piątek, 31 marca 2017

Nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy



Spośród ponad czterystu zgłoszeń jury wybrało dwanaście tytułów nominowanych do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy, najstarszej i jednej z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Polsce. 

W tym roku nazwiska nominowanych zostały ogłoszone równolegle w ponad osiemdziesięciu warszawskich klubokawiarniach i bibliotekach, a także – zgodnie ze starym obyczajem – przez rozproszonych po stolicy „krzykaczy”. Ta akcja ma podkreślić lokalność i tradycję Nagrody, a jednocześnie – nowoczesne podejście do upowszechniania literatury.

- 10 lat Nagrody skłania do podsumowań, a nawet zmian. Zależy mi, aby Nagroda zachowując swój prestiżowy charakter, zyskiwała coraz większe uznanie wszystkich warszawiaków, nie tylko tych najbardziej oddanych czytelników. Będziemy rozbudowywać wokół niej sieć działań wspierających rozwój czytelnictwa, albowiem wyróżnienie w naszym konkursie stanowi rekomendację samą w sobie. Nagrodzone tytuły nigdy nie zawiodły moich oczekiwań, a nominowane w tym roku książki tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Zapraszam do lektury - mówi Hanna Gronkiewicz-Waltz, Prezydent Warszawy.

Autorzy mają o co walczyć. Zdobywcy wyróżnień w poszczególnych kategoriach otrzymają po 20 tysięcy złotych. Do laureatów w kategorii literatura dziecięca nagroda trafi zarówno do autora tekstu, jak i ilustratora. Zdobywca specjalnego tytułu Warszawskiego Twórcy otrzyma nagrodę pieniężną w wysokości 100 tysięcy złotych. Zwycięzców Nagrody Literackiej m.st. Warszawy poznamy w trakcie uroczystej gali 27 kwietnia w Teatrze Studio.

– Pobiliśmy rekord w tej edycji – mówi Janusz Drzewucki, przewodniczący jury – zgłoszono aż 449 tytułów w czterech kategoriach, a najwięcej w kategorii proza – 174 książki. W kategorii poezja zgłoszono do konkursu 114 tomów poezji. Książki o Warszawie to 40 zgłoszonych pozycji, literatura dziecięca – 121.

Tegoroczni nominowani to (w porządku alfabetycznym wg autorów):

W kategorii „proza”:
- Stanisław Aleksander Nowak, „Galicyanie”, Wydawnictwo W.A.B.
- Brygida Helbig „Inna od siebie”, Wydawnictwo W.A.B.
- Aneta Prymaka-Oniszk, „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”, Wydawnictwo Czarne

W kategorii „poezja”:
- Jerzy Kronhold, „Skok w dal”, Wydawnictwo Literackie
- Adrian Sinkowski, „Raptularz”, Biblioteka „Toposu”
- Dariusz Suska „Ściszone nagle życie”, Wydawnictwo Znak

W kategorii „literatura dziecięca – tekst i ilustracje”:
- Jolanta Nowaczyk oraz Daria Solak, „Ala ma kota. A Ali?", Wydawnictwo Dwie Siostry
- Łukasz Olszacki oraz Jola Richter-Magnuszewska, „Bajka o tym, jak błędny rycerz nie uratował królewny, a smok przeszedł na wegetarianizm", Papilon
- Marcin Szczygielski oraz Magda Wosik „Klątwa dziewiątych urodzin", Wydawnictwo Bajka

W kategorii „edycja warszawska”:
- Łukasz Lubryczyński i Karolina W. Gańko „Dorożkarstwo warszawskie w XIX wieku”, Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
- Tomasz Mościcki „Warszawskie sezony teatralne 1944-1949”, Fundacja Historia i Kultura
- Grzegorz Piątek „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego”, Wydawnictwo: W.A.B.



środa, 15 marca 2017

Michael Crummey - Sweetland [recenzja]

Przekład: Michał Alenowicz
Wydawnictwo Wiatr od Morza
Gdańsk 2015

Lubię specyfikę wydawnictwa Wiatr od Morza. Ich profil, pomysł, spójność. 
Sweetland to opowieść o Nowej Funlandii, a raczej jej małej części - wysepce Sweetland i umiejscowionej tam osadzie Chance Cove.
Jest to maleńka, zapomniana przez świat miejscowość, która przestaje być rentowna dla państwa. Nieopłacalne stało się dostarczanie tam świadczeń, rybołówstwo, główne źródło dochodu mieszkańców, również chyli się ku katastrofie.
Rząd składa autochtonom propozycję - ekwiwalent finansowy za opuszczenie wyspy. Warunek - jednomyślność mieszkańców. I tu pojawia się problem - stary, emerytowany latarnik, Moses Sweetland, który ani myśli opuszczać rodzinnej miejscowości.
Delegacje urzędników, prośby mieszkańców, przekonywanie przez nielicznych mu życzliwych na nic się zdają - Moses chce zostać. 
Z każdym kolejnym dniem atmosfera się zagęszcza. Im bliżej terminu ostatecznej decyzji, tym więcej żalu, agresji i niechęci kierowanych jest ku latarnikowi. W pewnym momencie dochodzi doń obawa o własne życie.
Wyspa to dlań nie tylko sentyment, ni wspomnienia. To poczucie bezpieczeństwa, czucie się potrzebnym. Ma tu swoje pułapki na króliki, łowiska, ważone na miejscu piwo. Wrósł w wysepkę, nie zna innego świata, nie chce go poznać.
Sweetland jest więc powieścią o miłości, przywiązaniu, wierności. Do ziemi, do miejsca, do małej ojczyzny. W świecie globalizacji, braku poczucia wspólnoty, brzmi to dość odlegle i... literacko. Wspomnienie dawnego świata, przebrzmiałych wartości?
Może.
I choć opisywana kraina jest bardzo surowa, zimna, odpychająca, biedna, nieprzystępna, to jednak da się kochać. Wielka w tym zasługa niezwykłego talentu obserwatorskiego autora, jego malarskiego zmysłu opisywania rzeczywistości. Trochę jak w Prusowej Placówce
Sweetland to także opowieść o sporach, dawnych żalach, rodzinnych niesnaskach, przegapionych szansach. O wyborach, uporze i wierności samemu sobie.
Wiele tu trudnych tematów, ciężkich emocji, momentów wartych rozważenia.
Crummey mocno dociska czytelnikowi śrubę, pytając, na ile jesteśmy sobą, ile jesteśmy gotowi poświęcić, by żyć w zgodzie z własnym sumieniem.

poniedziałek, 13 marca 2017

Natalia Fiedorczuk - Jak pokochać centra handlowe [recenzja]

Wydawnictwo Wielka Litera
Warszawa 2016

Fiedorczuk nie odnajduje, nie odkrywa Atlantydy. Nie tworzy powieści. Nie zgadzam się też z zawartą w posłowiu informacją jakoby jej debiut był z pogranicza reportażu.
Jak pokochać centra handlowe jest dla mnie problematycznym utworem, w sensie sklasyfikowania go, ubrania w gatunek. Zresztą, ta książka wcale go nie potrzebuje.
Bo nie przynależność jest ważna. Istotne jest to, co ma do powiedzenia autorka. Jej bohaterka jest zmęczoną życiem, młodą jeszcze kobietą, która nie ma mieszkania, nie ma dobrego samochodu, pracuje na tzw. umowie śmieciowej, zarabiając marne pieniądze. Ma jednak kochanego męża, jest w ciąży. Gdy pojawia się dziecko, a z nim baby blues, dziewczyna stara się zapanować nad nową sytuacją i chaosem, jaki zjawia się wraz z nią. Nowy człowiek, obowiązki, nowe życie, nowe zmartwienia. Macierzyństwo nie jest sielanką, wiedzą to wszyscy, a ci, którzy decydują się o tym powiedzieć głośno, wciąż spotykają się z ostracyzmem.
A przecież posiadanie dziecka to nie tylko uroczy obrazek uśmiechniętej rodziny siedzącej na pastelowej kanapie, czystej, świeżej, idealnie wpasowanej w wysprzątaną scenerię designerskiego salonu. Tak naprawdę to bałagan, przypalona zupa, płaczące dziecko, pieluchy, sterta prasowania, rozczochrana matka, która znajduje dla siebie czas dopiero koło południa. Antysielanka.
Choć ten ponury obrazek to tylko część całości, jednak istnieje, ma się dobrze, i nie ma co negować, czy ukrywać tej prawdy.
Fiedorczuk pokazuje zagubienie młodej matki, nawrót depresji, która towarzyszyła jej jeszcze przed narodzeniem dziecka. Mierzenie się z trudami codzienności (ściśle wyliczone pieniądze na zakupy w dyskoncie, zwiedzanie galerii handlowych w których dziecko odurzone światłami, zapachami, muzyką, wycisza się), umykająca relacja z partnerem, problemy z pracą (redukcja stanowiska matki wracającej po macierzyńskim), poczucie samotności, pustki. 
Wszystko to prawda. Kto ma zamiar oburzać się na tę książkę jest zwyczajnie głupi i pozbawiony wyobraźni.
Nie uważam wcale, że to wielka, zmieniająca życie książka. Fiedorczuk nie ma swojego indywidualnego stylu. Czytając przychodziły mi na myśl narracje Chutnik, Masłowskiej, czasem jak Shuty czy Karpowicz. Nic nowego, nic nadzwyczajnego, a jednak jest moc. Wszystko przez jednostkową historię zagubionej, zmęczonej, osamotnionej przez samą siebie matki Polki, która nie ukrywa swoich wad, bo ma niemal tylko je.
To nie literatura, to wyznanie, mocne i dosadne, potrzebne, dla niektórych może terapeutyczne. I dobrze.

niedziela, 12 marca 2017

Rose Tremain - Lato zimą [recenzja]

Przekład: Anna Przedpełska - Trzeciakowska
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2016

Objawienie! I, jak zwykle, tytuł oryginalny o niebo lepiej oddaje zawartość zbioru.
Zdumiewa mnie wielość wcieleń autorki, a raczej spektrum jej możliwości opisywania, podawania czytelnikowi kolejnych historii, tak różnych od poprzednich. Szeroki wachlarz ludzkich charakterów, zachowań, wyborów dodaje zbiorowi atrakcyjności, powoduje zachłyśnięcie i oczarowanie warsztatem autorki.
Każda kolejna opowieść jest lepsza, a zarazem tak samo dobra jak poprzednia. Nie umiem wybrać faworytki, nie potrafię wskazać zwycięskiego, ulubionego opowiadania. Zupełnie jak u Kereta (choć inny gatunek) - co opowiadanie, to ulubione. Jestem zdumiona własnym zachwytem.
Choć, nie jest on wydumany - ascetyczna, a jednocześnie obrazowa narracja, historie pełne namiętności, choć, stonowanych (w opisie), a buchających (na marginesie tego co niedopowiedziane). Dla mnie bomba! (tytuł umyślnie pożyczony ze spektaklu Teatru Żydowskiego).
Rose Tremain ma talent do opisywania zawiłych, nieszczęśliwych kobiecych losów. Jedna z jej bohaterek zostaje kochanką poważanego fotografa (zdumiona porzuceniem, które przecież musiało nastąpić), inna zaś, to stateczna, starsza pani, która wraz z mężem ucieka do letniego kanadyjskiego domu od dorosłej, toksycznej córki. Proza Tremain jest surowa, oszczędna i bardzo skupiona. Nie ma tu zbędnych słów, rozpasanych opisów, które nie służą niczemu (poza samochwalstwem autora). Jest skondensowana, esencjonalna proza, która dotyka sedna.
Nie każde opowiadanie jest wybitne. To prawda. Jednak całość tworzy tak silną, spójną całość, że wszelkie ewentualne uchybienia, słabostki tracą na znaczeniu w ogólnym rozrachunku. 
Polski akcent (Ochmistrzyni) aż skrzy się emocjami i utajonymi uczuciami. Dekadencka, bardzo surowa, a jednocześnie mocno brytyjska opowieść aż domaga się ciągu dalszego, całej wielkiej powieści. Zresztą, niemal każde opowiadanie doskonale sprawdziłoby się w rozszerzonej formie - biegłość w tworzeniu charakterów, swoboda w operowaniu trudnych tematami, emocjami, wyborami, tylko dodaje autorce chluby.
Nie mogę wprost opanować się przed chwaleniem Tremain. Znakomicie oddaje to co najbardziej cenię w literaturze - skondensowaną formę, oszczędność słów, a także nienachalną dobitność, która mocno się akcentuje, nie pozostawiając u czytelnika niesmaku.
Świetne, skrojone na miarę historie. Chcę więcej.

środa, 1 marca 2017

Natasha Solomons - Lista pana Rosenbluma [recenzja]

Przekład: Aleksandra Górska
Rebis
Poznań 2010

Jest rok 1937. Jack Rosenblum, jego żona Sadie i maleńka córeczka Elizabeth emigrują z Berlina do Londynu. Już po zejściu z pokładu statku Jack wie, że chce być angielskim gentelmanem. Nie ma zamiaru ukrywać się jak większość emigrantów, nie chce być niewidocznym, postanawia stać się szanowanym, poważanym, pełnoprawnym Brytyjczykiem. Gdy otrzymuje broszurkę ze wskazówkami dla niemieckich Żydów, dotyczącą najwłaściwszych zasad postępowania z tubylcami, od razu wprowadza je w czyn: nauka języka (niezdradzanie się z niemieckim pochodzeniem), zakup pierwszorzędnego garnituru u krawca rodziny królewskiej, ponadto piękny samochód (okazały jaguar), wstęp do klubu golfowego.
To ostatnie nastręcza wielkich trudności - żaden klub nie ma zamiaru przyjąć w swe szeregi żydowskiego imigranta. 
Jack Rosenblum postanawia zbudować własne pole golfowe, stworzyć najwspanialszy na wyspach klub. Wariat? Nie. Człowiek wytrwale walczący o szacunek, niezależność i wolność. Pragnąc być pełnoprawnym obywatelem (u nas brzmi to dziś bardzo aktualnie - przy politycznych karłach kreujących się na panów, trudno przyzwoitemu człowiekowi sięgnąć po ich kryteria) decyduje się sięgnąć po wszelkie możliwe środki, by osiągnąć cel.
Prze długi czas jest pośmiewiskiem, ciekawostką przyrodniczą. Spełniając marzenia wiele ryzykuje - byt własnej rodziny, szacunek pracowników, stosunki z żoną... Jednak wciąż walczy - pogodnie, z optymizmem, wiarą, siłą. 
Jest jeszcze Sadie, żona tęskniąca za starym krajem, za rodziną, która zginęła w Niemczech. Pielęgnuje wspomnienia o matce, o bracie, przechowuje stary zeszyt z berlińskimi przepisami, pełen zapachów, wspomnień, które czasem ucieleśnia robiąc kolejne spektakularne wypieki. Niezwykła kobieta, stojąca z boku, szanująca męża, choć mocno już znużona jego postawą. Za nic mając asymilację, brytyjskie mody (za nic nie chciała farbować włosów na popularny swego czasu liliowy), wciąż wraca myślami do domu. Bezpowrotnie utraconego.
Autorka dawkuje humor, pisze ciepło, miło, z nostalgią, sympatią do głównego bohatera i jego kolejnych dziwactw. Pokazując przeszkody, fałszywych przyjaciół dodaje też łyżkę dziegciu do tej opowieści, czyniąc ją prawdziwszą.
Powieść krzepiąca serca, ale też skłaniająca do refleksji.