sobota, 4 grudnia 2021

Ann Patchett - Dom Holendrów [recenzja]

 

Przekład: Anna Gralak
Wydawnictwo: Znak Literanova
Kraków 2021

Od znudzenia po zaangażowanie - tak wyglądała moja przygoda z tą książką. Początek skupiający uwagę, intrygujący, po pewnym (niedługim czasie) przechodzi z miałkość, znudzenie i pytanie: czemu siadło?
Ano dlatego, że Autorka nierówno rozkłada ładunek emocjonalny, niektóre postaci zostawiając jako papierowe charaktery. Idealny materiał na pełnokrwistą heterę, Andreę, zostawia jako bezbarwne słowo, które nijak nie uzasadnia kolejnych kroków. Jej aktywność jest zakulisowa, ledwie wspomniana, a robi tak wiele zamętu, diametralnie zmienia życie bohaterów. Podobnie jest motywacją matki Conroy'ów, nijak nie jest przekonująca.
Główny problem "Domu Holendrów" to właśnie niedopracowne postaci, problem z proporcjami znaczeń, emocji i wątków. 
Fragmenty intrygujące są rzadkością, im dalej w las, tym o nie trudniej. Dzieciństwo Maeve i Danny'ego to czas goryczy i wyzwań (tajemniczy i milczący ojciec, ucieczka matki, zła macocha i jej córki). Śledzimy koleje losów rodzeństwa, ich dorastanie, dorosłość i uporczywe powroty do domu Holendrów. Jak dla mnie uzasadnienie tych powrotów jest marnie uargumentowane, czuję też złość na niewykorzystanie możliwości fabularne. Można było wspaniale pokazać tragedię dzieci porzuconych przez matkę, półsierot, które źle traktowane przez macochę mają tylko siebie. Utrata majątku, samotność, zemsta, strach o jedyną bliską osobę, a także szukanie (często w sobie) przyczyny dla której matka zostawia dzieci - oto niewykorzystane treści.
Zamysł wspaniały, realizacja pozostawiająca wiele do życzenia. Niestety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz