wtorek, 25 czerwca 2013

Åke Edwardson – Taniec z aniołem [recenzja]

Okładka idealnie wpasowuje się w klimat książki. Jest mgliście, sennie, mrocznie, chłodno.
Intryga kryminalna też nie gra tu pierwszorzędnej roli, ustępuje raczej miejsca wątkowi obyczajowemu.  Męczę się z tą książką ponad miesiąc. Przekładam ją z miejsca na miejsce, odkurzam, zapominam, to chyba najwięcej mówi o nastawieniu do powieści.
No nic, do rzeczy.
Mamy międzynarodowe śledztwo: w Wielkiej Brytanii zamordowano młodego Szweda, w Szwecji zaś Brytyjczyka. Zabójca prawdopodobnie przed śmiercią nagrywał tortury, jakim poddawał swe ofiary. Do wspólnej walki ze złem przystępuje nuworysz, skandynawski komisarz Erik Winter oraz Steve Macdonald z brytyjskiej policji. Snują się uliczkami londyńskiego podziemia, próbując ująć coraz śmielej poczynającego sobie mordercę. Przy okazji śledztwa doprowadzają mnie, czytelniczkę, w ramiona Morfeusza, bo przyznam, że ta książka świetnie robi na sen.
Bardzo cenię wątki obyczajowe w powieściach kryminalnych, pod warunkiem, że nie są mgliste, senne itp.
Umęczyłam się sakramencko, nie podobało mi się, więc nie będę się rozpisywała. Ciekawi mnie tylko informacja okładkowa, zawiadamiająca o wyjątkowości pana autora. Czego to nie wymyślą, by zachęcić do kupienia książki. I znów przywołam mego ulubieńca, Witkacego: nuda, nuda i nudyści.

2 komentarze:

  1. Ostatnie zdanie o dobra puenta. Jestem pełna podziwu dla Twojego tempa czytania.

    OdpowiedzUsuń
  2. A to o tej co pisałaś, że nie wiesz czy dotrwasz do finału. Na cóż Edwardson nie przypadł nam do gustu. Fakt, dobra puenta :)

    OdpowiedzUsuń