niedziela, 4 maja 2014

Maurice S. Andrews - Dymisja nadinspektora Willburna [recenzja]

Klasyczny brytyjski kryminał, pełen dystyngowanej, poważnej atmosfery, wypranych sztywnych kołnierzyków, emocji trzymanych na wodzy, obfitujący w zgrabne pełne zdania.
Wspaniały, flagowy wręcz przykład klasyki gatunku. Urzeka język, roztropność i chłód policyjnych inspektorów. Zdaje się, że nawet przestępcy mają tu klasę. 
Fabuła powieści prowadzi nas poprzez ponure londyńskie doki oraz szemrane, podejrzane obrzeża miasta, które kryją wiele zagadek i ciemnych sprawek. W takich właśnie okolicznościach geograficznych dochodzi po ponurej zbrodni, która zdaje się być najtrudniejszą, najbardziej fatalną w całej karierze szefa wydziału morderstw Scotland Yardu, nadinspektora Willburna.
W dość parszywym hotelu na peryferiach Maida Vale, zostają odnalezione zwłoki Fancy Moore. Problem polega na tym, że była ona jedynym gościem hotelu, dodatkowo znajdowała się w pokoju zamkniętym od środka.  Portier zarzeka się, że nikogo więcej w hotelu nie było. Brak motywów, brak świadków, i niestety, brak mordercy. Sprawa zupełnie bez szczegółów, za to pełna znaków zapytania. Nic dziwnego, że śledztwo prowadzi sam naczelnik wydziału, określany tu jako dżentelmen - sceptyk. Wszelkie nowoczesne metody pracy policji (wówczas był to odciski palców czy badanie krwi) traktował z przymrużeniem oka, jako środki pomocnicze. Zdawał się wyłącznie na własny umysł i wyobraźnię. Gdzie zaprowadziły go one w tym śledztwie?
Zajmująca opowieść o tym, jak wielką sprawę można rozwiązać skromnymi (w sensie ilościowym) środkami.
Wyborna klasyka!

3 komentarze:

  1. Jeżeli klasyczny brytyjski kryminał, to biorę w ciemno ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zdobyć tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę jak Sherlock Holmes i Poirot- w sumie mogłabym poznać detektywa w takim stylu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomina mi to jakiś kryminał, który czytałam tylko tytuły w tej chwili nie pamiętam, a akcja działa się w teatrze.

    OdpowiedzUsuń