niedziela, 30 września 2018

Ben Fountain - Długi marsz w połowie meczu [recenzja]

Przekład: Tomasz Gałązka
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2017


Król jest nagi - żadna nowość, jednak powtórzona po raz kolejny bardziej zapada w pamięć.
Amerykańska siła i potęga: militarna, polityczna, ekonomiczna etc. jest przereklamowana i za fasadą pyszniących się haseł, rzutkich sloganów i wspaniałych barw, łuszczy się i sypie.
Przykład podany w książce skupia się na jednym tylko elemencie tej, pozornie nieskazitelnej siły - wojsku i amerykańskiej misji wojskowej w Iraku.
Ale jaki to przykład! Spisany w ostrym i prostym żołnierskim języku, omijający wielkie metafory, walący z mostu prawdy i przemyślenia bohaterów.
Mamy oto oddział Bravo, składający się z bardzo młodych żołnierzy, którzy gorzko komentują (rzecz jasna w kuluarach), że są za młodzi na to, by kupić w barze piwo, ale nie za młodzi na to, by umierać za ojczyznę. Oddział to zbyt wielkie słowo. Tworzy go ośmiu ocalałych z ostrzału irackich bojowników. Niespełna cztery minuty wystarczyły, by oddział przestać istnieć w pierwotnej formie. 
Chłopcy (główny bohater to 19-latek) przylatują do USA na krótką przepustkę, by podnieść morale Amerykanów, a także podtrzymać przekonanie, że ich misja jest potrzebna i wyjątkowa. Jako świeżo nominowani przez media bohaterowie, ocaleńcy stali się idealnymi ambasadorami idei słuszności wojny. Dla przywrócenia poparcia amerykańskich obywateli do wojny zostali oni wysłani w medialne turnee po Stanach. 
Organizatorzy tej marnej komedii umyślili sobie, że nastoletni weterani wojenni odwrócą coraz marniejsze karty. W Święto Dziękczynienia mają pokazać się podczas meczu Dallas Cowboys.
Akcja książki obejmuje tyle czasu ile trwa mecz futbolowy wraz z przesławną przerwą na część artystyczną (tu wystąpią Destiny's Child), ale jak zwarta i gęsta jest ta opowieść...
Autor jest bezwzględny dla współczesnej Ameryki: korupcja, potęga mediów, bezsensowna wojna, fałszywa religijność, szemrane układy na szczycie, mroczna przemoc i agresja (tu reprezentowana przede wszystkim przez młodych żołnierzy) są tematami rozmów i obserwacji żołnierzy z Bravo.
W rozmowach i wspomnieniach dotyczących cywilnego życia ujawniają swoje problemy i troski (droga opieka medyczna, brak pracy, trudności w uzyskaniu wykształcenia itp.), ale tez gorzko analizują rozmowy jakie odbywają podczas turnee z działaczami sportowymi, politykami...
Chłopcy są pozostawieni sami sobie - nikt tak naprawdę nie interesuje się ich jednostkowym losem, przez obserwatorów widziani jako spójna maszyna do niesienia chwały i glorii amerykańskiej armii, nie ma tu miejsca na ich traumy wojenne, troski prywatne. Liczy się efekt, kamery i gładkie słówka, które koniecznie trzeba wyartykułować na chwałę ojczyzny.
Dramat.

poniedziałek, 24 września 2018

Édouard Louis - Historia przemocy [recenzja]

Przekład: Joanna Polachowska
Wydawnictwo: Pauza
Warszawa 2018


"Pauza" po raz kolejny (pierwszą ich książką, którą przeczytałam był "Nasz chłopak") zamęcza emocjonalność i szarga spokój duszy czytelnika. Istne wydawnictwo moralnego niepokoju.
Tym razem sięga po (ponoć) autobiograficzną, niezwykle traumatyczną historię autora.
W świąteczny zimowy wieczór, główny bohater, Édouard   poznaje Redę, kabylskiego imigranta. 
Ich wzajemne zainteresowanie sobą, swoisty magnetyzm i ciekawość powodują, że mężczyźni spędzają razem noc.
Początkowa fascynacja, szybko okazuje się być jednostronna. Reda pokazuje drugie oblicze, śmiertelnie niebezpieczne dla Édouarda.
Ten jeden moment w którym główny bohater zdecydował się na wspólną noc, zmienił jego życie na zawsze.
Książka atakuje polifonią relacji. O traumie bohatera mówią on sam, jego przyjaciele, siostra. Głosy przeplatają się, prześcigają, każdy mówi to samo, ale w odmiennym niż pozostali tonie.
Początkowo ten chaos bardzo przeszkadza, jednak z czasem wydaje się uzasadniony i na miejscu - koszmar przeżyty przez Édouarda wyjaśnia i usprawiedliwia wszystko.
Początkowo nie chce, boi się mówić o swojej traumie, jednak podczas wizyty w szpitalu, później na policji słowa same płyną, nie dając jednak ukojenia. Ciągle przypominają o tragicznej nocy, podczas której Édouard o mały włos straciłby życie.
Zaplątany we własnym strachu, smutku, cierpieniu nie potrafi żyć jak dawniej. Wciąż towarzyszy mu trwoga i niepokój. Wszystko kojarzy mu się z oprawcą, wszędzie widzi go na ulicy. Stał się nawet rasistą, który w każdego kolejnego charakterystycznego obcokrajowca traktuje jako potencjalne zagrożenie.
Jednak radzenie sobie z koszmarem napaści to niejedyny motyw tej powieści.
Kolejne głosy odnoszą się do bolączek, jakie dotykają współczesną Francję: strach przed uchodźcami, kompleksy i brak wiary w siebie tychże, silny tradycjonalizm i brak akceptacji "inności" na prowincji.
Poczucie samotności w wielkim mieście, brak wsparcia rodziny (problem akceptacji seksualności), kompleksy wynikające z pochodzenia, miejsca urodzenia, a także brak samoakceptacji, to tylko niektóre z tematów poruszanych przez Édouarda i jego przyjaciół.
Naiwność bohatera, jego potrzeba uczuć, bliskości w pewnym sensie tłumaczą wybory jakich dokonał. 
Sama "Historia przemocy" zaś jest studium boleści ciała i duszy człowieka skrzywdzonego, wręcz złamanego przez traumę.

niedziela, 23 września 2018

Ula Ryciak - Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów [recenzja]

Wydawnictwo Znak
Kraków 2018

Jak z takiej pięknej (choć bez happy endu) historii miłosnej można zrobić taką szmirę?
Litości.
Nie ma tu literatury, jest za to grafomańska próba autorki, która postanowiła "opowiedzieć" historię Rubinsteinów poprzez perspektywę Neli.
Jedyna słuszna lektura dotycząca wspomnień i życia tej pary to autobiografia Artura, podkoloryzowana, czasem ugłaskana przez autora, ale jednak żywa i barwna.
Tutaj autorka wpada na kolejne niezręczne pomysły, jak choćby ustępy "weneckie", gdzie pseudo poetyckim amoku wspomina dawne podróże z mężem, spogląda na kanały i duma, duma, duma...
Nieznośne, niedolne próby wniknięcia w psychikę bohaterki sprawiają, że czytelnik ma ochotę rzucić książką wprost do kosza.
Aż dziw, że rodzina nie wytoczyła jeszcze autorce procesu za obrażanie pamięci zmarłych...
W tej książce nie ma absolutnie nic wartego uwagi, wszytko trzeba by przemilczeć.
Nela była (niewątpliwie) wspaniałą, oddaną i niezwykle dyskretną towarzyszką życia wielkiego pianisty. Jej talenty organizacyjne, kulinarne, przeszły już do legendy, podobnie jak siła i opanowanie związane z kolejnymi przygodami miłosnymi męża (zaczęły się już w noc poślubną...).
Sam Artur to postać nietuzinkowa, wielobarwna, geniusz muzyczny, bonwiwant, birbant i lekkoduch, skupiony na sobie i swojej muzyce. Jednak był niezwykle pociągający towarzysko, podobnie jak jego wspaniała żona.
To, co autorka zrobiła z ich historią jest niesmaczne i niewarte większej uwagi.
Kompletna klęska.

sobota, 22 września 2018

Daniel Magariel - Nasz chłopak [recenzja]

Przekład: Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2018

Duszno mi. I słabo. Margiel zabiera oddech, wyczerpuje czytelnika, nadwątla wiarę w drugiego człowieka. "Nasz chłopak" bardzo wiele kosztuje odbiorcę. Długo po lekturze.
Ja zabrałam się za pisanie o tej książce trzy miesiące po lekturze. Dopiero. I wciąż nie wydaje mi się bym była wystarczająco gotowa na zmierzenie się z tematem.
Ciągłe poczucie bezradności, wściekłości, a do tego nieustająca chęć oderwania się od książki. Kompletnie niemożliwa, gdyż mimo piętrzących się trudności i ciężaru, nie sposób tę powieść odłożyć.
To istne szaleństwo.
Autor wprowadził niezwykły nastrój klaustrofobicznej niemocy, odurzającego niepokoju i dojmującego smutku, bez nadziei na szczęśliwe zakończenie.
Oto dwaj bracia podróżują z ojcem przez Stany Zjednoczone. Mają zacząć nowe życie, wolne od trudnych doświadczeń z przeszłości z którymi związana była matka chłopców.
Dzieci wierzą w nowy początek, choćby dlatego, że bardzo potrzebują pewności, stabilizacji, oparcia, jakie POWINIEN dawać rodzic. Ojciec nie potrafi sprostać pokładanym w nim nadziejom. Jest zagubiony, nieodpowiedzialny, a do tego (a raczej przede wszystkim) uzależniony. 
Chłopcy sami muszą zatroszczyć się o własną edukację, towarzystwo, a nawet o tak podstawowe potrzeby jak jedzenie czy ubranie. Na ojca nie mogą liczyć. Będąc na głodzie staje się brutalny, agresywny i... sam wymaga opieki.
Dzieci zmuszone są do szybkiego dorośnięcia, przejęcia obowiązków rodzica, a z czasem również odpowiedzialności za niego. Dodatkowo, chłopy próbują zrealizować swoją potrzebę bycia akceptowanymi, dlatego starają się żyć tak, by każdemu się przypodobać, zdobyć choć odrobinę ciepła i wsparcia. To zbyt wiele, to się nie może dobrze skończyć. Niesprawne relacje rodziców z dziećmi, rodziców między sobą, pokazują źródła cierpień dzieci, które w całej tej koszmarnej sytuacji próbują być dla siebie wsparciem. W całej tej biedzie dobrze, że są oni dwaj...
"Nasz chłopak" jest debiutem autora. 
Zaskakujące.

piątek, 21 września 2018

Elizabeth Strout - Mam na imię Lucy [recenzja]

Przekład: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo Wielka Litera
Warszawa 2016


Pisarz to bardzo samotny człowiek. Poszukujący, uciekający wgłąb siebie, obserwujący, chętniej słuchający niż mówiący. Tak widzi to autorka "Mam na imię Lucy". Jej tytułowa bohaterka to aspirująca pisarka, która tej właśnie samotności bardzo się boi.
Lucy, ukształtowana przez trudne dzieciństwo, bardzo ograniczony kontakt z rodzicami, którzy raczej nie byli entuzjastami partnerskiego, otwartego wychowania, jest już dorosłą kobietą, która wraz z mężem i córkami mieszka w Nowym Jorku.
Gdy trafia do szpitala, na prośbę męża, przy jej łóżku rozpoczyna czuwanie matka Lucy. 
Początkowo ich szpitalna relacja jest chłodna, ograniczona do zdawkowych wymian uprzejmości czy koniecznych czynności pielęgnacyjnych, jednak z czasem sytuacja się zmienia. Lucy potrzebuje wyjaśnienia paru spraw z przeszłości, jednak, gdy matka milczy, nie naciska. Pewne sprawy klarują się w ciszy, nie potrzebują słów...
Wiemy, że w dzieciństwie Lucy była pogardzana zarówno przez rówieśników (brutalne żarty, słowne krzywdy), jak i rodziców, którzy dopuszczali się przemocy fizycznej. Literatura była więc dla niej sposobem na ucieczkę od bólu, wstydu, strachu, żałości.
Wrażliwa, mocno poturbowana przez życie próbuje wybić się na niepodległość.
Nie jest łatwo. Przez branżę i "znawców" (by nie było wątpliwości - mężczyzn) kategoryzowana jako pisarka obdarzona "łzawym współczuciem", co nie tylko umniejsza jej talent i możliwości, ale także sprowadza do pozycji pisarki "kobiecej", gorszej, nie mającej do przekazania ważkich treści. Zawstydzona, zaszufladkowana Lucy boi się dzielić swoją twórczością z mężem, wstydzi się, przecież to tylko "babskie" pisanie.
Męski świat literatury zdaje się mieć monopol na konstruowanie i podtrzymywanie prawd obowiązujących w świecie, kobieca twórczość to tylko ozdoba... Koszmar.
Jednak Lucy wreszcie wychodzi z cienia, przełamuje strach, odrzuca utarte opinie o sobie, zaczyna pisać powieść, której jest bohaterką, przestaje być anonimową Lucy. Staje się pisarką, Lucy Barton.
Myślę sobie o Elizabeth Strout. Na ile Lucy to ona, na przeżycia bohaterki są doświadczeniami autorki? 
W stonowanych, neutralnych fragmentach autorka rozprawia się z literackimi perypetiami pisarek. Jej siłą jest właśnie spokój i autokontrola. Przekonanie o słuszności własnej twórczości oraz wiara we własne siły.
Ciężko jest pisać, trudno jest znaleźć balans między twórczością a życiem. Lucy jest tego najlepszym przykładem.

