wtorek, 28 maja 2013

Bodil Malmsten – Cena wody w Finistère [recenzja]

Przyznam, że do lektury zmotywowały mnie wytłoczone na okładce zachęcające słowa Ryszarda Kapuścińskiego, który zdeklarował, że wraca do powieści wielokrotnie, szukając ukojenia w codziennym zgiełku i chaosie.
Skuszona tą rekomendacją wpadłam w powieściowy wir sadzonek, nasionek i szeroko rozumianej botaniki. Bohaterka, kobieta przed sześćdziesiątką, sprzedaje całe swoje szwedzkie życie i przeprowadza się nad Atlantyk, do Bretanii, a ściślej mówiąc, tytułowego Finistère. I tu, znad rabatek obsiewanych pachnącym groszkiem, opowiada o okolicy, mieszkańcach, wyraża także swoje oburzenie na kondycję dawnej ojczyzny (a to potrafi, oj tak, jednakże w lekki, zdystansowany sposób). Kapitalna lektura, z której wylewa się ciepło, uśmiech, uroczy humor autorki.
Orzeźwiająca, zabawna narracja, nawet gdy autorka wspomina swoje perypetie ze szwedzką kasą ubezpieczeń czy francuskimi urzędami.
Jest to też książka autotematyczna, przez całą fabułę śledzimy zmagania bohaterki z niemocą twórczą, a ma ona napisać książkę o pierwszym swoim roku w nowym kraju.
Opisy toczącej się codzienności poprzetykane są wspomnieniami z przeszłości, czasem odległej, bo sięgającej szwedzkiego dzieciństwa, dają ciekawy ogląd przekonań i wspomnień bohaterki.

Gdzieś pod koniec książki autorka wyraża nadzieję, że jej dzieło będzie jasne, z każdej jego strony będzie biła owa jasność. Pozostaje mi zapewnić czytelników, że ten plan został uwieńczony całkowitym sukcesem.

1 komentarz:

  1. Wzmianka o Kapuścińskim i nastrajająca okładka skutecznie mnie zachęcają do tej lektury.

    OdpowiedzUsuń