środa, 4 maja 2022

Daniel Kehlmann - Tyll [recenzja]

 

Przekład: Urszula Poprawska
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2022

Pozostaję w zdumieniu i zachwycie. Wspaniałe uczucie, dość rzadkie jeśli chodzi o literaturę współczesną, a jednak się zdarza! 
Sięgnęłam po "Tylla", by poznać Kehlmannowskie ujęcie historii i legendy Dyla Sowizdrzała. A, jak się okazuje, jego życie jest tylko częścią traktatu moralnego, jakim jawi się "Tyll". To znakomicie ujęta opowieść o ponurych czasach wojny XXX-letniej, która siała spustoszenie w XVII-wiecznej Europie. Mroczne trakty  prowadzące od klasztoru do klasztoru, tajemnicze i zimne lasy, wszechwładny głód i strach, które rządzą królestwami znaczą poszczególne karty powieści.
Przerażające procesy, które jezuici wytaczają biednym, prostym ludziom (tak jak ponure osądzenie młynarza, ojca Tylla, którego jedyną winą było to, że chciał wiedzieć więcej o świecie i gromadził księgi). To w jaki sposób duchowni obchodzili się z oskarżonymi, jak mącili w głowach i zastraszali pozostałych mieszkańców miasteczek przeraża i dziś. Zresztą, pozyskiwanie przyznawania się do winy (rzecz jasna przemocą, siłą i wymyślnymi torturami) mrozi krew.
Ten aspekt wojny, jej okrucieństwo, nikczemność okrada z słów. Trudno powiedzieć cokolwiek obiektywnego, gdy tyle niesprawiedliwej, przemocowej, fałszywej władzy dzierżonej jest przez tych, którzy mianują się wysłannikami władz, nieważne czy świeckich czy religijnych. Najgorsze jest to, że przez stulecia zmieniają się przede wszystkim dekoracje, ludzie, ich pobudki i charaktery, zostają bez zmian.
Gdy spotykamy Tylla na początku, odwiedza on miasteczka, będące na obrzeżach konfliktu, bądź tak bardzo prowincjonalne, że omija je nawet konflikt zbrojny. To minie z czasem, jednak, gdy Tyll błaznuje ze swoimi towarzyszami, wywołując lokalne konflikty i obserwując małe burze, który rozsiewa hojnie między widzami, widzimy tylko wolność ludzi, którzy porzucają zwykłe życie, gdzieś między czeladnikiem a kupcem, po to, by żonglując skórzanymi piłeczkami lub balansując na linie, poczuć się wolnymi. To nic, że nie mają gdzie spać, nie mają domów, często niedojadają. Znają cenę wolności, tego poczucia, że nie jest się zależnym od pana, kościoła, od podatków, dostarczania mięsa armatniego na wojnę czy spełniania norm społecznych. Błazenadą kupują wolność. Bardzo kruchą i niepewną, ale tak smakowitą, że gotowi są płacić tę nierówną cenę jaką jest brak poczucia stabilizacji i strach o przyszłość.
Zresztą, sława Tylla wyprzedza go wielokrotnie, dzięki niej zyskuje on tytuł nadwornego królewskiego błazna.
Śledzimy dzieje królów, ich doradców, niektórych możnych, ale też plebejuszy, będących nic nieznaczącym pyłem na mapie wojenne Europy. To jak niewiele znaczy człowiek powinno dawać do myślenia i alarmować. 
Wciągająca, nurtująca mądrość Autora doskwiera mocą argumentów i przykładów na bestialstwo o bezsensowną barbarię tych, którym zamarzyły się zaszczyty i władza.
Dzięki erudycji Kehlmanna ta wspólna podróż przez ogarnięte pożogą wojenną Niemcy jest fascynująca, ale też trudna. Autor nie prowadzi czytelnika łatwymi ścieżkami, wybiera te bardziej wyboiste, niewygodne, które doskwierają i pozostawiają ślady. 
"Tyll" to uczta. Wytrawna, mocna, konieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz