poniedziałek, 20 czerwca 2016

Małgorzata Szejnert - My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u [recenzja]

Wydawnictwo Znak
Kraków 2013

Książka przygoda. Dla wszystkich tych, którzy nie znają, nie pamiętają czasów PRL-u ten zbiór reportaży jest jak podróż przez nieznane wody. Interesujący, przenikliwy, frapujący zbiór opowieści z Polski, który porusza wyobraźnię i budzi ciekawość co do ludzi i czasów.
Szejnert ma wielki dar opowiadania. Stoi z boku reportaży, pokornie opisując jedynie historie swoich bohaterów. Niech skromności i taktu uczą się od niej pokolenia współczesnych reportażystów, którzy czynią siebie samych równoległymi (czasem nadrzędnymi) bohaterami książek.
Podróż przez lata 70. ubiegłego wieku przynosi wiele ciekawostek.
Na samie i na stradycji to  barwna historia Supersamu (tego przy Puławskiej w Warszawie), którego dyrektor (karierę w handlu zaczynał przed wojną w sklepie kolonialnym Meinla, teraz ma smak i węch nie taki - wyszedł z hitlerowskiego obozu kocentracyjnego jako muzułmanin) recytuje fragmenty o kawiarce z Pana Tadeusza. Praca sprzedawczyń, obsługi, przybliżenie sylwetek klientów to esencja tego materiału.
Zjadacze chleba, nie anioły to rzecz o stołówce w FSO w Warszawie, w której keatywność i czujność kucharek, wymuszone są drobnymi oszustwami dostawców, a także kłopotami z zaopatrzeniem.
Wzrusza Ulica z latarnią - historia niewidomej łodzianki, matki i żony, która mimo niepełnosprawności potrafi cieszyć się życiem. Niech ten reportaż będzie pocieszeniem, ale i wzorem do naśladowania.
Próba Galatei - rzecz i olsztyńskim teatrze pantomimy, tworzonym przez ludzi głuchych.
Jeśli się odnajdziemy, to cudownie - bulwersująca historia o wczasach na których bezdzietni spotykają się z wychowankami domów dziecka. Z tego spotkania mają wyniknąć nowe rodziny, będące efektem marnego eksperymentu.
Fascynujący i skłaniający do poszukiwań jest zaś reportaż pod tytułem: Tęsknota za sieczkarnią, opisujący losy powstańca listopadowego, utopisty i hrabiego, który podniósł z ruiny rodzinny majątek, stał się fabykantem i nowatorem światowej klasy. Czemu tylko nikt o nim nie słyszał?
Całe życie w Pomygaczach to przenikliwy obraz polskiej wsi, opisywany słowami Michała Więcki, miejscowego kronikarza, którzy śledzi losy świata i najbliższej okolicy od początku stulecia. Niezwykły jest ten kronikarski zapis. Dla współczesnego czytelnika może wydawać się zastanawiające, jak niewiele zmieniają się ludzie. Inne dekoracje, nagłówki w gazetach, ale mentalność bez zmian. Niestety.
Żal rozstawać się z tą książką. Przenikliwość autorki, talent do wyszukiwania i prowadzenia tematów,  ponadczasowość materiałów, a także skromność i kunszt pisarski, stanowią o sile twórczości Szejnert.

piątek, 17 czerwca 2016

Zbigniew Domarańczyk - Kampucza, godzina zero [recenzja]

Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Warszawa 2015

W ciągu trzech lat, ośmiu miesięcy dwudziestu trzech dni rządów Czerwonych Khmerów wymordowano ponad trzy miliony ludzi, blisko połowę narodu. Zlikwidowano zamieszkujących ten kraj mniejszości narodowe. Zrujnowano gospodarkę, żyzne pola ryżowe zamieniono w wyschniętą pustynię.
Gdy Zbigniew Domarańczyk, dziennikarz i reportażysta, dotarł do Kambodży miesiąc po wyzwoleniu (luty 1979 rok) był pierwszym dziennikarzem, który został wpuszczony na terytorium państwa po khmerskim terrorze. Dostał wizę numer jeden, dźwiękowiec i operator kamery dwie kolejne, i ruszył w nieznane, by zarejestrować na taśmie filmowej wszystko co uda się zobaczyć.
Pejzaż zrujnowanego kraju, relacje ocaleńców (ale są tu też historie niedawnych oprawców) wstrząsają do głębi.
Opuszczone  miasta (w myśl pokrętnej logiki Pol Pota były one siedliskiem zła, pozostałością po amerykańskich kapitalistach, należało je więc wysiedlić i zniszczyć). Inteligentów, piśmiennych, posiadających w domach książki mordowano maczetami. Opuszczającym miasta zabierano buty (za niezastosowanie się do rozkazu oddania obuwia - śmierć), przerażająco wygladały ich hałdy pozostawione na ulicy.
Każda kolejna opowieść, historia jest smutniejsza od poprzedniej, ale też podobna do niej: rozdzielenie rodzin, głód, strach, oglądanie śmierci bliskich, niszczenie relacji międzyludzkich, terror, uprzedmiotowienie. Jak bardzo kampuczańskie dramaty podobne są do tych znanych nam w polskiego podwórka... Tu powinno paść wyświechtane zdanie o powtarzalności historii.
Domarańczyk napisał ważną książkę, która dokumentuje zbrodnie przeciwko ludzkości, a także komunistyczny amok i szalone projekty dyktatorów.
Mam jednak wątpliwość co do literackiej warstwy tej książki - jest ona napisana ciężko, topornie, bez polotu. Temat mocny, dosadny, jednak ton książki pozostaje beznamiętny, nie ma tego czegoś, co pozwala czytelnikowi wczuć się w sytuację reportera, czy jego rozmówcy.
Siermiężność spowalnia lekturę, świadomość ważkości tematu, pcha jednak czytelnika dalej.
Trudna lektura, trzeba ją jednak poznać, mimo literackich mankamentów. Tu liczy się świadectwo rozmówców Domarańczyka.

niedziela, 12 czerwca 2016

Ota Pavel - Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe [recenzja]

Przekład: Justyna Wodzisławska
Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Warszawa 2016

Ota Pavel zawodowo zajmował się sportem. Był komentatorem sportowym w radio, reporterem sportowym w kilku czasopismach, wielokrotnie wyjeżdżał na olimpiady, mistrzostwa świata, ważne zawody wielu dyscyplin.
Sposób w jaki Ota Pavel opisuje sportowych bohaterów swych reportaży jest niezwykły. Tytułowy utwór jest najlepszym przykładem talentu i inwencji autora.
Bajka o Rašce w iście magiczny, nadzwyczajny sposób pokazuje drogę na szczyt Jiříego Raška, skoczka narciarskiego, dwukrotnego mistrza olimpijskiego. Bajka jest prawdziwym hołdem oddanym sportowcowi, to opowieść o jego dzieciństwie, latach ciężkiej pracy, poświęceniach i marzeniach, które się spełniają. Pouczająca historia dająca nadzieję, że wytwrałość, trening i aspiracje przynoszą oczekiwany efekt.
Ota Pavel pisze z wdziękiem, charyzmą, wielkim urokiem. Jego dowcip, wyobraźnia i podejście do świata urzekają od pierwszych słów.
Choć historia skoczka jest najbardziej widowiskowa, to kolejne, opisujące sukcesy i porażki innych sportowców (np. kolarz, gimanstyczka, lotnik) utrzymują się na równym poziomie. 
Ota Pavel odczarowuje sportowców, pokazuje ich jako zwyczajnych ludzi, obarczonych problemami, ograniczeniami. Nie bez znaczenia jest epoka, w której opisywani sportowcy odnosili sukcesy. Czas  Republiki Czechosłowackiej obfitował w restrykcje i reglamentacje. Radzenie sobie z ustrojem komunistycznym nieśmiało wychyla się zza stronic, pokazując prawdę o tamtych czasach.
Choć reportaże są bajkowe, i czasem trudno odróżnić co jest prawdą, a co odautorskim komentarzem i ubarwieniem, to zupełnie nie ma to znaczenia. Wyborna opowieść. Każda w tym zbiorze.

sobota, 11 czerwca 2016

Dawid Grosman - Wchodzi koń do baru [recenzja]

Przekład: Regina Gromacka (znakomita, wspaniała, niezwykła, niepowtarzalna)
Świat Książki
Warszawa 2016

Netanja, izraelski kurort (ach te plaże), miasto kilku niezłych muzeów oraz wielu szlifierni diamentów.
U Grosmana jest ono tłem dramatu, jaki rozgrywa się w jednym z lokalnych klubów, gdzie pewnego wieczoru występuje Dow Grinsztajn, starzejący się stand - uper.
Przed przyjazdem do miasta dzwoni do swego znajomego z dzieciństwa, który dziś jest emerytowanym sędzią Sądu Okręgowego, który przez całą zawodową karierę cieszył się opinią bardzo przenikliwego i trafiającego w sedno urzędnika. Zaprasza go na występ i prosi o ocenę tego co zobaczy. 
Tylko tyle i aż tyle.
 Stand - up jest bardzo specyficzną formą komedii. Wymaga od wykonawcy niezwykłej charyzmy, a także ponadprzeciętnej umiejętności nawiązywania kontaktów z publicznością. Trudna robota, jednak Dowale Gee (bo takiego pseudonimu używa Grinsztajn) potrafi sterować emocjami i nastrojami swoich widzów.
Scenariusz wieczoru w Netanji jest jednak daleki od standradów stand - upu. Dow ma bowiem zamiar rozliczyć się z własną przeszłością, dokonać swoistego rachunku sumienia, czy też spowiedzi życia.
Umiejętność manipulowania ludźmi, wciągania ich do własnego piekła jest najabrdziej rzucającą się w oczy cechą Dowale. Zarówno widzowie w klubie, jak i czytelnik książki czują się źle, niekomfortowo i podle, a mimo to nie potrafią oderwać się od historii życia komika.
Raz opowiada on siarczyste, mocne dowcipy, które angażują publiczność, by później bardzo płynnie przejść do historii własnego dzieciństwa, bardzo trudnego, naznaczonego wieloma traumami, związanymi z wojenną przeszłością rodziców (matka Holocaust przeżyła w Polsce, ojciec, jako jedny ze swojej rodziny przeżył, gdyż krótko wcześniej wyjechał do Palstyny), ale też wzgardą i prześladowaniami równieśników.
Na oczach widzów dokonuje on analizy własnej tożsamości, co i rusz rozsypując się psychicznie, to zbierając siły po to, by uchronić się przed całkowitą utratą publiczności. Bo trzeba wam wiedzieć, że widzowie, choć zmanipulowani i wciągnięci w piekło wspomnień, mimo ciekawości, potrafili (przynajmniej niektórzy) wyjść z klubu i pozostawić tę spowiedź komika za sobą.
Dowale przechodzi w czasie występu wiele faz emocjonalnych: płacz, zwątpienie, radość, smutek, żal, wzruszenie, tęsknotę, ale to tylko niektóre z nich. Raz czaruje, innym razem odpycha, bawi, wywołuje wstręt, by później sięgnąć po współczucie widowni. Gra na emocjach, przekomarza się, ulegając swoistemu, symbolicznemu autodafe.
Wstrząsająca, bardzo poruszająca książka, którą dodatowo podsyca formuła stand-upowa, która z założenia jest harda, mocna, ośmieszająca. W połączeniu z tragiczną historią głównego bohatera jest to niezapomniana historia.
Nie sposób nie wspomnieć tu o tłumaczce, Reginie Gromackiej, która wykonała wielką pracę. 
Jej empatia, niezwykłe, bardzo rzetelne i oddane podejście do pracy tłumacza zaowocowało świetnym przekładem. Doskonała robota, kazdemu autorowi życzę tak znakomitej tłumaczki, bo to właśnie Jej praca decyduje o ostatecznym kształcie słowa, przekazie, powodzeniu autora.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Yishai Sarid - Limassol [recenzja]

Przekład: Michał Sobelman
Wydawnictwo Filo
Warszawa 2015

Wydawnictwo Filo spada mi z nieba. Wydając współczesną prozę izraelską wypełnia ważną lukę w tłumaczeniach literatury z tamtego regionu. Z niecierpliwością czekam na kolejne książki a serii, a póki co cieszę się  tym, co już jest.
Szabak - Szerut ha-Bitachon ha-Klali, czyli Służba Bezpieczeństwa Ogólnego, to izraelska służba specjalna odpowiedzialna za kontrwywiad i bezpieczeństwo wewnętrzne. Jej agent, a zarazem główny bohater książki (człowiek bez imienia), każdego dnia przesłuchuje podejrzanych o posiadanie informacji na temat najbliższych samobójczych zamachów planowanych na ulicach izraelskich miast. Tajne akcje, wyczerpujące przesłuchania, nakładają się na kulejące życie prywatne, ponieważ ogarnięty poczuciem misji agent, zaniedbuje małego synka i żonę. 
Gdy go poznajemy, realizuje nowe zadanie, ściśle tajną misję, której jest głównym aktorem. Dostaje on nową tożsamość, na potrzeby akcji jest początkującym literatem, który u doświadczonej pisarki ma konsultować swój pomysł na fabułę powieści.
Znajomość z pisarką jest mu niezbędna, by uzyskać dojście do pewnego ważnego (ze względów strategicznych) kontaktu, który jest kluczowym elementem tajnej misji. Nasz agent zaczyna czuć sympatię do ludzi z którymi obcuje dzięki swemu nowemu wcieleniu. 
W finale książki będzie zmuszony wybrać między lojalnością wobec przyjaciół, a odpowiedzialnością i solidarnością z służbą. 
Yishai Sarid w czasie obowiązkowej służby wojskowej sam działał w wywiadzie, stąd też jego wiarygodność jest nie do zanegowania. Powieść, w zasadzie szpiegowska, w wersji przedstawionej przez Sarida to niezwykle interesująca lektura, pozbawiona wielkich słów i spektakularnych akcji, pełna za to wieloznaczności, pokazująca jak skomplikowane i trudne są ludzkie wybory.
Agent jest człowiekiem z krwi i kości: dobrym, sumiennym, oddanym ojczyźnie, a jednocześnie pełnym wad, takich zwykłych, codziennych, które psują mu rodzinne życie. Jego finalny wybór nie jest oczywisty, dla wielu będzie zaś zaskakujący.
Kolejnym, bardzo ważnym, choć nienajmocniej eksponowanym bohaterem jest państwo Izrael, każdego dnia narażone na zamachy terrorystyczne, nękane działaniami skrytobójców i spiskowców. Miejsce, w którym wciąż trwa stan wyjątkowy, istnieje moc zagrożeń, utrzymuje się wieczne pogotowie dla służb, miejsce, w którym nieufność jest na porządku dziennym, podejrzliwość to norma, a rezerwa i dystans są konieczne, by zachować bezpieczeństwo.
Świetna książka, pozostawiająca czytelnika z gorzką refleksją nad kondycją współczesnego świata.

niedziela, 5 czerwca 2016

Jacek Hugo - Bader - Skucha [recenzja]

Wydawnictwo Agora i Wydawnictwo Czarne
Warszawa 2016

Hugo - Bader wymyślił sobie, że napisze książkę o bohaterach Solidarności, dzieciach  wojennych Kolumbów, którzy podobnie jak rodzice walczyli o wolność, tyle tylko, że przy pomocy innego oręża. Książka o ludziach którzy tworzyli Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny NSZZ "Solidarność" miała być też hołdem dla ich dzieła, ale też swoistym sprawdzeniem jak radzą sobie w nowej, wolnej Polsce, o którą sami walczyli.
Jacek Hugo - Bader odwiedzał ich w domach, przepytywał na różne okoliczności, dodając też własne komentarze, polegając na dawnych znajomościach ze swoimi bohaterami.
Powstał z tego jeden wielki zamęt. Nazwiska, pseudonimy, życiorys od dziecięctwa, po lata współczesne, wiele bardzo intymnych, prywatnych historii, które wydają się całkiem nie na miejscu.
Brakuje tła, przybliżenia tamtych czasów, okoliczności, przez ten niedostatek historia jest niekompletna, wygląda na skierowaną do wąskiego grona odbiorców, może znajomych? 
Źle mi się czytało tę książkę, żle mi się o niej pisze.
Bohaterowie Hugo - Badera źle kończą: piją, poważnie chorują, żyją na skraju ubóstwa, staczają się. Po bohaterskich czasach ani śladu,zostały tylko wspomnienia.
Smutno i ponuro. Również w warstwie organizacyjnej książki: chaos, skoki między poszczególnymi bohaterami i ich historiami, plus odautorskie dygresje, które wylewają się niemal z każdej strony.
Hugo - Bader to kolejny bohater Skuchy. Jest bardzo aktywny, chętnie dzieli się spostrzeżeniami, własnym zdaniem, momentami przyćmiewając swoich rozmówców.
Nie trafia do mnie ten rodzaj narracji, ten sposób traktowania historii. Skucha. Dosłowna.

czwartek, 2 czerwca 2016

Rachel Abbott - Obce dziecko [recenzja]

Przekład: Jacek Konieczny
Wydawnictwo Filia
Poznań 2016

Mocne uderzenie.
Efekt przerażenia zwielokrotniony będzie u tych czytelników, którzy mają dzieci. Trudno wyobrazić sobie bowiem sytuację, w której dziecko zostaje uprowadzone... 
Podobny koszmar przeżył David Joseph, który w wypadku samochodowym stracił żonę. W chwili zdarzenia w pojeździe była też sześcioletnia córka Davida, która w tajemniczych okolicznościach zniknęła. Ojciec szukał jej długie lata, w międzyczasie założył nową rodzinę.
Druga żona Davida, Emma niedawno urodziła synka, Olliego, zna historię męża i jego pierwszej rodziny, nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że przeszłość może powrócić w bardzo mrocznej formie. Pewnego dnia przebywając w kuchni, Emma wyraźnie czuje na sobie czyjś wzrok. W pomieszczeniu przebywa też dość upiorna, milcząca nastolatka o przenikliwym spojrzeniu. Wróciła Natasha, pierwsza córka Davida. Wszystko się zmieni. Tajemnice rodzinne wyjdą na jaw. Emma przestanie czuć się bezpiecznie. 
Emocje spiętrzą się do tego stopnia, że sięgnie ona po pomoc dawnego przyjaciela, Toma Douglasa, który jest inspektorem policji. Jego pomoc w pewnym momencie robi się wręcz niezbędna, temperatura wzrasta, atmosfera niemożebnie się zagęszcza, czytelnikowi trudno złapać oddech.
Rachel Abbott bardzo umiejętnie buduje napięcie. W jednej chwili w jej książce pełno jest powietrza, by za moment przycisnąć nas do ściany jakimś mocnym akcentem/wydarzeniem. Operuje strachem, przykładami mrocznej ludzkiej duszy, która potrafi zniszczyć wszystko, co dobre.
Pozornie małe środki, niespieszne słowa, które zatrzymują oddech, szeroko otwierają oczy. Człowiek pełen jest zagadek, często zła, a Rachel Abbott potrafi całą tą mroczność, bezwzględność, okrucieństwo pokazać w prosty sposób, pozbawiony ozdobników, udziwnień. Mocna prostota. Zaskakujące pomysły fabularne (choć przyznam, że niektóre epizody przyszło mi łatwo odgadnąć i rozszyfrować), utrzymujące się napięcie, duża obrazowość w zakresie emocji, jak i działań taktycznych poszczególnych bohaterów są siłą tej historii. 
Chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.

środa, 1 czerwca 2016

Paweł Piotr Reszka - Diabeł i tabliczka czekolady [recenzja]

Wydawnictwo Agora SA
Warszawa 2015

By napisać interesujący reportaż, nie trzeba jechać na Antypody, czy wgłąb Czarnego Lądu. Wystarczy rozejrzeć się po własnym podwórku. Tematów będzie aż nadto. Dowodem na powyższą tezę niech będzie debiutancki zbiór reportaży Reszki, dziennikarza związanego z lubelską Wyborczą, który opisuje właśnie współczesną lubelszczyznę.
Diabeł i tabliczka czekolady to książka laureatka tegorocznej edycji nagrody im. Kapuścińskiego. 
Historie w niej zawarte są i straszne i smutne, trochę na pocieszenie między te gorzkie opowieści autor wplata króciutkie credo/poglądy opierające się na szczęściu. Każda kolejna definicja owego ulotnego szczęścia jest inna, różna od poprzedniej, za każdym razem jednak skupiona wokół małej sprawy, skromnej radości, a przez to  jeszcze bardziej mocna i jaskrawa (spokój, taniec, uczucie ulgi, oddanie).
Jednak krótkie deklaracje szczęścia są tylko pewną odskocznią od trudnych spraw, jakie wybijają się na pierwszy plan. Już reportaż otweirający zbiór robi mocne wrażenie. Opisuje motywację i codzinne życie dziewicy, która zamarzyła by zostać Oblubienicą Chrystusa. Kupiła ślubną suknię, w archikatedrze zgromadził rodzinę, konsekracji dokonał arcybiskup. Stało się - do końca życia będzie trwać w dziewictwie poświęconym Bogu. Jej sprawa. Jednak motywacje i przemyślenia dziewicy powodują, że włos się jeży na głowie...
Wiele takich oryginałów sportretował Reszka: podnoszący ciśnienie materiał o katolickich sposobach na leczenie z homoseksualizmu, samozwańcze programy podstawówkowych nauczycielek, które próbują naprawić relacje w klasie między dziećmi ubigimi, a tymi, którym się dobrze powodzi, czy (dla mnie najbardziej smutny) też reportaż o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, którzy boją się  przyznać do własnych zasług przed najbliższymi sąsiadami, z obawy przed obmową, zawiścią, wykluczeniem.
Kolejna książka prezentująca Polskę bez makijażu i ładnych ciuszków - odarta z niewiadomych, sekretów i brzydkich tajemnic, pozostawia mocne wrażenie.
Rzecz o rodzinach, które zdecydowały się oddać organy zmarłych dzieci do transplantacji zostały obmówione i źle potraktowane. Opowieść o egzorcyzmach wśród gimnazjalistów (i znów włos się jeży...), zabójstwach wśród wykluczonych nastolatków, przechowywaniu noworodków w zamrażalniku, czy koszmarnych warunkach sanitarnych niektórych mieszkańców regionu, pokazują, jak bardzo różni się świat, który chcemy zobaczyć, od tego, który jest...
Reszka jest jednocześnie dosadny i delikatny, dosłowny i poetycki, czuły i wstrząsający. Trudna to sztuka, a jednak możliwa. 
Jak każdy reporter z prawdziwego zdarzenia, Reszka nie ocenia, po prostu podaje historię, dając pole (i miejsce) czytelnikowi, który sam musi zdecydować po której stronie się opowiedzieć, jak potraktować daną historię.
Ponadto jest reporterem bliskim zwykłego człowieka, bez gładkich zdań, pięknych słów, jego reportaże są takie, jak ich bohaterowie: proste, codzienne, zwykłe, naturalne. Samo życie, tylko takie bez blichtru i sztuczności. Naturalność aż do bólu. 
Niech boli.