Jeśli by przyjąć, że bestseller jest bestsellerem ze względu na prostotę i łatwość językową, to mamy tu do czynienia z samą wisienką na torcie. Czytając dialogi miałam wrażenie (wielokrotnie), że to ćwiczenie stylistyczne szóstoklasisty.
Nużące, pęczniejące w oczach strony, ciągnące się niemiłosiernie. Intryga rozmywa się przez słowotok twórcy, który smakuje w opisach drobnych kroczków samozwańczego detektywa, przybliżaniu małomiasteczkowych charakterów oraz cierpień twórców, uskarżających się na syndrom pustej kartki. O ile obserwacje dotyczące amerykańskiej prowincji są trafione, wnikliwe i absorbujące, to wątek wypalonego pisarza, jak i główna, tytułowa sprawa Queberta, zostają daleko w tyle. Nuda. Nie przemawia do mnie wątek kryminalny, gdzie policja kompletnie nie radzi sobie ze sprawą, a dopiero przyjezdny pisarz z NY dosięga prawdy. Naiwna jest też kwestia powstawania jego kolejnej książki, którą tworzy niemal w pięć minut, choć wcześniej nie mógł się z nią uporać przez bardzo długie miesiące. Może trzeba zrzucić te zastrzeżenia na karb debiutu i młodego wieku pisarza? Być może z wiekiem osiągnie więcej umiejętności kompozycyjnych i obyczajowych, okrzepnie jego styl. Może.
Co do treści. Młody pisarz, Marcus Goldman, jakiś czas po debiucie, próbuje spełnić oczekiwanie wydawcy i stara się stworzyć książkę lepszą od poprzedniej. Zupełnie mu to nie wychodzi, a termin i surowa umowa wydawnicza grożą poważnymi konsekwencjami. W poszukiwaniu natchnienia jedzie do małego miasteczka, Aurory, gdzie mieszka jego dawny wykładowca i przyjaciel, Harry Quebert. Nie dane im będzie długo się cieszyć własnym towarzystwem, wkrótce na posesji Harry'ego odkryte zostają zwłoki piętnastolatki, Noli Kellergan, która zaginęła w latach siedemdziesiątych. Przy ciele znaleziono też rękopis książki Queberta, co rzuca na niego podejrzenia. Harry trafia do więzienia, zaś Marcus poprzysięga wyciągnąć niewinnego (jego zdaniem) mentora z problemów. Zaczyna śledztwo, poznając kolejne tajemnice mieszkańców spokojnego, uroczego miasteczka. Sprawa komplikuje się gdy samozwańczy detektyw zaczyna dostawać listy z pogróżkami. Sięgając w przeszłość otrzymuje coraz bardziej zadziwiające informacje dotyczące Noli...
Postscriptum, wydanie tej książki jest tragiczne. Odkąd wydawnictwo przeniosło druk niektórych pozycji za granicę, spadł poziom wykonania: łamią się grzbiety i zachodzi obawa, że klejenie też nie wytrzyma lektury do końca.
Nużące, pęczniejące w oczach strony, ciągnące się niemiłosiernie. Intryga rozmywa się przez słowotok twórcy, który smakuje w opisach drobnych kroczków samozwańczego detektywa, przybliżaniu małomiasteczkowych charakterów oraz cierpień twórców, uskarżających się na syndrom pustej kartki. O ile obserwacje dotyczące amerykańskiej prowincji są trafione, wnikliwe i absorbujące, to wątek wypalonego pisarza, jak i główna, tytułowa sprawa Queberta, zostają daleko w tyle. Nuda. Nie przemawia do mnie wątek kryminalny, gdzie policja kompletnie nie radzi sobie ze sprawą, a dopiero przyjezdny pisarz z NY dosięga prawdy. Naiwna jest też kwestia powstawania jego kolejnej książki, którą tworzy niemal w pięć minut, choć wcześniej nie mógł się z nią uporać przez bardzo długie miesiące. Może trzeba zrzucić te zastrzeżenia na karb debiutu i młodego wieku pisarza? Być może z wiekiem osiągnie więcej umiejętności kompozycyjnych i obyczajowych, okrzepnie jego styl. Może.
Co do treści. Młody pisarz, Marcus Goldman, jakiś czas po debiucie, próbuje spełnić oczekiwanie wydawcy i stara się stworzyć książkę lepszą od poprzedniej. Zupełnie mu to nie wychodzi, a termin i surowa umowa wydawnicza grożą poważnymi konsekwencjami. W poszukiwaniu natchnienia jedzie do małego miasteczka, Aurory, gdzie mieszka jego dawny wykładowca i przyjaciel, Harry Quebert. Nie dane im będzie długo się cieszyć własnym towarzystwem, wkrótce na posesji Harry'ego odkryte zostają zwłoki piętnastolatki, Noli Kellergan, która zaginęła w latach siedemdziesiątych. Przy ciele znaleziono też rękopis książki Queberta, co rzuca na niego podejrzenia. Harry trafia do więzienia, zaś Marcus poprzysięga wyciągnąć niewinnego (jego zdaniem) mentora z problemów. Zaczyna śledztwo, poznając kolejne tajemnice mieszkańców spokojnego, uroczego miasteczka. Sprawa komplikuje się gdy samozwańczy detektyw zaczyna dostawać listy z pogróżkami. Sięgając w przeszłość otrzymuje coraz bardziej zadziwiające informacje dotyczące Noli...
Postscriptum, wydanie tej książki jest tragiczne. Odkąd wydawnictwo przeniosło druk niektórych pozycji za granicę, spadł poziom wykonania: łamią się grzbiety i zachodzi obawa, że klejenie też nie wytrzyma lektury do końca.
Ups... a miało być tak pięknie :) Tyle się nasłuchałam ochów i achów o tej książce, a tu chyba po raz kolejny potwierdzenie znajdzie stara zasada: im więcej trąbią, tym większa chała.
OdpowiedzUsuńA nawet wyglądało to na pierwszy rzut oka nader ciekawie- ale jak nużące to raczej sobie podaruję. Tak, trochę to dziwne przyjeżdża ktoś do miasteczka i bach, rozwiązuje zagadkę, mimo, że miejscowa policja męczy się z tym jakiś czas- fakt świeże spojrzenie na sprawę, ale realizm też musi być.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę o tej książce, ale widzę po twojej recenzji, że jednak nie warto tracić na nią swojego drogocennego czasu, więc spasuje.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi czasu na takie lektury.
OdpowiedzUsuń