Cóż
za dziwna książka... Tak bardzo do mnie nie przemówiła, że
niechęć zaciemnia pole widzenia i utrudnia sformułowanie
racjonalnych wniosków, które rzeczowo tłumaczyłyby owe
uprzedzenie.
Mglista,
ciężka atmosfera szlacheckiego dworku pierwszej połowy XIX wieku.
Dziedzic, bonapartysta, przywiózł z wojennych wypraw egzotyczną
małżonkę, miał z nią trójkę dzieci, w tym absolutnie
identyczne siostry bliźniaczki. Dziewczęta, tak podobne do siebie
fizycznie, były zupełnie różne osobowościowo, zupełnie też
sobie obce. Z biegiem lat obserwujemy te różnice, widzimy jak
siostry oddalają się od siebie. Stopniowo zanika rodzina, więzi,
smutno tu i ponuro.
Książka
wydaje mi się niekompletna, jakby poszczególne struny, które
poruszyła autorka, nie zostały nawet w połowie wyeksploatowane. Nie
wykorzystała mocy, jaka drzemała w temacie. Skondensowana treść i
niedopowiedzenia nie są dla mnie literacką pożywką.
Poza
tym nie kleją mi się wątki: opis koszmarnej uczty z niedobitym
indykiem w roli głównej, wątek romansowy z nijakim absztyfikantem,
czy jakieś pomroczności z voodoo w tle...
Szolc
lepiej odbieram w nurcie kryminalnym. Siostry, wydane w serii
z przyprawami, zupełnie nie trafiły w mój smak. Pozostawiły
wręcz niesmak.
P.s.
Moja pointa godna opisywanej powieści... Niepotrzebna.
Lubię czytać o siostrach, relacjach między nimi i rodzinie, ale tej książki będę unikać, nie przepadam za niedopowiedzeniami i udziwnieniami.
OdpowiedzUsuń