piątek, 29 marca 2013

John Lutz – Seryjny [recenzja]


Ta książka mnie przeraziła, głównie poprzez bestialstwo seryjnego mordercy, zwanego tu Rzeźnikiem. Straszny typ. Szaleniec, acz bardzo metodyczny, ostrożny i dobierający świetny kamuflaż. Dla znających go ludzi – zwykły, szary człowiek. Dla tropiących go policjantów i prywatnych detektywów, mistrz cienia, ale nade wszystko potwór, okrutnie kaleczący ciała kobiece.
Historia ma miejsce w Nowy Jorku. Policja znajduje barbarzyńsko zniekształcone zwłoki tancerki. Na lustrze w jej łazience, krwią wypisano tajemnicze nazwisko. NYPD zwraca się o pomoc w ujęciu zbrodniarza do Franka Quinna, dawnego funkcjonariusza, obecnie prywatnego detektywa, który uznawany jest za znakomitego tropiciela przestępców, w szczególności seryjnych. Niebawem dochodzi do kolejnej zbrodni, wszystko wskazuje na to, że dokonał jej ten sam sprawca, który pozbawił życia tancerkę. Rozpoczyna się długa, czarna seria. Co znaczą nazwiska pisane krwią ofiar na lustrach? Czy zabite kobiety łączy coś, co wskaże funkcjonariuszom drogę do odnalezienia przestępcy?
Warto również zwrócić uwagę na drugi wątek książki, dotyczący historii niejakiej Beth. Jest on mniej krwawy, aniżeli główny nurt (na szczęście), aczkolwiek kryje się w nim coś tajemniczego, nieoczywistego, a tym samym bardzo atrakcyjnego dla czytelnika.
Porządna dawka kryminalnych emocji, zwarta, esencjonalna, przekonująca.
Jedynym mankamentem są dla mnie partie dialogowe i obyczajowe dotyczące detektywów, ich relacji, dialogów. Na tle mocnej, obfitującej w emocjonalne chwile akcji, te wyciszające fragmenty mogą nużyć i wydawać się niepotrzebne. 

1 komentarz:

  1. Sama nie wiem... czy sama, dobra akcja wystarczy, szkoda, że dialogi i opisy relacji są wg Ciebie takie sobie.

    OdpowiedzUsuń