Bez
wybujałej brutalności, w swojskiej, choć stereotypowo sztywnej
brytyjskiej atmosferze doświadczamy morderstwa. Bez zdradzania
niepotrzebnych szczegółów ujawnię, że po raz pierwszy z ofiarą
styka się w kuchennej piwniczce kucharka - panna March. Powoduje to
zrozumiały niepokój u wszystkich domowników, jak i mieszkańców
małej osady Little Fenn. Właścicielka domu pani Bradbury rusza do
Londynu, by stamtąd ściągnąć na pomoc legendarnego detektywa
Alfreda Bendelina. Szkopuł w tym, że rzeczony detektyw jest jedynie
fikcją literacką, bohaterem książek, obdarzony jednak prawdziwym
londyńskim adresem, pod który kieruje się szlachetna dama. Ludzie
w Little Fenn już i tak wystarczająco plotkują o tej przykrej
sprawie. Zależy nam, żeby szybko to zakończyć […] Tutejsza
policja jest zupełnie niekompetentna! - mówi pani Bradbury do
mieszkającego tam rzeczywiście Nicholasa Jonesa. Przyjmuje on
wyzwanie, wciela się w postać detektywa i rusza z odsieczą na
prowincjonalne mokradła, by rozwikłać tę konfundującą sprawę.
Książka
jest naprawdę urokliwa i pełna wdzięku. Dodatkowo wzbogaca ją
Jones, który daleki jest od popularnego ostatnio wyobrażenia
detektywa. Okazuje się być spokojnym, pozbawionym nałogów,
wyważonym osobnikiem, któremu jednak nieobca jest przygoda.
Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi Morderstwo na mokradłach to
błoga, przyjemna książka. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz