Przeprowadzka
do Sandomierza zdecydowanie nie służy prokuratorowi Teodorowi
Szackiemu. Nie dość, że cierpi on wewnętrzne męki z powodu swej, jednak dość pochopnej decyzji, to jeszcze sama jego postać
straciła na kolorycie, poszarzała. Czyżby wyczerpał się autorowi
pomysł na Szackiego?
Uwikłanie
czytało mi się świetnie, z zachłannością, ciekawością i
energią. Ziarno prawdy po kilku dniach lektury wreszcie (!)
udało mi się skończyć. Nie czuję jednak satysfakcji, prędzej
rozczarowanie tym, że główny bohater w tej odsłonie został
umniejszony, zblazowany, lepiej dla niego, by na Uwikłaniu
się skończyło.
W
Sandomierzu, w pobliżu starej synagogi, zostają znalezione zwłoki
Elżbiety Budnik, znanej szeroko działaczki społecznej,
nauczycielki. Przy denatce znajdował się chalef (nóż do
rytualnego uboju zwierząt, używany przez żydowskich rzezaków), co
rodzi przypuszczenia, iż zbrodnia ma związek z rytuałem krwi,
czyli antysemicką brednią o mordowaniu chrześcijańskich dzieci,
celem pozyskania ich krwi do wyrobu macy. Tu zabito jednak dorosłą
kobietę... Stylizowane morderstwo pociąga za sobą inne śmierci.
Zdaje się, że morderca realizuje własny koszmarny plan, który ma
ukryte znaczenie. Szacki, któremu przypadło w udziale prowadzenie
śledztwa, boryka się więc z tropami i poszlakami. Z jakim
skutkiem?
Według mnie autor nie udźwignął tematu lokalnego antysemityzmu i wydumanego pomysłu z mordem rytualnym, wątek ten umyka, jest miałki, brak mu
możliwych, realnych znamion. Trochę antysemickiego szczekania
poszczególnych mieszkańców nie nadaje problemowi prawdziwości.
Sam przypadek Budnik, pociętej chalefem, finalnie jawi się dość
absurdalnie, szczególnie, gdy zestawimy go z pozostałymi morderstwami, okaże
się, że wątek polsko – żydowski w powieści był kompletnie
zbędny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz