1 sierpnia 2008 roku. Zachodnia Francja. Po maturze, osiemnastoletni Hadrien postanawia zrealizować swoje marzenie oraz nabrać życiowego doświadczenia, poprzez piesze przemierzenie Francji. W drogę zabiera mięsną krowę, Rumiankę, po to, by targała na grzbiecie jego ekwipaż. Dlaczego mućka? Bo jego rodzice hodowali takowe, a ponadto krowa (wedle słów autora) jest najmniej wymagającym zwierzęciem pociągowym. Nadmienię, że historia ta zdarzyła się naprawdę.
Perwersyjne wydaje mi się zabieranie w podróż przedstawicielki bydła rogatego, nienawykłego, choćby fizjologicznie, do dalekich wędrówek. Całą książkę walczyłam ze współczuciem dla zwierzęcia i złością na człowieka, który zgotował jej tę długoterminową wycieczkę. Racice krowy nie nadają się na długie trasy. Uważam ten pomysł za mocno kontrowersyjny, ale stało się, Dziennik Hadriena i Rumianki powstał, więc nie będę już rozpaczać nad rozlanym mlekiem.
Nie ma ta książka pretensji artystycznych, język jest prosty, codzienny, taki jakim zwykle posługują się nastolatki (bez urazy). Jest to opowieść człowieka, stojącego na progu życia i poznającego jego poszczególne walory, więc pisze z perspektywy ucznia, który dziwi się światu, umie zachwycić każdą drobnostką. Wędruje bocznymi drogami, poznaje ludzi, polega na ich dobroci i hojności, wielokrotnie korzysta z gościny i strawy. Poznaje fascynujące postaci, które uczą go choćby garncarstwa, kowalstwa. Zajmuje się też roślinami, kompletuje własny zielnik, szuka jadalnych roślin mniej i bardziej pospolitych.
To podróż po Francji nieznanej, dalekiej od pocztówkowych widoczków. Spokojna, momentami opustoszała prowincja, różnej maści miejscowi pasjonaci, a przede wszystkim droga i poznawanie siebie. Jednak nie poruszyła mnie (poza współczuciem dla Rumianki) ta historia. Poprzednia książka z serii Dolce vita recenzja zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Nie tracę ducha i sięgnę po kolejne z serii, może nie będą tak nijakie jak Dziennik...
Perwersyjne wydaje mi się zabieranie w podróż przedstawicielki bydła rogatego, nienawykłego, choćby fizjologicznie, do dalekich wędrówek. Całą książkę walczyłam ze współczuciem dla zwierzęcia i złością na człowieka, który zgotował jej tę długoterminową wycieczkę. Racice krowy nie nadają się na długie trasy. Uważam ten pomysł za mocno kontrowersyjny, ale stało się, Dziennik Hadriena i Rumianki powstał, więc nie będę już rozpaczać nad rozlanym mlekiem.
Nie ma ta książka pretensji artystycznych, język jest prosty, codzienny, taki jakim zwykle posługują się nastolatki (bez urazy). Jest to opowieść człowieka, stojącego na progu życia i poznającego jego poszczególne walory, więc pisze z perspektywy ucznia, który dziwi się światu, umie zachwycić każdą drobnostką. Wędruje bocznymi drogami, poznaje ludzi, polega na ich dobroci i hojności, wielokrotnie korzysta z gościny i strawy. Poznaje fascynujące postaci, które uczą go choćby garncarstwa, kowalstwa. Zajmuje się też roślinami, kompletuje własny zielnik, szuka jadalnych roślin mniej i bardziej pospolitych.
To podróż po Francji nieznanej, dalekiej od pocztówkowych widoczków. Spokojna, momentami opustoszała prowincja, różnej maści miejscowi pasjonaci, a przede wszystkim droga i poznawanie siebie. Jednak nie poruszyła mnie (poza współczuciem dla Rumianki) ta historia. Poprzednia książka z serii Dolce vita recenzja zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Nie tracę ducha i sięgnę po kolejne z serii, może nie będą tak nijakie jak Dziennik...
Najgorsze są właśnie takie nijakie książki. Sama okładka jakoś mnie odstrasza od tego tytułu.
OdpowiedzUsuńNawet nie próbuję czytać, nijakości mówię nie, a i motyw podróży mnie mało przekonuje.
OdpowiedzUsuńzapowiadało się ciekawie, ale chyba podziękuję :)
OdpowiedzUsuńhttp://qltura.blogspot.com