poniedziałek, 30 maja 2022

Michel Laub - Dziennik upadku [recenzja]

 

Przekład: Wojciech Charchalis

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2022


Mieszanie się historii jest dobrym pomysłem. Jest wyznacznikiem wątków, celowo zbieżnych, różniących się fragmentarycznie. Bo, choć każda z historii opisuje coś innego, to wciąż jest o tym samym - o strachu, samotności, dehumanizacji, rozczarowaniu ludzkością jako taką.

Opowieść syna o ojcu chorującym na Alzheimera, opowieść wnuka o dziadku, który jako jedyny przeżył Holocaust i wyemigrował do Ameryki Południowej naznaczają osobowość i przebieg życia narratora. Każda sytuacja, każde niepowodzenia, wybór, brak poczucia stałości i bezpieczeństwa biorą się właśnie z historii rodziny - niepokoju i lęku dziedziczonego w kolejnych pokoleniach. Dlatego udawana bar micwa kolegi kończy się nieszczęściem. Wyrzuty sumienia za krzywdę Joao ciągną się za bohaterem cały czas. Minęły lata, szczeniackie żarty dawno wygasły, a wspomnienie wstydu, żalu, bólu wciąż żywe. Zresztą, to co działo się później spotęgowało efekt śniegowej kuli.

Przeszłość ma znaczenie, wybory z dawnych lat mają znaczenie, konsekwencje sytuacji i zachowań mają znaczenie. Boleśnie i bezterminowo jawi się to w tej książce.

W pewnym momencie tej niedługiej przecież książki, nieznośne staje się ciągłe powtarzanie tych samych zdań w zmienionej tylko formie. Naraz okazuje się, że treść zdominowana jest przez formę i jej odmienianie przez wszelkie możliwe przypadki i wypadki. Ciekawość ustępuje znużeniu, początkowe zainteresowanie gubi się w gąszczu refrenów opłakujących te nietrafione życiowe decyzje.

Umęczenie, znużenie, niepotrzebność. Tak dobrze rokowało, a skończyło się nijako. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz