Polskie
kryminały wychodzące spod kobiecego pióra to dla mnie rzadkość.
Z ciekawością sięgam więc po książkę Bondy. Co tu znajduję?
Prowincjonalny
mały świat ludzi ze wschodu Polski, z Mielnika nad Bugiem, gdzie
senną atmosferę społeczności, która wie o sobie niemal wszystko,
skutecznie rozgania brutalne morderstwo. Ofiara to nowa mieszkanka
zabytkowego dworku, znana z telewizji aktorka serialowa, Nina Frank.
W sprawę zaangażowany zostaje (ku własnemu zdziwieniu) czołowy
polski profiler, Hubert Meyer, borykający się z problemami
osobistymi, wybitny specjalista, która trafia na miejsce zbrodni
prosto z amerykańskiego szkolenia w Quantico...
Bardzo
szybko wdraża się w śledztwo, odkrywa kolejne, coraz bardziej
zaskakujące tajemnice denatki. Poznaje jej barwną przeszłość,
śledząc zapiski w dzienniku internetowym, przeglądając ukryte
pamiątki, co chwilę sięga po nową prawdę o aktorce. Jednocześnie
odkrywa, że zabójca rozpoczął serię, teraz zagrożone są
wszystkie okoliczne kobiety, narasta panika.
Dodatkowo
w sprawę zaangażowane są nadludzkie moce, a ściślej mówiąc
runy, których siła sprawcza jest tutaj totalna. Czy runiczny tatuaż
Niny przypieczętował jej los?
Bonda
bardzo sugestywnie opisuje prowincjonalny świat, jest on bardzo
wciągający i prawdziwy. Dla mnie ma największy urok w całej
książce. Wszechwiedząca postać kierownika posterunku, kreowanego
trochę na szeryfa, małe problemy, zawiści, małomiasteczkowe
niechęci, nadają powieści kolorytu. Sama sprawa Niny również
zachęca do lektury. Dobre dialogi, spójna, mocna postać profilera
dają solidną podstawę do ciekawej lektury. Powtarzam jednak, że dla
mnie wygrywa tu portret prowincji, naprawdę żywo i plastycznie
odmalowany.
Zostałam skuszona Twoją recenzją, zapisuję sobie tytuł książki :)
OdpowiedzUsuń