wtorek, 18 września 2018

Yanic Lahens - Błogie odwroty [recenzja]

Przekład: Jacek Giszczak
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2018

Gęsta, lepka, bardzo intensywna powieść, która kojarzy mi się z wielkim zagubieniem.
Nie chodzi tu o geograficzne, topograficzne zbłąkanie, ale rozdarcie moralne, niepewność wyborów, brak poczucia zakorzenienia, wspólnoty.
Na pierwszym planie pojawia się miasto. Port-au-Prince, stolica Haiti to miasto zła, miasto pokus, zgorszenia, korupcji, przestępczości, która zdaje się mieć przyzwolenie społeczne, na którą oko przymyka nawet władza (o ile jest jej po drodze z danym występkiem).
Przyczynkiem do rozmyślań nad kondycją moralną haitańskiego społeczeństwa jest zagadkowa sprawa śmierci sędziego. Traci on życie w dziwnych, niepewnych okolicznościach, jednak nikt nie ma wątpliwości, że zginął przez swoje przekonania: umiłował on sobie prawo, etyczność, moralność, rezygnując z bezpiecznych i wygodnych układów, podporządkowania wiodącym w mieście trendom.
Sędzia musiał zginąć, był niewygodny i niebezpieczny w swej przyzwoitości.
Z zagadką jego śmierci próbuje się uporać jego jedyna córka, żona oraz brat. Każde z nich na swój sposób przeżywa żałobę, każde z nich w inny sposób próbuje ułożyć sobie życie.
Żona kompletnie traci wolę walki, córka wprost odwrotnie - próbuje teraz żyć podwójnie, angażując się w różne relacje, próbując niemal wszystkiego. Brat zmarłego boryka się też z odrzuceniem przez bliskich jego własnej seksualności, która diametralnie wpływa na całej jego życie.
Ten wielogłos, którego nielicznymi tylko reprezentantami są wspomniane wyżej postaci daje chaotyczny obraz haitańskiego społeczeństwa, dalekiego od porządku, harmonii i posłuszeństwa.
Bohaterowie niemal się zakrzykują, wchodzą sobie w słowo, każdy próbuje wyrzucić z siebie złość na rzeczywistość, niesprawiedliwość, chaos. 
Haiti jest mroczne, odległe nie tylko geograficznie, ale przede wszystkim mentalnie. Łączą nas tęsknoty, niespełnienia, marzenia, ale ta brutalność i przemoc, jaką ukazuje książka zdaje się nas oddzielać. Być może wcale tak nie jest. To tylko subiektywne odczucie.
Zresztą, Haiti literackie właśnie z takim barbarzyńskim światem mi się kojarzy. A wszystko to przez Karakter. W powieści Dany'ego Laferrièr'a "Kraj bez kapelusza" (recenzja tutaj) jest podobnie. 
Haiti to miejsce polifonicznych głosów, które za każdym razem wyrażają rozczarowanie.