Tę dość skromnych rozmiarów książkę czytałam na dwie raty. Po pierwszych stronach byłam zdziwiona i rozczarowana, zastanawiałam się nad sensem jej wydawania. Autor rozpisuje się o historii własnej rodziny. Zupełnie zwykłej, szarej, bez wielkich postaci i wybitnych zasług. Jakże to inny rodzaj wspomnień od tych, do których przywykłam, gdzie anegdotki sypią się gęsto, a wielkie nazwiska i szlacheckie rody na wyścigi dokonują niezwykłych czynów.
Gdy sięgnęłam po Balladę po kilku dniach, potraktowałam ją zupełnie inaczej. Spojrzenie na Polskę z perspektywy prowincji (Sochaczew, Żyrardów, Grodzisk Mazowiecki), ale nie ze szlacheckiego dworku, tylko z zapadłej wsi, gdzie zamiast parkietów błyszczy klepisko, jest dosadne i prawdziwe. Szukanie w głowie rodzinnych powiązań, mapy koneksji, dotyczyło zwykłych ludzi, chłopów, woźniców, robotników. Rozprawienie się z mitem sarmackim? Pokazanie prawdziwego polskiego oblicza, które wiejską zagrodą i chłopem stoi?
Wiele jest tu takich swojskich historii, wiele brudu, biedy, jest też przedwojenny antysemityzm.
Okazuje się, że niektóre z opowieści nie są do końca prawdziwe. Losy, które przyporządkowuje swoim ciotkom, babkom itp., w konfrontacji z pamięcią innych członków rodziny, okazują się być nieprawdziwe, należące do innych krewnych. Bardzo zgrabny zabieg, który daje obraz dystansu i humoru autora.
Bo tak właśnie trzeba patrzeć na polskie zacietrzewienie i zadufanie w duchu szlacheckim. Niech ta książka będzie odpowiedzią na kompleksy, ale też aspiracje arystokratyczne rodaków. Patrząc na coraz większą liczbę zleceń jakie otrzymuje moja znajoma genealożka, nabieram przekonania, że trend poszukiwania feudałów we własnym rodowodzie staje się coraz modniejszy. Niech ta książka będzie kubłem zimnej wody dla wszystkich aspirujących.
Odrobina groteski, pomieszania z poplątaniem, czasem nostalgia, a czasem niewygodna prawda. Polecam Balladę, jako odtrutkę na pychę i butę.
Powiem Ci, że tytuł mnie po prostu rozwalił. Będę mieć na uwadze tę książkę, chociaż pyszna chyba nie jestem. Ale kto wie...
OdpowiedzUsuń