielką literą: nie sięgajcie do tej książki. Nie jest dobra, nie jest nawet średnia, ale ku mojemu zdumieniu czyta się z niejakim zaciekawieniem. Nie pytajcie o przyczyny, może lepiej ich nie zgłębiać. Trochę martwi mnie kondycja i pomysły na publikacje Wydawnictwa Literackiego, mam nadzieję, że nie podąża w  zatrważającym kierunku, jaki obrało znajdujące się parę krakowskich ulic dalej Wydawnictwo Znak...
Wiemy już, że wybitnie nie jest, że to czytadło, ale treść boleśnie nie zgrzyta w zębach, więc do rzeczy.
Bohaterką powieści jest Tess, pół Włoszka, pół Brytyjka, która dziedziczy dom na Sycylii. Gdy wszystko w życiu sprzysięga się przeciwko niej, postanawia pojechać tam na dłużej, przemyśleć sprawę spadku, by podjąć ewentualną decyzję o sprzedaży tegoż. Zdecydowaną przeciwniczką angażowania się Tess w sycylijską awanturę jest jej matka, która wiele lat temu w niejasnych okolicznościach wyjechała ze słonecznej wyspy, po to, by zamienić ją na inną, deszczową i mglistą. 
Tajemnica matki wyjaśnia się na kartach książki, gdy ta postanawia spisać swoje wspomnienia dla córki. Mamy więc wgląd w wojenną Sycylię, powojenną Wielką Brytanię, będące tłem dla historii życia nestorki rodu.
Jednocześnie uczestniczymy w rozterkach Tess, która nie bardzo wie co zrobić z niespodziewanym spadkiem. Dodatkowo mieszają jej w głowie mieszkańcy miasteczka, którzy obarczają ją historiami z przeszłości i pozornie dobrymi radami, które wzajemnie się wykluczają. Tylko czy ich intencje są dobre i czy naprawdę chcą pomóc? Czy Tess może komukolwiek zaufać?
Lekkie czytanie lekkiej historii, którą z lekkim sercem i sumieniem można lekuchno od razu po przeczytaniu zapomnieć. Acz nie poczyni szkody w czytelniczej wrażliwości, więc można się skusić.


niedziela, 23 czerwca 2013

Marlena De Blasi - Tysiąc dni w Orvieto [recenzja]

Jako że w powietrzu czuć wakacje i letnią przygodę, czas najwyższy odkurzyć książki obyczajowe, o posmaku krajoznawczym, z urzekającymi widokami w tle i na okładce też. Na pierwszy ogień idzie Tysiąc dni w Orvieto.
I tu od razu konstatuję, że źle zaczęłam. Perypetie włosko - amerykańskiego małżeństwa poszukującego mieszkania w okolicach Orvieto lepiej wyglądałyby jako krótka dykteryjka w specjalistycznym piśmie architektoniczno - wnętrzarskim, aniżeli na kilkuset stronach powieści. Jest to moje pierwsze zderzenie z twórczością de Blasi. Z dostępnych we wspaniałym internecie informacji wynika, że ta książka nie jest jej debiutem, a kontynuacją innych Tysięcy dni... Zastanawiam się, jak to możliwe, że ktoś uznał za potrzebne wytwarzanie kolejnych. Mam nadzieję, że nie maczała tu lepkich paluchów tak zwana pazerność...
Kąpiemy się, przebieramy, mierzymy ściany, dzwonimy do miejscowego stolarza, kupujemy ser, o tym właściwie jest książka, plus remont mieszkania i codzienne życie w małym miasteczku, ale bez polotu. Perypetie z włoską ekipą budowlaną, troska o pieniądze na  remont, wycieczki amerykańskich turystów po smakowitych miejscach na mapie Italii (organizowane przez głównych bohaterów) itp.
Jest jednak jasna strona tego niepotrzebnego zamieszania, garść lokalnych przepisów kulinarnych na końcu książki. Nie przekonała mnie historia, nie urzekł język. Całość miała pobudzić zmysły. Na zamiarach się skończyło. Szkoda czasu.

piątek, 21 czerwca 2013

Jaumé Cabre – Wyznaję [recenzja]

Powieść, która rzuca na kolana i powoduje, że dalej czyta się ją w tej niewygodnej dość pozycji. Zdumiewającą, prowokująca, wzbudzająca szacunek dla erudycji i zdolności pisarskich autora. Można pokusić się o stwierdzenie, że blisko jej do dzieła sztuki. Gdyby nie moja wrodzona ostrożność, zaryzykowałbym stwierdzenie, że tym dziełem właściwie jest.
Bogata w wątki, świetne konstrukcyjnie postaci, Europa jako kolejna bohaterka, a także historia, będąca często bolesnym tłem dla opowieści. 
Adrian, syn bogatego, zasadniczego i tajemniczego antykwariusza dorasta w samotności, pośród ukochanych książek i pięknych przedmiotów. Zaniedbywany przez rodziców poświęca się nauce, do której ma ogromny talent oraz... szpiegowaniu i podsłuchiwaniu dorosłych, dzięki czemu nabiera wiedzy o ich życiu, z której to wiedzy niewiele zresztą rozumie. Spełnia życzenie opiekunów, gra na skrzypcach. Ojciec udostępnia mu nawet niezwykle cenny, bo pochodzący z XVIII wieku instrument, którego bogata i tragiczna historia przeplata się z losami Adriana. Stąd wątki dotyczące inkwizycji oraz koszmaru II wojny światowej.
Sam Adrian, zupełnie prawie pozbawiony charakteru, obserwowany jest przez czytelnika od dość wczesnego dzieciństwa aż po starość. Śledzimy jego perypetie szkolne, lata studenckie, poszukiwania siebie, miłości oraz odkrycia dotyczące przeszłości rodziny. Jako jeden z narratorów powieści, sili się on na pewnego rodzaju spowiedź z życia, które naznaczone było dylematami moralnymi i ciągłym obcowaniem ze złem, które zajmuje w treści poczesne miejsce, w końcu jest, i było ono wszędzie i od zawsze, tu wyłożone na bardzo jaskrawych przykładach.
Dla czytelnika ta powieść będzie wyzwaniem ze względu na różnorakie podejście do narracji, wielość narratorów, płynność w przechodzeniu między historiami, urywane zdania, osobliwe podejście do interpunkcji, a także występowanie nietłumaczonych (zalecenie autora) fragmentów. Po kilkudziesięciu stronach ta niewygoda zanika i przestaje mieć znaczenie.
Rozmach, a jednocześnie przemyślana struktura, zapewniają tej powieści długie życie w pamięci potencjalnego czytelnika.

czwartek, 20 czerwca 2013

Katherine Webb - Dziedzictwo [recenzja]

Stara prawda głosi, by nie oceniać książki po okładce. Popełniłam ten przyciężkawy grzech wobec Dziedzictwa.  Okładka sielska, anielska, a pierwsze zdania i sytuacje zmroziły mi krew w żyłach (jeśli ktoś jest bardzooooo świeżo upieczoną matką, tak jak ja, to upraszam o zadbanie o nerwy, bo tematycznie będzie początkowo matkom dość drastycznie, na szczęście dla nerwów to fikcja literacka, choć wyobraźnia pracuje...).
Mamy do czynienia z dwiema rzeczywistościami: historią z Nowego Jorku początku XX wieku i opowieścią współczesną. Zazębiają się one dzięki bohaterkom, które są spokrewnione. 
Erica zabiera swoją starszą siostrę Beth do okazałej, acz podupadającej rezydencji na brytyjskiej prowincji, by przejąć odziedziczony po babce pałac. Jedzie tam też po to by odnaleźć prawdę o tragedii sprzed lat, kiedy to właśnie w posiadłości babki zaginął ich kuzyn. Erica przetrząsając rodzinne pamiątki dowiaduje się skrzętnie chowanej prawdy o własnej nowojorskiej prababce, Caroline, postaci osnutej mgłą tajemniczości. Każda z bohaterek ma swoje tajemnice, które czytelnik odkrywa z niecierpliwością. 
Intrygująca jest opowieść Caroline o życiu na prerii i jej losach w nowym środowisku na brytyjskiej ziemi. Jest dreszczyk emocji i dręcząca chęć jak najszybszego odkrycia tajemnic. Kim była Caroline? Co stało się z uznanym za zaginionego kuzynem Beth i Ericki? Jakich zdumiewających odkryć dostarczy bohaterce powracająca po latach pamięć dziecinnych lat?
Wciągająca, żywa, wartka literatura, którą polecam mimo zwolnienia tempa pod koniec książki, niech was nie zwiedzie okładka. Wcale nie jest tu sielsko, na pewno jest zaś ciekawie.

środa, 19 czerwca 2013

Ryszard Wolański - Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań [recenzja]

Z jednej strony płynęła w nim krew francuskiej arystokracji, z drugiej polska, i znów szlachecka, acz paszport miał szwajcarski.  Naprawdę nazywał się Bohdan Eugène Junod. Był wielką gwiazdą, idolem, wzorem dla pokoleń artystów, bohaterem anegdot, echem wielkich, wspaniałych czasów polskiego kabaretu, rewii, piosenki. Kojarzony z utworami takimi jak: Umówiłem się z nią na dziewiątą, Sex appeal, czy Ach śpij kochanie
Wśród ówczesnej publiczności znany jako (informuję za Głosem porannym): wysoce utalentowany, kulturalny i pełen wdzięku aktor sceniczny
Pasjonujące są epizody z życia artysty, historie dotyczące ról filmowych. O wielkości i popularności niech świadczy fakt, że broda Boda (którą zapuszczał do roli) doczekała się specjalnej piosenki w rewii Rumba - Rumba. Był absolutnym komediantem, na wytoczony mu proces przyjechał w scenicznym makijażu. Wspaniałe są historie z przedwojennej Warszawy, w które wikłał się Bodo, również miłosne. Jako naczelny amant miał nawet ukochaną Reri, egzotyczną piękność z Thaiti.
All that jazz kończy się wraz z nastaniem wojny. Dalsze losy uroczego, wspaniałego i legendarnego Bodo kończą się tragicznie. Po setkach stron na których błyszczy birbancka sława i kariera, bardzo dotliwe jest czytanie protokołów NKWD z przesłuchań artysty. Koszmarna, wstrząsająca podłość radzieckich siepaczy. Nieprawdopodobne jak ulubieniec życia, wybraniec losu umierał z głodu w sowieckim obozie. Wielka tragedia, niepowetowana strata.
Biografia ta jest swoistym hołdem złożonym Eugeniuszowi Bodo. Rzetelna, bardzo skrupulatna, pełna smaczków. Wielość archiwaliów, reprinty zdjęć, plakatów, artykułów wielce uatrakcyjniają i tak już pasjonującą lekturę. Autor wykazał się godną pozazdroszczenia dokładnością, włożył w tę książkę całe serce. I słusznie. Bodo zasłużył na taką biografię.
Po lekturze czuję złość i gorycz spowodowaną tragicznym finałem życia tego wielkiego artysty.  

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Edmund White - Hotel de Dream [recenzja]

Smutek wyziera z każdej stronicy. Bohater dogorywa na suchoty, wraca wspomnieniami do Elliotta, młodego prostytuującego się chłopaka z Nowego Jorku, który był mu inspiracją dla powieści. Ponury obraz umierania pisarza, Stephena Crane'a przeplatany Malowanym chłopcem, opowieścią o homoseksualnej prostytucji, środowisku klientów nastoletnich chłopców, a także żebractwie i radzeniu sobie w XIX - wiecznym Nowym Jorku. 
Ciężko i gęsto jest na kartach powieści, na  skutek powyższej tematyki. Autor spisał własną wizję życia prawdziwego amerykańskiego pisarza, Crane'a, fabularyzując poszczególne znane epizody z jego życia. Mamy więc walkę Stephena z suchotami i malarią, jego podróże po zdrowie do Niemiec, związek z Corą o burzliwej przeszłości. Próbą odwrócenia uwagi od zataczającej coraz bliższe kręgi śmierci, jest opowieść o umalowanym jak kobieta nastoletnim Elliocie, który sprzedaje swoje ciało. Zagubionym, boleśnie niedorosłym chłopcu, którego życie wygląda na przegrane, skończone, choć na dobrą sprawę jeszcze się nie rozpoczęło. Crane poznał go swego czasu na ulicy i uległ fascynacji jego losami, w chwilach cierpienia i odchodzenia myślał o nim, próbując zbudować w miarę spójną historię życia tego małegio żigolo.
Powieść Hotel de Dream to obraz alienacji, wyobcowania homoseksualistów, męki ukrywania swoich prawdziwych skłonności. To gorzka historia o bliskości, uczuciach, przemijaniu, które następuje zbyt szybko, i o trudnym, mozolnym uświadamianiu sobie własnej tożsamości. 
Umęczyłam się klimatem opowieści, smutno mi. Kończę pisanie.

niedziela, 16 czerwca 2013

Kasper Bajon - Klug [recenzja]

Odbieram tę książkę jako ciągłą grę z czytelnikem. Zabawa z przymrużeniem oka, a może raczej mydlenie oczu za pomocą łączenia faktów historycznych z tymi wymyślonymi przez autora (choć brzmią bardzo prawdopodobnie). Mamy więc prawdziwe, jak wrocławskie Towarzystwo Literacko - Słowiańskie, mamy też całą armię przedstawicieli literackiej fikcji, pod postacią cytatów z nieistniejących książek, nazwisk malarzy, pisarzy, kończąc na samym głównym bohaterze.
Treścią książki jest biografia Jakuba Kluga, wymyślonego mistrza szachowego, który marnie kończy jako trup, ze zmasakrowaną facjatą, u wybrzeży Tamizy. Wątek kryminalny jest tu nieistotny, wręcz nieobecny.
Śledzimy drogę jego szachowej chwały, europejskie i amerykańskie tournée pełne hedonistycznych uciech.
Autor żongluje stylami, wątkami, poza historią Kluga, mamy opis niejakiego XV - wiecznego spisku Piazzich, ale też dodatki pod postacią ewentualnych zastępczych tytułów książki, filmów wartych obejrzenia, czy też... przepisy kulinarne.
Kłębowisko wątków, które z czasem zmierzają ku jednemu celowi. Forma intryguje. Bardzo ładnie rozprawił się autor z konwencjami, brawo.
Jednak dla mnie książka jest monotonna, tak niespieszna, że aż nudna, często też nierówna (końcowe rozdziały), aczkolwiek pomysł wyborny. 

sobota, 15 czerwca 2013

Monika Szwaja - Nie dla mięczaków [recenzja]

Jeśli ktoś ma wolne 45 minut, ale tak absolutnie wolne te minuty, tak wolne, że nie będzie ich żal na taką lekturę, to zachęcam do przeczytania Nie dla mięczaków. Nie znam się na pisarstwie Szwai, ale mam nadzieję, że inne jej książki są lepsze... Nagromadzenie wątków na krótkim odcinku czasoprzestrzeni, bohaterowie tacy mało realni, bo siup do przodu, tolerancyjni, wyzwoleni, szczęśliwi i pełni dobrych przeczuć i tym podobne. Nie trafiła do mnie ta historia, wróć - historyjka (bo skromna gabarytowo), bo taka miałka, niby dowcipna, ale daleka od mojego poczucia humoru, sprawiła wrażenie wymuszonej, niedopracowanej, może przez fizyczny brak miejsca na papierze?
Taka miałka ta opowieść, że już niemal zapomniałam o czym...
Jest  bohater, świeżo upieczony rozwodnik Piotr, poznaje on Maję, zaczynają się spotykać, przypadają sobie do gustu, pojawiają się jednak komplikacje, gdyż do drzwi puka dość odległa przeszłość. Nie ma jednak dramatu, spokojna głowa, wszyscy wiedzą jak sobie poradzić w danej sytuacji.
Tylko ja, bidulka, nie wiem jak poradzić sobie ze świadomością, że zmarnowałam 45 minut na tę broszurkę.

piątek, 14 czerwca 2013

Stanislaw Zawiśliński - Hoffman. Chuligana żywot własny [recenzja]

Mam słabość do Hoffmana, dlatego z wielką pazernością, a przede wszystkim radością zasiadłam do czytania tego wywiadu rzeki. Dla mnie uczta! Zawsze ceniłam jego pociąg do wielkości, widowiskowości, kostiumów i historii. Zaznaczam, że ostatni film reżysera jest okropny (wiadomo jaki...), ale nawet największym zdarzają się potknięcia. 
Wspominam świetną kreację Michnikowskiego i Bielickiej w Gangsterach i filantropach, czy choćby pastisz westernu, czyli Prawo i pięść, z jak zwykle genialnym Holoubkiem.  Jednak największym uwielbieniem darzę ekranizację Trylogii. Wspaniały Wołodyjowski, wykreowany przez Łomnickiego, Pawlikowski i Wichniarz, wcielający się w opoja Zagłobę, ech... Niech sobie mówią, że Sienkiewicz był pierwszorzędnym drugorzędnym pisarzem, dla mnie to bardzo ważny pisarz, wolę nie wspominać ile razy czytałam Ogniem i mieczem, bo wyjdę na fanatyczkę.  Hoffman sfilmował powieści w sposób idealnie współgrający z moim gustem, stąd moje uwielbienie.
Książka pokazuje reżysera jako niezłe ziółko, zarówno z czasów przedwojennych, syberyjskich, jak i późniejszych. Bawi historia podkradania munduru ojca, wspomnienia laudacji samego Artura Rubinsteina na amerykańskiej premierze Potopu, tuż po otrzymaniu przez film Oscarowej nominacji. Wiele tu wspomnień z planów filmowych, refleksji nad przeszłością, parę pysznych anegdot ze SPATiFu, są wypowiedzi współpracowników i gwiazd kina o Hoffmanie.
Ze wspomnień i refleksji wyłania się odważny, bezpośredni i bezpretensjonalny człowiek, z sercem na dłoni, ale też z ciętym językiem.
Życiorys Hoffmana doskonale nadaje się na film, byłby to obraz przygodowy, z silnym wątkiem awanturniczym, miłosnym i, niestety, szczyptą dramatu.
Wspaniała, barwna postać. Odnoszę wrażenie, że tacy wielowymiarowi, prawi i przyzwoici ludzie są w odwrocie, mniejszości. Tym bardziej chylę czoła przed bagażem doświadczeń i talentem Mistrza.

czwartek, 13 czerwca 2013

Katarzyna Michalak - Rok w Poziomce [recenzja]

Wydawnictwo Literackie się nie popisało. Po lekturze kilku udanych książek z sielską okładką, w ciemno sięgnęłam po kolejną, Rok w Poziomce. I póki co jest to najsłabsza przedstawicielka tzw. lekkiej literatury, z jaką przyszło mi obcować. Chyba, że potraktuje się ją jako pastisz, żart, puszczenie oka do czytelnika, wówczas jest szansa, że się obroni.
Bohaterka, Ewa, nie ma pracy, przeżyła traumatyczne rozstanie, postanawia podnieść się z marazmu poprzez spełnienie swojego życiowego marzenia, tj. zakupienia małego, białego domku na wsi. Pieniądze na ten zuchwały (jak na jej sytuację ekonomiczną i życiową w ogóle) projekt pożycza od swego najlepszego przyjaciela, Andrzeja, w którym (co oczywiste) nieprzytomnie się kocha.
Warunkiem pożyczki jest utworzenie i rozkręcenie wydawnictwa i wydanie bestselleru, a wszystko to w przeciągu trzech miesięcy... I tak zaczyna się wielka przygoda Ewy, która co chwilę przynosi jakiś mniejszy lub większy, ale zawsze cukierkowy happy end. 
Lektura ta kiedyś skierowana byłaby do kucharek lub pensjonarek, dziś może przyniesie pociechę i radość komuś w kiepskiej formie. Rozbawią pewnie niewiarygodne sploty okoliczności, irracjonalne szczęście, jakie przytrafia się tu każdemu. Choć dla mniej cynicznych czytelników urzekająca może być sama historia trzydziestoparolatki, która porzuca swe nijakie życie, bierze byka / życie za rogi i walczy o swoje (i nie tylko swoje) szczęście. Chcecie bajki? Oto bajka.

wtorek, 11 czerwca 2013

Stephen King - Joyland [recenzja]

Najważniejszy jest główny bohater, Devin Jones, marzący o karierze pisarskiej student, który zostaje wakacyjnym pracownikiem wesołego miasteczka. Jest to istotny dla niego czas, dorasta, poznaje smak odrzucenia, miłości, prawdziwej przyjaźni, ale także rzetelnej, ciężkiej fizycznej roboty. Albowiem każdy nowy pracownik Joylandu, tzw. żółtodziób, musi posmakować różnorakich funkcji w branży rozrywkowej, od sprzątania toalet po oliwienie mechanizmów kolejek górskich. Wakacyjna przygoda nabiera jednak nowych barw, gdy Devin poznaje historię morderstwa sprzed lat, jakie zdarzyło się w lunaparku. Są tacy, którzy widzieli ofiarę zbrodni w tunelu strachu...
Jako że historia ta nie daje mu spokoju, postanawia dowiedzieć się więcej, gdzie go to zaprowadzi? Wątek ten ma posmak nie tylko sensacyjny, ale również pozaziemski. 
Lokalna wróżka ma dla naszego bohatera kilka rad oraz niejasnych przepowiedni, które z czasem zyskują na ostrości. Jakie będą jego losy w wesołym miasteczku, jak ta przygoda zaważy na dorosłym życiu?
Polecam tę książkę ze wszech miar. Narracja oddana głównemu bohaterowi tworzy przyjemny, momentami gawędziarski klimat, pełen życzliwości i ciekawości świata. Łączenie wielu gatunków również uatrakcyjnia wątki, pokazując kunszt autora, który świetnie sprawdza się w klimacie lat siedemdziesiątych, przemawiając językiem ówczesnego dwudziestoparolatka. 
Wciągająca historia o dojrzewaniu, ale też odchodzeniu, o rodzących się miłościach, zbrodniach z przeszłości. Przekroczcie bramy Joylandu, być może czytając tę opowieść dowiecie się czegoś o sobie?

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Camilla Läckberg - Niemiecki bękart [recenzja]


Czekałam na tę książkę w wydaniu Czarnej Owcy. Doczekałam się. Bardzo przypadła mi do gustu ich  seria z tej prostej przyczyny, że jest bardzo starannie wydana, ma świetne okładki. Estetyka czytania też jest w końcu ważna.

Niemiecki bękart to bodaj najlepsza część historii toczących się w miasteczku Fjällbacka. Znów mamy możliwość uczestniczenia w życiu pisarki, Eriki Falck i jej męża, policjanta,  Patrika Hedströma. Warstwa obyczajowa jest silną stroną pisarstwa Läckberg. Poznawanie codzienności tych postaci, ich zwyczajów, trosk, różnej maści dotykających ich przypadków, związków itp. buduje silny szkielet całości, a także uchyla tajemnic lokalnego świata, pokazując pospolite, typowe życie na szwedzkiej prowincji. Poprzez kreowanie zwyczajnych postaci, z bardzo ludzkimi problemami, bohaterowie stają się nie tylko prawdopodobni, ale także bliscy czytelnikowi.
W tej części, piątej już, wątki współczesne przeplatają się z dość odległą przeszłością. Kto czytał wcześniejszą powieść, Ofiara losu, ten pamięta finał, w którym Erika odnajduje na strychu, pośród rzeczy swojej zmarłej matki, zakrwawiony kaftanik dziecięcy oraz hitlerowski medal. W rezultacie próbuje dociec, co wspólnego te przedmioty mają z jej rodzicielką. Jak zawsze, może liczyć na pomoc męża. Problemy zaczynają się, gdy Erika próbuje nawiązać kontakt z przyjaciółmi matki czasów wojny. Nikt nie potrafi jej pomóc, zaś dawni znajomi matki, tracą  po kolei życie, bynajmniej nie drogą naturalną...
Równolegle czytamy intrygujące wojenne zapiski, które stopniowo odsłaniają całą interesującą nas prawdę. Plus wspomniana warstwa obyczajowa, borykanie się z codziennością, która różowa przecież nie jest, ale za to czyni książkę bliższą sercu.
Naprawdę wielką przyjemnością jest dla mnie lektura książek tej autorki. Wyważona, prawdopodobna treść, z tomu na tom coraz bardziej dopracowane życiorysy i charaktery bohaterów, a także poruszanie się w świecie zwykłych ludzi, czynią każdą kolejną powieść pisarki ucztą czytelniczą.

sobota, 8 czerwca 2013

konkurs # 5


Witam i zapraszam do wzięcia udziału w ostatnim przed wakacjami konkursie.

Tym razem do wygrania nowiutki egzemplarz książki Marka Krajewskiego Liczby Charona.

Pytanie konkursowe brzmi:

Który autor powieści kryminalnych (poza Markiem Krajewskim) umieścił akcję swojej książki na Dolnym Śląsku? Proszę wymienić co najmniej jednego.


Na odpowiedzi czekam do 18 czerwca.


Odpowiedzi proszę słać na adres: buchbuchbicher@gmail.com


Zapraszam do udziału w konkursie!

Julia Child - Moje życie we Francji [recenzja]

Kto obejrzał uroczy film Julie i Julia z niezrównaną Meryl Streep i zapadającym w pamięć Stanley'em Tuccim, z pewnością chętnie sięgnie po wspomnienia pani Child, które były inspiracją do powstania scenariusza. Inni być może znają jej kulinarny program The French Chef, gdzie posiłkując się zaraźliwym śmiechem, zdradza tajniki sztuki kulinarnej.
Bardzo bezpośrednia, sympatyczna, z dużym poczuciem humoru Julia, opisuje francuską przygodę, najpierw w Paryżu, potem w Marsylii, gdzie odkrywała swoją życiową drogę, tj. poznawanie i zgłębianie tajników francuskiej kuchni. Fascynująca jest jej opowieść o końcu lat czterdziestych i latach pięćdziesiątych w Europie Zachodniej, ale także wspomnienia amerykańskie, silnie urozmaicane przez działania senatora McCarthy'ego, widzącego w dyplomatach przebywających w Europie, potencjalnych radzieckich szpiegów. Z wielką przyjemnością czyta się jej zapiski ze słynnej szkoły Le Cordon Bleu, gdzie zdobywała pierwsze szlify jako kucharka. Julia oprowadza nas po wspaniałych paryskich restauracyjkach, odwiedzamy z nią najlepszych dostawców, targi, poznajemy przyjaciół, a przede wszystkim historię i początki powstawania jej opus magnum, jaskim jest bez wątpienia  Mastering the Art of Frenach Cooking
Bardzo przyjemna lektura, której smaku dodają zdjęcia z prywatnego albumu państwa Child. Po przeczytaniu tej książki moja, i tak już duża sympatia do tej szczególnej pary, jeszcze wzrosła. Ta książka to smakowity kąsek, nie tylko dla wielbicieli kuchni.

czwartek, 6 czerwca 2013

Gabriela Adameşteanu – Stracony poranek [recenzja]

Literatura rumuńska (nie liczę Ionesco, określanego mianem Francuza rumuńskiego pochodzenia) jest mi bardziej egzotyczna aniżeli japońska czy, dajmy na to, hinduska. Wstydząc się własnych zaniedbań sięgnęłam po Stracony poranek.
Narratorką jest Vica, stara kobieta, której życie i losy bliskich jej osób, są treścią tej książki. Bohaterka to prosta, mająca swoje zdanie kobieta, która potoczystym, bardzo żywym językiem opowiada historię swojego życia w Bukareszcie. Towarzyszymy jej podczas wyprawy na miasto, kiedy to odwiedza swoją bratową, a także klientkę, Iwonę Scarlat, od której zawsze wyciągnie jakiś drobiazg, czy też smaczny kąsek.
Widzę ją jako starą, zrzędliwa, uszczypliwą, wiecznie głodną plotkarę, która pośród wszystkich znanych jej ludzi jest (rzecz jasna we własnym mniemaniu) ostatnią sprawiedliwą, ostoją moralności, praworządności i taktu. Reszta się nie umywa.
Czekając na schodach przed domem Iwony, złorzeczy na nią, wspominając wszelkie możliwe historie z jej udziałem. Przeżuwając kawał chleba zabrany z domu bratowej, wraca pamięcią do rozmów z bogatą panią Ioaniu, matką Iwony, jedyną chyba kobietą, która miała u niej posłuch. Poznajemy dzięki niej bogate życie przedwojennych elit.
Z tych opowieści i wspominków wyłania się jednak przede wszystkim obraz biednej, upadającej Rumunii, gdzie szarość i brud przyszły wraz z komunistami. Odebrano ludziom nieruchomości, upaństwawiano prywatne biznesy, pozbawiono ich dorobku życia. Vica z rozrzewnieniem wspomina własny sklep z towarami luksusowymi, gdzie teraz jest składzik opału.
Smutna, ale bardzo ciekawa jest historia kraju, oglądana przez pryzmat poszczególnych losów. Jednak Vica nie ogranicza się do czasów powojennych, opowiada też o pierwszym dziesięcioleciu XX wieku, gdy na niebie pojawił się pierwszy cepelin, a Wielka Wojna zniszczyła jej dzieciństwo. 
Stracony poranek to bardzo wolna literatura, wymagająca, choć pisana potoczystym, prostym językiem. To historia ludzi i ich ojczyzny, sponiewieranych przez ustrój, zmienionych, czasem złamanych totalitaryzmem, z którym trzeba było żyć, umieć odnaleźć się w jego odmętach. Na pociechę mając jedynie wspomnienia pięknej, dostatniej przeszłości.

wtorek, 4 czerwca 2013

Tess Gerritsen – Ostatni, który umrze [recenzja]

Jest! Właśnie ukazała się kolejna część perypetii Jane Rizzoli, uznanej detektyw bostońskiej policji oraz lekarki sądowej Maury Isles.
Tym razem rzecz dzieje się w ekskluzywnej, zamkniętej szkole z internatem dla młodzieży, która w tragicznych okolicznościach straciła rodzinę. Trafia tam Teddy, nastolatek, któremu zamordowano rodziców, a on sam ledwie uszedł z życiem. Następnie został przeniesiony do rodziny zastępczej, która również trafiła w ręce speców od mokrej roboty.
W ośrodku (co ciekawe) zamieszkuje jeszcze dwójka młodych ludzi, mających identyczny z Teddy'm życiorys. Powiązania między nimi odkrywa, jak zwykle skuteczna i zawzięta, Rizzoli, która z uporem dąży do odkrycia prawdy o przeszłości i metodycznie tropi mordercę, czyhającego wciąż na życie nastolatków.
Czy fakt, że młodzi ludzie trafili do jednego ośrodka jest przypadkiem? I co najważniejsze – czy Jane uda się ocalić ich przed bezwzględnym zabójcą?
Ja już wiem. Muszę przyznać, że autorka posiada niebywałą umiejętność w tworzeniu wartkiej, mocnej fabuły. Jej pomysły są świeże i, choć często na początku wyglądają zawile (zdawać by się mogło, że nie przystają do rzeczywistości), to z biegiem czasu i stron w książce wszystko logicznie się układa. Tak jest i tym razem, choć przyznaję, że historia nie wciągnęła mnie specjalnie (mimo sympatii do bohaterek). Dobre dialogi, może słabsze niż zwykle tempo, są pierwszymi moimi skojarzeniami dotyczącymi książki. Dla zwolenników autorki i jej bohaterek, lektura obowiązkowa.

niedziela, 2 czerwca 2013

Peter Pezzelli – Dom w Italii [recenzja]

Amerykanin włoskiego pochodzenia, Peppi, po śmierci żony postanawia wrócić do kraju swoich przodków, by tam znaleźć ukojenie i spokój. Rusza w rejon Abruzji, gdzie przyszedł na świat, gdzie wychowywał się w starym młynie. Na miejscu odnawia starą przyjaźń, zawiera nowe znajomości, zaczyna spokojne życie, które jednak naznaczone jest tęsknotą za żoną i pustką po niej. Wydaje się, że wyprawa do Włoch to podróż po śmierć, na którą w pokorze oczekuje, bo cóż innego może go jeszcze spotkać?
Okazuje się jednak, że życie płata różnorakie figle i gotuje niespodzianki, bez patrzenia na metrykę. Również człowiek w sile wieku, przekonany o własnym spełnieniu, oczekujący jedynie na godny koniec, może jeszcze wiele doświadczyć i przeżyć. Tak jest z Peppim, przed którym autor postawił wiele wyzwań, które realizują się w małym, górskim, włoskim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, rodzinami rządzą władcze mammy, a wokół niesie się obezwładniający zapach pysznego jedzenia.
Taką pogodną historię daje czytelnikowi Pezzelli ku pokrzepieniu serc. Czyta się szybko, miło, z nutką zazdrości dotyczącą okoliczności przyrody, w jakich przyszło toczyć życie bohaterom książki. Nie ma tu wielkich tez, genialnych konstrukcji, filozoficznych dysput. Jest zgrabna, lukrowana nieco historia, sielski obrazek, który napełnia otuchą i wywołuje miły nastrój u czytających.

Podejrzewam, że taki właśnie cel przyświecał autorowi (poza tworzeniem kolejnych książek na fali popularności własnej Kuchni Franceski). Przyjemnej lektury zatem!

sobota, 1 czerwca 2013

Paweł Smoleński – Arab strzela, Żyd się cieszy [recenzja]

Do galerii ulubionych mych reportażystów zalicza się też Paweł Smoleński. Arab strzela... nie jest jego pierwszą książką o Izraelu, ale za to pierwszą spoglądającą na ten kraj z niszowej, niepopularnej perspektywy. Odrzuca bowiem sprawy polityczne (o ile to w ogóle możliwe), nie zajmuje się turystyką, ni zabytkami, ni religią, nie czyni głównym tematem opowieści samych Żydów, są oni raczej nieuniknionym tłem dla poszczególnych historii. Książka opiera się na rozmowach, a bardziej opowieściach arabskich mieszkańców Izraela o życiu w skonfliktowanym państwie, poczuciu wyobcowania, często wrogości, o uprzedzeniach i stereotypach. Trudno być arabskim Izraelitą pośród żydowskich mieszkańców, ale też pośród krewnych, którzy mieszkają poza granicami państwa. Czym innym jest paszport z menorą dla Żyda, czym innym dla obywatela Izraela, który inne ma symbole religijne. Wielka konfuzja narodowościowa. Bałagan, galimatias, przede wszystkim znaczeniowy, nade wszystko objawiający się w relacjach międzyludzkich, jeśli już występują.
Każdy z nich ma kompleks pochodzenia, nieważne jak bardzo stara się być nowoczesny i europejski, zawsze ma z tyłu głowy świadomość, że jest Arabem, na którego każdy patrzy jak na potencjalnego zamachowca samobójcę. Życie z tą świadomością, powoduje rozterki, gorycz i poczucie bycia obywatelem drugiej kategorii.
Jeden z bohaterów książki, Wadi, tak podsumowuje sytuację w kraju: Wszyscy (…), Arabowie i Żydzi, mamy tę samą, paskudną cechę. Każdy mówi o sobie. Wspominamy tylko swoje krzywdy. Jest to chyba najtrafniejsza i zarazem najkrótsza diagnoza stanu państwa. Prześciganie się w martyrologii i historycznym uzasadnianiu przynależności do ziem, nie ułatwia koegzystencji na jednym terytorium. Z zapisków Smoleńskiego wynika, że polepszenie sytuacji jest dalekie, może nawet niemożliwe.

Warto sięgnąć po tę książkę bez happy endu, bo to kawał solidnej reporterskiej roboty, ubranej w interesujące historie różnorodnych, barwnych bohaterów. Smutno tylko, że między tymi ludźmi, niejednokrotnie bardzo podobnymi (prowadzącymi spokojne, uczciwe życie), rośnie mur uprzedzeń i lęku.