piątek, 22 marca 2013

Sara Shilo – Krasnoludki nie przyjdą [recenzja]


Kiedy umiera mąż, kobieta powinna stać się na powrót dziewczyną, tą, którą była, zanim go poznała. Żeby mogła zacząć tam, skąd ją wziął. Taka przemiana pozostaje w sferze największych marzeń Simony Dadon. Gdy nagle ginie jej mąż, zostaje sama z szóstką dzieci, pozbawiona środków do życia, rodzinnego wsparcia, jak i samej chęci do tego, by trwać. Dla niej, wraz ze śmiercią Masu'da wszystko się skończyło. Automatycznie wykonuje pracę, którą udało jej się zdobyć, machinalnie przygotowuje posiłki, bezustannie uciekając myślami, wspomnieniami do czasów małżeństwa. Po sześciu latach wciąż nie zdejmuje ona żałoby. Zdaje się, że nie jest to tęsknota za mężem, tylko za beztroskim, wygodnym życiem, jakie dzięki niemu prowadziła.
Matka, skupiona na własnych boleściach, zdaje się nie zauważać dziecięcych istnień, które wykreowane są tu na barwne, pełnokrwiste postaci. Najstarszy syn udaje przed kilkuletnimi bliźniętami ich ojca (mistyfikacja przybiera absurdalne rozmiary, chłopak śpi w jednym łóżku z własną matką), córka próbująca odczarować to kłamstwo, które według niej zmieniło oblicze całej rodziny. Są też dwaj średni synowie, zupełnie nierozłączni, wspólnie kradną, jeden z nich ma też pustułkę, którą próbuje wytrenować przeciwko terrorystom. Trzeba wam wiedzieć, że kolejnym bohaterem książki jest izraelskie miasto pustynne Dimona, nękane ciągłymi alarmami, latającymi w powietrzu katjuszami, gdzie mieszkańcy nerwowo spoglądają w nocne okna, by z mroku wyłuskać potencjalnego terrorystę.
Każdy żyje tu własnym życiem, własnymi problemami. Rodzina Dadon daleka jest od jedności, wszystko dzieje się w podgrupach, kto inny zarabia, kto inny sprawuje opiekę nad najmłodszymi, nie ma poczucia wspólnoty, jedynym łącznikiem wydaje się być zmarły ojciec.
Szczerze mówiąc, zniechęcają mnie smutne, tragiczne historie, pełne syzyfowych wysiłków, które na nic się zdają. Ta książka jest wyjątkiem. Trudy i znoje codzienności opisywane w powieści, znalazły jakiś ukryty kanał komunikacyjny, którym do mnie trafiły, ba, wciągnęły mnie w lekturę. Wielkim plusem jest też kapitalne tłumaczenie Agnieszki Podpory.

1 komentarz:

  1. Mnie też takie historie dołują. Po przeczytaniu takiej książki odchodzi mi ochota na wszystko. Ale skoro coś jest w tej powieści to może zajrzę przy okazji.

    OdpowiedzUsuń