Nuda, nuda i nudyści! Swoisty dziennik, jakim jest powieść Carol Drinkwater, nuży i męczy. Sam pomysł, który zresztą podsunęło życie, jest chwytliwy i mógł okazać się wielką wygraną autorki. Tak się jednak nie stało. Nie wiem tylko czy wina leży po stronie pisarki czy tłumaczki. Bezbarwne słowa, nijakie opisy. Tej książce stanowczo brak życia! A przecież historia w niej opowiedziana aż prosi się o dobre potraktowanie.
Carol wraz ze swoim partnerem Michelem, decydują się na zakup zaniedbanej i mocno podupadłej posiadłości w Prowansji. Opłakany stan gaju oliwnego, zatęchłe, pełne zasuszonych gadów pokoje, naruszony zębem czasu i brakiem troski basen, zapuszczony ogród, oto co na początku zastają nowi właściciele. Widzą w tym miejscu potencjał, stawiają wszystko na jedną kartę i finalizują zakup. Irlandka Carol, ze zdumieniem obserwuje zwyczaje, jakie panują we francuskich transakcjach - pieniądze przekazywane pod stołem, piętrzenie trudności przez urzędników (ciągnący się problem braku wody w posiadłości). Ciągła obawa przed utratą farmy, brakiem środków, walka z zastaną ruiną, która ma przemienić się w dom marzeń, oto treść książki. Wszystko to doprawione podróżami, pracą, trudem i znojem przy remoncie, a także miłością dwójki doświadczonych przez życie ludzi. Jak można było zepsuć historię, która praktycznie sama się napisała?
Czynników jest kilka. Po pierwsze brak emocji, nie czuje się związku z autorką, mocno trzyma ona dystans, umieszczając czytelnika w pozycji biernego i znudzonego wykładem słuchacza. Po drugie brak polotu, dowcipu, humoru. Wszystko tu znaczone jest jednym kolorem, nie ma skoków napięcia, zmian nastrojów: brak dowcipu, żartu, błyskotliwości, czegoś, co zróżnicowałoby treść, nadało jej nowego kolorytu, podtrzymało uwagę.
Poza tym język bez wdzięku, niezmienny, jednostajny, sztywny.
Zmarnowana szansa na ciekawą książkę. Szkoda czasu.
A myślałam, że to będzie miłe czytadło. Szkoda.
OdpowiedzUsuńNo cóż i tak bywa, chyba dobra ta książka na bezsenność
OdpowiedzUsuń