wtorek, 7 maja 2013

Jerzy Pilch – Miasto utrapienia [recenzja]


Naczelny gawędziarz nadwiślańskiego kraju w szczytowej formie. Słowa wylewają się szerokim nurtem, gonią się zawzięcie. Bohater książki, Patryk Wojewoda, przegaduje sam siebie kujońsko – księżowskim sposobem mówienia. Opowieść skrząca się dowcipem, wybornym humorem z lekkim zabarwieniem ironicznym, pełna słusznych przemyśleń, a przede wszystkim świetnie napisana.
Pilch ma talent. Ma też słabość do Wisły, ewangelików i wspominania własnej babki. Tutaj jednak trzyma przyzwyczajenia na uwięzi i serwuje nam historię studenta prawa, który nabył niebywałą umiejętność rozpoznawania kodów pin do bankomatów. Jego absolutny słuch w tej materii nie daje spokojnie żyć. W końcu to łatwy sposób na jeszcze prostszą forsę, wystarczy tylko dobyć karty płatniczej poznanego kodu. Moralne rozterki przeplatane diablo inteligentnymi przemyśleniami natury ogólnej, zapewniają dużą przyjemność podczas lektury. Patryk snuje swoją warszawską historię, opisuje bliższe i dalsze związki z kobietami, szczególne miejsce zajmuje tu relacja z przedziwną Konstancją Wybryk, której sprawozdanie z własnego życia to kawał niezłego monologu. Wraca też do rodzinnych Granatowych Gór (echa Wisły jednak obecne...), gdzie pozostawił rodzinną galerię, pełną niezwykłych portretów: od forsiastego stryja, po pijącego dziadka, ojca hulakę i nieudacznika, aż po matkę zbieraczkę dóbr wszelakich.
Wyczulone obserwacyjne oko autora trafnie, w punkt, opisuje rodzinne sytuacje, społeczne przemiany, wraca do różnych bliższych i dalszych, małych i większych polskich przełomów, okraszając je celnymi komentarzami, mocno zabarwionymi humorem.
Każdy rozdział zasługuje na uwagę, mnie bardzo przypadł do gustu ten nazwany Narty Ojca Świętego, gorzka, ironiczna i przewrotnie zabawna rzecz o dyskusjach, jakie gromadzą ludzi przy stole.
Pilch stworzył własny, niepowtarzalny styl. Tutaj daje jego mistrzowską próbę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz