Dojrzewanie
widziane przez pryzmat górskiej kanikuły. Urywki z życia
trzyosobowej śląskiej rodziny, która spędza wakacje w Bukowinie.
Poprzez kolejne odsłony coraz to innych, późniejszych odwiedzin w
Tatrach doświadczamy zmian jakie zaszły w życiu nie tylko głównego
bohatera, chłopaka, który na oczach czytelnika staje się
mężczyzną, ale również monitorujemy zmianę stosunków między
jego rodzicami.
Pierwsza
opowieść jest ujmująca: 1982 rok, Mistrzostwa Świata w piłce
nożnej, wielkie czasy polskiej reprezentacji, Boniek, Szarmach,
Majewski, Kupcewicz i... Łazuka, wyśpiewujący Entliczek,
pentliczek, co zrobi Piechniczek. Młody bohater usiłuje
zaszczepić w tubylcach miłość do futbolu, nie tylko w kwestii
telewizyjnego kibicowania, ale także aktywnego uprawiania tej
dyscypliny. W tym czasie jego ojciec próbuje przeżyć codzienne
biesiadowanie z góralami, którzy za kołnierz nie wylewają. W
ogóle na początku książki jawią się oni jako ludzie
nieprzystępni, gardzący ceprami, pijusy i awanturnicy, często
obarczeni furą dziecków, składający ręce do modlitwy
przed wszelkimi czynnościami podejrzewanymi o grzeszność.
Choć
pierwsze fragmenty pisane są z perspektywy smarkatego, pełnego
niewiedzy o świecie (mnie bardzo wdzięczny wydał się fragment o
białczańskiej mgle; bardzo trafny), to każda kolejna odsłona jest
już inna, bogatsza, odsłaniająca nowe oblicza mieszkańców gór,
ale też uzupełniana w świadomość życiową narratora. Z biegiem
czasu autochtoni nabierają nowych barw, są pracowici (w sposób
zupełnie instynktowny, bez zastanowienia, organicznie), uprzejmi,
ale bez spoufalania się z letnikami, a przede wszystkim darzący
starszych ogromnym szacunkiem. I tak z humorem i dystansem
przemierzamy kolejne wakacyjne doświadczenia bohatera, poznajemy
rdzennych mieszkańców, bierzemy udział w ich codzienności.
W
bezpretensjonalny sposób opisuje autor świat przemian społecznych:
komuna, jej upadek, problemy z asymilacją do nowych warunków
(najbardziej jaskrawy przykład to ojciec malkontent), ale pokazuje
także studium upadku miłości rodziców głównej postaci. Książkę
traktuję trochę jak góralską gawędę, nie tylko ze względu na
efektywnie wplecioną gwarę.
Udana
próba twórcza Kuczoka.