Dawno,
dawno temu konsulem na wyspie był poeta z Podola, Henryk Jabłoński.
Odznaczany przez Francuzów i sułtana, nie był jednak krystalicznie
uczciwy. Gdzieś na boku brał łapówki i gorąco interesował się
długami władcy.
To
nie koniec historii o zabłąkanym na końcu świata XIX wiecznym
Polaku, po resztę należy sięgnąć do wyjątkowej książki o
wyspie Zanzibar. Znakomita reportażystka, Małgorzata Szejnert, w
iście gawędziarski sposób przybliża nam te odległe geograficzne
rejony, przez długi czas kojarzone przede wszystkim z handlem
niewolnikami, czy uprawą goździków.
W
jej opowieści to kraj ściągający podróżników z całego świata,
którzy stąd ruszali w głąb Czarnego Lądu, jak choćby przesławny
David Livingstone. To kraj sułtanów posiadających niepokorne córki
(historia księżniczki Salme, a przy jej okazji znów wątek
polski), a dziś przede wszystkim turystyczny eden, kuszący rajskim
pejzażem i wyjątkowo piękną rafą koralową.
Historia
kolonizacji opowiedziana poprzez miejsca, budynki, pozwala spojrzeć
na sprawę z innej perspektywy. Sposób narracji przypomina mi
bajanie, klechdę, może przypowieść. Autorka urzeka klimatem,
nastrojem, tonem. Całości dopełniają adekwatne fotografie.
Przyznam,
że nie jest to książka do szybkiego połknięcia, na
gorąco, od razu. Ma ona swoje wymagania. Mnie zmusiła do
wolnego smakowania rozdziałów, sprowokowała też do sięgnięcia
po inne materiały opisujące Zanzibar.
Mądra,
przemyślana książka, która mimo zróżnicowanego pod względem
tempa i charakteru repertuaru historii, kusi jednak spokojem. Obcując
z tą książką czytelnik zyskuje relaks i odprężenie, a także
rosnącą ochotę na daleką egzotyczną podróż.
Lektura
z klasą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz