Niech
nie zwiodą was skandynawskie (a ściślej rzecz ujmując szwedzkie)
personalia autorki. Intrygę kryminalną przekornie umieściła ona w
wymyślonym przez siebie belgijskim miasteczku Vilette – sur –
Meuse.
Śledcza
z Pałacu Sprawiedliwości, Martine Poirot, zostaje skierowana do
poprowadzenia sprawy śmiertelnego potrącenia nauczycielki.
Świadkowie zeznają, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a
świadoma zbrodnia. Pytanie tylko kto i czemu pozbawił życia
łagodną i powszechnie szanowaną nauczycielkę? Z biegiem czasu
wychodzą na jaw tragiczne wydarzenia z przeszłości, które mogły
mieć związek z zabitą. Ale czy na pewno? Czy świadkowie śmierci
nauczycielki mogą spać spokojnie?
Historii
przedstawionej w książce brakuje dynamiki, a co ważniejsze w tego
typu literaturze, nie ma ona klimatu. Niby sprawnie zarysowane
postaci, wątek morderstwa łączy się logicznie z historią z lat
sześćdziesiątych, a jednak czuć dystans, autorka nie wchodzi
emocjonalnie w fabułę, jakoś nie przekonuje jej styl do zatracenia
się i wniknięcia w treść.
Według
mnie nie do końca trafione było włączenie do powieści wątku
konfliktu w Rwandzie, bardziej napomyka o nim autorka, aniżeli
faktycznie czyni z niego pełnowymiarowe zagadnienie. Niknie on
pośród innych treści, traci na znaczeniu, blaknie.
Czytając
tę książkę z każdą kolejną stroną rosło moje znużenie. Za
wyczyn poczytuję sobie fakt, iż w ogóle udało mi się dotrwać do
końca.
Wychodzi
na to, że nie sięgnę już po inne tytuły autorki, chwalonej jako
twórczyni doskonałej serii kryminalnej.
Nie
moja bajka.
Jeśli nie ma dynamiki w kryminale, to cóż to za kryminał.
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, fakt klimat i dynamika to ważne rzeczy. Ehh z Czarnej serii czasem trafiają się babole...
OdpowiedzUsuń