Ostatnia z trylogii (kontynuacja Rączych koni i Przeprawy) książek o kowbojach, dorastaniu, trudnych początkach dorosłości.
Łączy ona bohaterów dwóch poprzednich powieści. Spotykamy Johna Grady'ego Cole'a i Billy'ego Parhama, młodzieńców z przeszłością, pracujących na ranczo w El Paso. Autor po raz kolejny serwuje nam niespieszną opowieść o kowbojskim losie. Jak zwykle pod płaszczykiem codzienności kryją się ogromne moralne dylematy bohaterów, mowa o tych bohaterach, którzy jeszcze mają sumienie, gdyż większość wykreowanych przez McCarthy'ego postaci to wyrachowane bestie.
Trylogia kowbojska namalowana jest ciemnymi barwami. Dominuje marazm, obojętność, brutalność. Czasem jest tak smutno, wręcz beznadziejnie, że odchodzi ochota na przewrócenie kolejnej strony.
W tej odsłonie kowbojskich losów, Cole zakochuje się w bardzo młodej prostytutce, Magdalenie. Chce związać się z nią na poważnie, wyrwać ją ze szponów alfonsa najgorszej maści. Parham, przeczuwając, że historia ta może mieć tragiczny finał próbuje odwieźć przyjaciela od szalonego pomysłu. Opiekun Magdaleny traktuje ją jak swoją własność, ani myśli się z nią rozstać. Jak można było się przekonać w Rączych koniach, Cole nigdy nie rezygnuje, walczy do końca, mimo wiszącej nad nim zemsty alfonsa. Kto myśli, że tym razem McCarthy oszczędzi swoich bohaterów, niech przestanie mieć złudzenia. Jest jak zwykle. Z tą może różnicą, że dość mocno zostaje w czytelniku przesłanie, traktujące o potędze przyjaźni, miłości.
Swoją drogą cieszę się, że przebrnęłam przez tą trylogię. Przeczytałam, doceniam kunszt, warsztat, przesłanie, archetypiczne wyobrażenia, jednak długo jeszcze nie sięgnę po kolejne powieści autora. Zbyt pesymistyczna (czy może realistyczna?) wizja świata.
Łączy ona bohaterów dwóch poprzednich powieści. Spotykamy Johna Grady'ego Cole'a i Billy'ego Parhama, młodzieńców z przeszłością, pracujących na ranczo w El Paso. Autor po raz kolejny serwuje nam niespieszną opowieść o kowbojskim losie. Jak zwykle pod płaszczykiem codzienności kryją się ogromne moralne dylematy bohaterów, mowa o tych bohaterach, którzy jeszcze mają sumienie, gdyż większość wykreowanych przez McCarthy'ego postaci to wyrachowane bestie.
Trylogia kowbojska namalowana jest ciemnymi barwami. Dominuje marazm, obojętność, brutalność. Czasem jest tak smutno, wręcz beznadziejnie, że odchodzi ochota na przewrócenie kolejnej strony.
W tej odsłonie kowbojskich losów, Cole zakochuje się w bardzo młodej prostytutce, Magdalenie. Chce związać się z nią na poważnie, wyrwać ją ze szponów alfonsa najgorszej maści. Parham, przeczuwając, że historia ta może mieć tragiczny finał próbuje odwieźć przyjaciela od szalonego pomysłu. Opiekun Magdaleny traktuje ją jak swoją własność, ani myśli się z nią rozstać. Jak można było się przekonać w Rączych koniach, Cole nigdy nie rezygnuje, walczy do końca, mimo wiszącej nad nim zemsty alfonsa. Kto myśli, że tym razem McCarthy oszczędzi swoich bohaterów, niech przestanie mieć złudzenia. Jest jak zwykle. Z tą może różnicą, że dość mocno zostaje w czytelniku przesłanie, traktujące o potędze przyjaźni, miłości.
Swoją drogą cieszę się, że przebrnęłam przez tą trylogię. Przeczytałam, doceniam kunszt, warsztat, przesłanie, archetypiczne wyobrażenia, jednak długo jeszcze nie sięgnę po kolejne powieści autora. Zbyt pesymistyczna (czy może realistyczna?) wizja świata.
"Rącze konie" czytałam już jakiś czas temu, więc przydałoby się w końcu sięgnąć po kontynuację.
OdpowiedzUsuń