Naczelny
gawędziarz nadwiślańskiego kraju w szczytowej formie. Słowa
wylewają się szerokim nurtem, gonią się zawzięcie. Bohater
książki, Patryk Wojewoda, przegaduje sam siebie kujońsko –
księżowskim sposobem mówienia. Opowieść skrząca się
dowcipem, wybornym humorem z lekkim zabarwieniem ironicznym, pełna
słusznych przemyśleń, a przede wszystkim świetnie napisana.
Pilch
ma talent. Ma też słabość do Wisły, ewangelików i wspominania
własnej babki. Tutaj jednak trzyma przyzwyczajenia na uwięzi i
serwuje nam historię studenta prawa, który nabył niebywałą
umiejętność rozpoznawania kodów pin do bankomatów. Jego
absolutny słuch w tej materii nie daje spokojnie żyć. W końcu to
łatwy sposób na jeszcze prostszą forsę, wystarczy tylko dobyć
karty płatniczej poznanego kodu. Moralne rozterki przeplatane diablo
inteligentnymi przemyśleniami natury ogólnej, zapewniają dużą
przyjemność podczas lektury. Patryk snuje swoją warszawską
historię, opisuje bliższe i dalsze związki z kobietami, szczególne
miejsce zajmuje tu relacja z przedziwną Konstancją Wybryk, której
sprawozdanie z własnego życia to kawał niezłego monologu. Wraca
też do rodzinnych Granatowych Gór (echa Wisły jednak obecne...),
gdzie pozostawił rodzinną galerię, pełną niezwykłych portretów:
od forsiastego stryja, po pijącego dziadka, ojca hulakę i
nieudacznika, aż po matkę zbieraczkę dóbr wszelakich.
Wyczulone
obserwacyjne oko autora trafnie, w punkt, opisuje rodzinne sytuacje,
społeczne przemiany, wraca do różnych bliższych i dalszych,
małych i większych polskich przełomów, okraszając je celnymi
komentarzami, mocno zabarwionymi humorem.
Każdy
rozdział zasługuje na uwagę, mnie bardzo przypadł do gustu ten
nazwany Narty Ojca Świętego, gorzka, ironiczna i przewrotnie
zabawna rzecz o dyskusjach, jakie gromadzą ludzi przy stole.
Pilch
stworzył własny, niepowtarzalny styl. Tutaj daje jego mistrzowską
próbę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz