wtorek, 11 grudnia 2012

Andrzej Bobkowski – Szkice piórkiem [recenzja]

Niezwykła książka. Dziennik lat wojny pisany we Francji między 20 maja 1940 a 25 sierpnia 1944 roku. Zasadniczo skojarzenia związane z takim rodzajem pisarstwa pozostają jednoznaczne, jeśli oprzemy je o statystyczne rozważania ówczesnego okresu: śmierć, gestapo, łapanki, obozy, ghetto. Francuska wersja wojny widziana oczami Bobkowskiego jest zgoła inna. Dla niego tematami przewodnimi były teatry, restauracje, parki staw, drzewa, trawniki, niebo – wszystko jak z „Piotrusia Pana”. Cisza przerywana packaniem kasztanów.

Jest też wojenny głód, doskwierające zimno, problemy z pieniędzmi, bombardowania. Jednak autor po otrzymaniu listu z Polski pisze, że w porównaniu z sytuacją w ojczyźnie jego życie to sielanka, a tam coś, czego w ogóle nie można nazwać życiem.
Szkice piórkiem to nie tylko opis francuskiej codzienności, to także rozważania autora nad sytuacją historyczną, polityczną, a także kulturalną narodów. Reporterskie opisy poszczególnych dni, ważnych i mniej ważnych spotkań, ludzi, stanowią o wielkości i bogactwie tej książki.
Myślę, że dla wielu najjaśniejszą częścią wspomnień będzie zapis wielkiej rowerowej ewakuacji z Paryża na południe Francji, mocno ubarwionej słownymi popisami Tadzia – emigracyjnego robotnika, który towarzyszył Bobkowskiemu w wyprawie. Pełen złotych myśli wyrażanych gwarą warszawską, dał się poznać jako niezastąpiony gawędziarz i sprytny towarzysz podróży. Oto drobna próbka jego zdolności oddająca nastrój rowerowej odysei: Gdy ten stary obszarnik Budrys, wyprawiał swoich trzech synów na wędrówkie, powiedział im: „Niech was cholera udusi – płyńcie i przywieźcie mi dużo siajbków”. Teraz my także samo jedziemy na wędrówkie, ale naszym mamom przywieziemy g..., a daj Boże, żebyśmy siebie zdrowo dowieźli...
Książka olśniewa. Trudno pokrótce oddać jej bogactwo i wymiar. Zjawiskowa, wielka – to wciąż zbyt małe słowa. Kto przeczyta, ten zrozumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz