wtorek, 27 sierpnia 2013

Kristin Kimball - Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości [recenzja]

Co się stanie gdy połączymy dwa żywioły, dwa różne światy, dwa przeciwieństwa? Zazwyczaj grozi to wielką awanturą, niezłą hucpą, a w tym przypadku ciekawym miłosnym tandemem, który tak się urządził, że na miłość, związek i ścieranie się przeciwieństw nie ma czasu.
Ona, Kristin Kimball z Nowego Jorku, to podróżniczka, sybarytka, z rozkoszą korzystająca z dobrodziejstw, jakimi obdarza swoich mieszkańców Wielkie Jabłko. On, Mark, to skrajny, ultra ortodoksyjny ekolog i rolnik, który gardzi prądem, plastikiem, a nawet maszynowo stworzonym gwoździem, przekonany, że jedyny wartościowy, to taki, wytłoczony (czy jak się tam robi gwoździe) własnymi rękami.
Kristin ma przeprowadzić wywiad z Markiem. Finał rozmowy jest taki, że ulegają wzajemnej fascynacji, a chwilę potem są narzeczeństwem. Kristin porzuca wygody cywilizacji, przeprowadza się na zrujnowaną, położoną w głuszy farmę, gdzieś przy granicy kanadyjskiej.
Wspólnie mają zamiar rozpocząć w pełni ekologiczną produkcję warzyw, owoców, zwierząt, bez wsparcia nowoczesnych urządzeń. W roli traktora występować będzie koń, albo dwa. Cóż..., taka draka to dobry temat na książkę. Opis początków farmy, produkcji, ale i miłości jest treścią tej książki. Totalne szaleństwo pomysłowej dwójki wymaga benedyktyńskiej pracy, bardzo trudnej, brudnej, znojnej, i przede wszystkim o tym pisze autorka. Swoją drogą ciekawe kiedy znalazła czas na notatki, skoro cały dzień tyra w polu i dogląda zwierząt?
Początki wymuskanej paniusi z East Village nie były łatwe. Dojenie krowy o czwartej rano, ubijanie kurczaków, zarzynanie królików i plewienie wielohektarowych pól  (jakoś trzeba wyzbyć się chwastów, skoro odrzuciło się pestycydy i nowoczesne maszyny),a także odnajdywanie się w prowincjonalnym, malutkim środowisku, zrobiły z Kristin twardą kobietę.
Mamy tu wszystkie pory roku, pochwałę prostego, uczciwego życia w zgodzie z naturą oraz opis tytanicznej, niekończącej się pracy, bo na farmie nie ma pojęcia gotowe. Zawsze jest coś do zrobienia.
Kiedy już skończy się czytać tę powieść, warto usiąść wygodnie w ciepełku domowym, by docenić to, że ma się czas na czytanie książek. Krowy nam nie ryczą, indyków nie wyprowadził lis, kur nie podusiła łasica, a mrozy nie zniszczyły nam upraw. Ciężkie jest życie rolnika. Najwyższy czas w końcu go docenić.
Bardzo ciekawa seria wydawnictwa Czarne. Już ostrzę pazury na kolejne książki.

1 komentarz:

  1. Jestem zdanie, że życie na wsi, to kompletnie życie w innym świecie- na książki fakt może nie być czasu, chociaż i w mieście jesteśmy zabiegani.

    OdpowiedzUsuń