Nie
umiem się do tej powieści przekonać, wolę twórczość Jamesa
spod znaku Portretu damy czy Domu na Placu Waszyngtona.
Tutaj zaś wykonuje autor pewne ćwiczenia fabularne, które do
mnie nie trafiają.
Hiacynt
Robinson, sierota wychowywana przez ubogą szwaczkę, wyrasta na
socjalistę. Jego przeszłość jest niejasna, według legendy był
owocem związku upadłej Francuzki i angielskiego lorda. I pewnie
stąd też wzięła się powtarzająca co jakiś czas formuła,
według której, dorastający w nędzy chłopak miał charakteryzować
się wrodzonymi (sic!) arystokratycznymi manierami, odstając
znacznie od okolicznych młodocianych. Hiacynt zobowiązując się do
wykonywania rozkazów w swojej socjalizującej grupie spiskowej,
jednoznacznie potwierdza zgodność własnych przekonań z tymi,
wyznawanymi przez lewicujących. Jednak w godzinie próby traci te
przekonania. Postawiony wobec obowiązku i danego słowa, naprzeciw własnych
idei, podejmuje jednoznaczną decyzję, absolutnie nieodwracalną.
Henry
James zawsze głęboko, wnikliwie rysował charaktery postaci, tutaj
ten aspekt uległ zaniedbaniu, bohaterowie bardziej podlegają celowi
nadrzędnemu: socjalizm, rewolta, i to nieszczęsne podkreślanie
obciążeń genetycznych. Mało ich samodzielności, więcej zaś
odautorskich wskazań palcem, jak osiągnąć ów ostateczny cel, jednostka w służbie wyższej idei. Lekki bełkot.
Według
mnie najbardziej udała się autorowi postać szarej, skromnej lady
Aurory, która odkrywa prawdę o arystokracji podczas którejś
rozmowy z Hiacyntem. Na przykładzie własnej rodziny obnaża gorzką
prawdę o realiach i mechanizmach tam rządzących. Nic nie jest
takim jak wygląda z zewnątrz. Tyle.
Dla
amatorów twórczości Jamesa oraz dla tych, którzy lubią akcję
ubraną w kostium schyłku XIX wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz