Zbiór sześciu opowieści. Pierwsza, Patrząc na Stromboli, to poetycka, trochę malarska opowieść o sennym południowym włoskim miasteczku, gdzie zatrzymuje się na kilkudniowe zwiedzanie polska para. W zadumie przemierzają wąskie uliczki, kontemplują dzieła sztuki, obserwują. Dzięki talentowi autora czujemy powiew morskiej bryzy, smak soczystych, słodkich winogron, cierpkość opuncji, czujemy ulotność i delikatność każdej chwili. Stromboli jawi się w tej opowieści niejednoznacznie, ma pewną skrzętnie skrywaną tajemnicę, która otworzy się przed bohaterami. Snując się po niespiesznym miejskim placu, nawet nie spodziewamy się jak inny czeka na nastrój w finale. Jest to jedyne warte uwagi opowiadanie w zbiorze.
Druga, tytułowa historia, jawi się jako nawiązanie do danse macabre, gdzie współczesność odnosi się do tego średniowiecznego motywu. Wielu próbowało uciec przed kostuchą, ale pomimo wymyślnych prób i inwencji każdy kończył tak samo, zatem finał opowiadania nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Nie jest to jednak tak lotna historia jak pierwsze opowiadanie, i czytając ją bezpośrednio po pierwszym, czuć dysonans. Trzecie opowiadanie, Olaf Farbiarczyk, to historia wypędzonego z parafii księdza, który za wikt zatrudnia się w domu publicznym, gdzie maluje ściany i poznaje zupełnie dla niego nowe życie... Ani historia, ani atmosfera opowiadania nie urzekają, myślę, że szybko zapomnę tę historię. Podobnie jest z kolejną. Sanctus, sanctus, sanctus, odnosi się do służebnika kościelnego, który zachęcony do czynienia złego zostaje jednak zbawiony. Die Schöpfung to (dla mnie interesująca jedynie ze względu na tematykę) symultanicznie tocząca się historia wiedeńczyka, Michaela, który obsesyjnie próbuje ukryć to, że jest Żydem oraz Mieczysława, który za wszelką cenę chce wydostać się na aryjską stronę z warszawskiego getta. Ostatnia historia, Filc, to wspomnienia rodzinne, do których asumptem było spotkanie przy katafalku ciociobabci. Przychodzi mi od razu na myśl leitmotiv znany z Lali. Być może tak jak Bart jedną historię w Rien ne va plus rozszerzył na Rewers, tak Dehnel postąpił z Filcem? Całkiem możliwe.
Co do całości... Nie jest to najlepsza próba autora. Cieszę się, że zaczęłam przygodę z jego twórczością od Lali, bo po tym tomie nie wróciłabym już do pisarstwa Dehnela. Dobre pierwsze opowiadanie, reszta bez życia, bez swady, rezonu, dla mnie niepotrzebna.
Co do całości... Nie jest to najlepsza próba autora. Cieszę się, że zaczęłam przygodę z jego twórczością od Lali, bo po tym tomie nie wróciłabym już do pisarstwa Dehnela. Dobre pierwsze opowiadanie, reszta bez życia, bez swady, rezonu, dla mnie niepotrzebna.
Rzadko sięgam po opowiadania: zwykle mi się trafiają pół na pół wpadania w gusta, z tej pozycji więc zrezygnuję.
OdpowiedzUsuńTen akapit na temat pierwszego opowiadania nasuwa mi myśl, że musi być w nim dużo nudnych opisów, a skoro tylko ono ze zbioru jest dobre, to podziękuję ;) Chociaż to opowiadanie o Żydach mnie zaciekawiło tematyką.
OdpowiedzUsuńOpowiadań mam chwilowo dość :) A te chyba w ogóle sobie odpuszczę :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA ja dawno nie czytałam opowiadań, przeczytam :)
OdpowiedzUsuńhttp://qltura.blogspot.com
Nigdy nie miałam styczności z autorem i nie wiem czy sięgnę...
OdpowiedzUsuńMimo Twojego rozarowania dałabym szansę tym opowiadaniom.
OdpowiedzUsuń