Debiut powieściowy, który autorka sprawiła sobie po pięćdziesiątce. Bardzo lubię takie historie i mocno im dopinguję, bo udowadniają, że zawsze jest czas na spełnianie marzeń, nawet tych zapomnianych i odległych. Już sama ta wzmianka spowodowała, że poczułam sympatię do autorki i do książki.
Powieść jest na wskroś krakowska. Listopadowy deszcz, piwniczne knajpy, stare cmentarze, rynek, klimatyczne kawiarnie, to wszystko zarysowała pisarka na miejsca akcji. Mimo jesiennej słoty i przenikliwych chłodów, atmosfera jest tu gorąca. Przyczyniają się do tego trzy energiczna emerytki, które upatrzyły sobie elegancką kawiarnię Starowolską, na miejsce pogaduszek i ćwiczeń umysłowych ( wymyślają epitafia, limeryki). Próżno szukać w nich zwątpienia i zgrzybienia, jakimi to cechami zwykle stygmatyzuje się starszych. Te rześkie, aktywne i serdeczne kobiety biorą się za rozwiązywanie kryminalnej zagadki, powiązanej z poszukiwaniem skarbu w podziemiach rynku oraz pomagają dojrzeć, a przede wszystkim odkryć, uczucie, które rodzi się między kawiarnianą kelnerką Moniką, a szatniarzem Mikołajem. Gdyby dla kogoś była mało, okazuje się, że jedna nich, Jadzia, znika i od kilku dni nie daje znaku życia. Czy ma to związek ze wzmiankowanym skarbem?
Naprawdę przyjemna, lekka, zgrabna historia. Pisana potoczystym, żywym językiem, uatrakcyjniona dodatkowo fragmentami utworów Szymborskiej, Turnaua, Maja. W sam raz na jesienną słotę. Odrobina starego, dobrego Krakowa w lekko kryminalnym sosie.
Zdaje się, że nie słyszałam o tej książce, ale zostałam zaciekawiona :)Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się obraz lektury z Twojej recenzji- więc zapisuję tytuł :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam ją czytać i za chwilkę komentarz u mnie :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie