Mój
problem z Pattersonem odnosi się do tempa historii i jego możliwości
utrzymania mnie przy książce. Pierwsze trzysta trzydzieści stron
zazwyczaj nuży i męczy, ostatnie trzydzieści parę nie pozwala
oderwać się ani na moment od fabuły. Piąty jeździec
Apokalipsy to sztandarowy tego przykład.
San
Francisco. Szpital Miejski. Pacjenci, pozornie w sytuacji braku
zagrożenia życia, w nagły, gwałtowny sposób schodzą z tego
świata. Morderca zostawia im na oczach miedziaki z wyobrażeniem
kaduceusza. Sprawę bada porucznik Lindsay Boxer. Bezkompromisowa,
przebojowa, z powołaniem do swojej pracy. Poza tajemniczymi
zgonami szpitalnymi mierzy się ona z serią morderstw młodych
kobiet, których ciała odnajdywane są w przypadkowych samochodach,
upozowane w ekskluzywnych ubraniach, zawsze siedzące za kierownicą.
Kolejny
wątek książki to proces sądowy jaki rodziny ofiar Szpitala
Miejskiego wytoczyły placówce: przesłuchania, mowy, argumenty,
stanowią jeden z lepszych motywów w Piątym jeźdźcu.
Przemieszczając
się między poszukiwaniami mordercy z kliniki, a tym samochodowym,
dostajemy jeszcze zajawki z sali sądowej, poznajemy kolejnych
funkcjonariuszy badających sprawy, czasem pobeżnie zaglądamy im w prywatne sprawy.
Dużo
się dzieje, a paradoksalnie nie ma napięcia. Thriller wiele
obiecujący w opisach. Dla mnie na obietnicach się skończyło.
Uwielbiam Pattersona, chociaż wiem, że w swoim dorobku posiada książki lepsze i gorsze. Szkoda, że akurat taki temat jest w jego wykonaniu tym gorszym.
OdpowiedzUsuń