poniedziałek, 25 lutego 2013

Inga Iwasiów – Na krótko [recenzja]


Ciężki kaliber, w wymowie emocjonalnej. Smutek leje się strumieniami, a znalezienie jasnej strony, czy też nadziei na szczęście dla bohaterek, w moim przypadku, zakończyło się fiaskiem.
Główne postaci są dwie: Sylwia i Ruta. Pierwsza to humanistka, typ naukowca, który rusza w świat by badać, zgłębiać, poszukiwać. Zostaje wysłana przez polski uniwersytet do bliżej nieokreślonego miasta (trochę się domyślam, ale wobec braku pewności nie zdradzę się ze swoim pomysłem na nazwę miasta) za granicami Unii, by tam zbierać materiały badawcze. Poszukując zawodowego spełniania zostawia rodzinę – męża i syna, rodziców. Dodatkowo boryka się z zaburzeniami pamięci, mowy.
Ruta zaś, to fryzjerka z owego pozaunijnego miasta. Cierpi na syndrom nadmiernego zadomowienia, ciągnie do tyłu, nie rozumie ambicji swego męża, nie podziela jego pasji. Jest jakby zakotwiczona w tradycji miejsca z którego pochodzi, najlepiej czuje się we własnym spokojnym, pełnym stagnacji i powtarzalności świecie.
Smutno dzieje się w związkach obu pań: niby pary się kochają, są dobrane, ale ich wspólne życie wykluczają różne osobiste pragnienia,  wiele szkód czynią aspiracje, które wygrywają z miłością.
Iwasiów dokonuje gorzkiego rozrachunku ze współczesnością: humaniści coraz mniej potrzebni, przeważnie do tłumaczenia cytatów z literatury i transferowania ich na angielski, komentowania e – booków, obsługi muzeów. W świecie przedstawionym rządzi skrótowość, proste zdania, a już najlepiej równoważniki. Praca naukowa, tytuły tracą na znaczeniu, teraz ważne jest walczenie o granty.
Kultura nosi znamiona wykorzenienia, płytkości, interesowności. Sylwia obserwuje miasto Ruty, widzi, że ono jeszcze broni się przed pobieżnością: są tam papierowe książki o niemodnej tematyce, kino z płaskim ekranem i ambitnymi filmami, a w knajpie można zjeść ziemniaki smakujące ziemniakami. Odkąd dokonał się tam zwrot neokolonialny, tubylczy świat zaczął nabierać pewnych cech indywidualnych.
W każdym razie z treści naturalnie przenika pesymizm, nie grozi, nie przeraża, po prostu przesącza się przez słowa, nie dając nadziei na lepsze.
W tej sytuacji pozostaje tylko Hemarowskie upić się warto.

niedziela, 24 lutego 2013

James Patterson – Kolekcjoner [recenzja]


Czytanie tej książki nastąpiło u mnie zaraz po wysublimowanym, kunsztownym Katarze Stanisława Lema, stąd też pewne poczucie dysonansu w kwestii poziomów językowych, wrażliwości twórców. Dwie różne książki, inne historie, inne półki.
Do rzeczy. Kolekcjoner to rzutka, szybka narracja, zamykająca się wokół bardzo nośnego w powieściach kryminalnych wątku seryjnego mordercy. Tutaj jest ich aż dwóch (o ile rzeczywiście są to dwie osoby...): Casanova i Dżentelmen. Działają w różnych częściach Stanów Zjednoczonych, za cel biorą sobie zawsze kobiety, przy czym każdy z nich na inny (charakterystyczny dla własnego pseudonimu) styl pozbawiania życia kolejnych ofiar.
W sprawę angażuje się dr Alex Cross, detektyw i psycholog. Jego dwudziestodwuletnia bratanica Noemi, stała się jedną z uprowadzonych przez szalonego mordercę. Śledztwo rodzi wiele pytań: czy Casanova i Dżentelmen to jedna osoba, czy może rywalizujący ze sobą psychopaci? Doświadczony i mający wiele sukcesów w profilowaniu i ujmowaniu zabójców Alex nie ma łatwego życia: miejscowa policja nie bardzo chce współpracować z przyjezdnym, dodatkowo, osobiście zaangażowanym detektywem, poza tym nad całością działań pieczę sprawuje FBI. A jak współpracuje się z federalnymi wie każdy czytelnik kryminałów.
Czy uda się uratować Noemi, odnaleźć seryjnych morderców i zakończyć ich zbrodnicze przedsięwzięcia?
Kolekcjoner to prosta, łatwa rozrywka, bez wydumanych figur stylistycznych, angażowania się w walory artystyczne. Autor ma do opowiedzenia zwrotną, obfitującą w wydarzenia historię, która pędzi  z dużym tempem, nie zwalniając do końca.
Jak powszechnie wiadomo, takie popkulturowe lektury są nam w życiu również potrzebne, chociażby w deszczową lutową niedzielę. 

sobota, 23 lutego 2013

Stanisław Lem – Katar [recenzja]


Powieść detektywistyczna. Bardzo niepokojąca i nasuwająca ciągłe pytania. W początkowej fazie czyta się ją bardzo niewygodnie: skąpe informacje, lęki, silne obawy i przeczucia bohatera, udzielają się również czytelnikowi.
Naszego bohatera poznajemy w drodze z Neapolu do Rymu. Ścigany, śledzony, dręczony wizją prześladowania podąża drogą pewnego Adamsa, jednego z jedenastu, pod którego się podszywa. Uczestniczymy w jego przygodach na lotnisku w Rzymie, towarzyszymy mu w Paryżu, gdzie spotyka się z dr. Filipem Barthem, który tworzy skomplikowany, tajny program do komputerów śledczych. Poznaje on zawiłą historię głównego bohatera, który rzeczywiście zaczyna jawić się jako prawdziwy bohater. Nie chcę zdradzać większej ilości szczegółów dotyczących tego człowieka, choć bardzo mnie to korci... Lepiej jednak samemu przeczytać jego zwierzenia.
W każdym razie, istotnym elementem fabuły jest casus pułapki neapolitańskiej: zamożni, samotni, zbliżeni wyglądem turyści z Ameryki giną w Neapolu lub też stają się nieodwracalnymi szaleńcami. Poznajemy kolejne przypadki, zadając sobie pytanie co dziwnego dzieje się z tymi ludźmi, czemu trawią ich halucynacje, co ich łączy, czemu oni?
Świetna książka detektywistyczna, dla mnie też nietypowa, bo namaszczona pierwiastkami charakterystycznymi dla Lema: jest nawiązanie do astronautyki, biologii, są czujniki, algorytmy, cóż, to przecież świat Lema. To jest świat, w którym wczorajsza niezwykłość staje się dzisiejszym banałem, a dzisiejsza skrajność – jutrzejszą normą.
Dla wielbicieli gatunku – lektura obowiązkowa.

piątek, 22 lutego 2013

Maria Janion, Kazimiera Szczuka – Janion. Transe – Traumy – Transgresje. 1. Niedobre dziecię [recenzja]


Gdy myślę o pani profesor Janion obezwładnia mnie bezgraniczny szacunek i podziw dla jej osoby, pracy, ale przede wszystkim dla jej niebywałej (nierzeczywistej wręcz) erudycji. Padam więc na kolana i z tej perspektywy piszę dalej.
Książka ta, to wolny od formalności wywiad rzeka, który daje nam obraz życia uczonej od wczesnego dzieciństwa do pracy w IBL - u. W ogóle niechętnie oddaję się wspomnieniom. (…) Pewnie to cecha pokoleń straumatyzowanych przez wojnę. Jednak mimo początkowych zastrzeżeń do reminiscencji, pozwala czytelnikowi wejść w świat swej pamięci, która pierwotnie sięgała Moniek, potem były Baranicze, Siedlce, Wilno, w końcu Łódź, Warszawa. Opowiada Misia swą wojenną historię, bardzo trudną rozłąkę z matką i wspomina związki rodzinne, perypetie szkolne, nałogowe czytanie, które było jej immanentną cechą niemalże od kołyski. Ciekawostki spotyka się co krok (chociażby krótka historia związana z Małym Dziennikiem ojca Kolbego, wspomnienia Żydów pędzonych na śmierć w Ponarach czy obraz popowstaniowej Warszawy). Sięga do początków swych wielkich przyjaźni, wspomina wybitnych uczonych, własne długie roboczogodziny spędzane w bibliotekach na zapiskach, notatkach, olśnieniach.
Pewnym zaskoczeniem dla mnie było dołączenie zarówno fotografii rodzinnych, ukazujących kolejne etapy dorastania, jak też fotokopie Z dziennika lektur, onieśmielającego, gromadzonego latami zbioru przeczytanych książek.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, a póki co polecam Niedobre dziecię.

czwartek, 21 lutego 2013

Phillip Margolin – Dowody zbrodni [recenzja]


Bernard Cashman, technik kryminalistyczny fabrykuje dowody zbrodni, obciążając przy tym wybranych przez siebie przestępców. Włamuje się na miejsca zbrodni, podkłada materiały genetyczne z magazynu dowodów, jest samozwańczym mścicielem. Jego fascynacja umysłem przestępcy, dodaje tylko smaku kolejnym  wymyślnym matactwom. Czy znajdzie się ktoś, kto odkryje niecne procedery zasłużonego, poważanego powszechnie technika?
Phillip Margolin to prawnik z zawodu. Poza wątkiem Cashmana proponuje on nam kilka udziałów w sprawach sądowych, prowadzonych przez różnorodnych bohaterów. Poznajemy adwokatów i ich klientów, prokuratorów, sędziów, w każdym razie wiele nazwisk i kilka wątków, co może być dokuczliwe, rozbijające skupienie, gdyż z tyłu głowy pozostaje ciągłe poszukiwanie wzajemnych powiązań między bohaterami, kojarzenie poszczególnych aspektów spraw. Można się zniechęcić.
Opisywane sprawy sądowe wyglądają wiarygodnie, poprawnie, wszystko jest tu na miejscu, ugrzecznione, precyzyjne, zapięte na ostatni prawniczy guzik. Nie ma miejsca na emocje. Rzeczowość i pietyzm w ukazywaniu potyczek sądowych wspólnie stają na piedestale. Być może przez to wątek Cashmana staje się mało wiarygodny, a sięganie po historie gangów narkotykowych zupełnie niepotrzebne.
Książka nie zachwyca. To pewne.

środa, 20 lutego 2013

Dean Koontz – Recenzja [recenzja]


Cullen Cubby Greenwich to uznany pisarz, autor kilku książek, którego dobra passa kończy się wraz z opublikowaniem kolejnej pozycji zatytułowanej Wybiła pierwsza. Tą powieścią naraził się Shermannowi Waxxowi, wpływowemu krytykowi literackiemu ogólnokrajowej gazety, który w środowisku wzbudza nie tylko podziw, ale przede wszystkim lęk. Miażdżąca recenzja była niczym w porównaniu z kłopotami, jakie całymi seriami nawiedzały od tej pory Cubby'ego, a były ściśle powiązane z krytykiem.
Któregoś dnia spotyka on Waxxa, który mówi mu tylko jedno słowo: zguba. Rozpoczyna się rozgrywka z psychopatycznym recenzentem, dla którego życie innych to zwykła igraszka. Czy Cubby ocali siebie i swoją rodzinę?
Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Koonza, zazwyczaj opisy książek nie bardzo przypadały mi do gustu. Recenzja była na tyle zachęcająca, że udało mi się przez nią przebrnąć. Nieprędko wrócę jednak do tego autora. Nie przemawia do mnie sposób narracji: wyluzowany, lekki, z uśmiechniętymi, żartującymi bohaterami, którzy co chwilę uciekają śmierci. Inaczej wyobrażam sobie reakcje ludzi, których bezpieczeństwu zagraża bezwzględny psychopata. Książka raczej dla wielbicieli autora. 
P. s. Albatrosowe okładki... To jest dopiero temat!

wtorek, 19 lutego 2013

G. M. Gilbert – Dziennik norymberski [recenzja]


Nie ma potrzeby recenzowania i oceniania książek pokroju Dziennika... Warto jedynie zachęcić do przeczytania tej niezwykłej książki. Jej autor przybył do Norymbergi z transportem więźniów jesienią 1945 roku, w dniu, w którym Międzynarodowy Trybunał Wojskowy otrzymał oskarżenia przeciw 23 nazistom, zbrodniarzom wojennym, przebywającym wówczas w areszcie. Gilbert był nie tylko oficerem wywiadu wojskowego, ale również psychologiem. W Norymberdze zastąpił tłumacza komendanta więzienia, był też psychologiem na czas trwania procesu.
Głównym jego obowiązkiem było codzienne utrzymywanie kontaktu z więźniami i informowanie o ich stanie fizycznym i psychicznym komendanta. Spotykał się i rozmawiał między innymi z Hermannem Göringiem, Joachimem von Ribbentropem, Rudolfem Hessem, Hansem Frankiem, Albertem Speerem Juliusem Streicherem i innymi.
Cenny i wymowny jest bezstronny, nieco reporterski styl prowadzenia narracji oraz rzeczowy stosunek do oskarżonych. Autor relacjonuje na zimno zachowania więźniów, ich reakcje na sali sądowej (choćby podczas wstrząsającego filmu o wyzwoleniu obozów), w celach, przytacza wspólne rozmowy, stosunki panujące między nimi. Jest badaczem, który porzuca (na tyle,na ile jest to możliwe) subiektywne odczucia wobec zbrodniarzy. Daje nam miejsce na oddech i własną refleksję. Prezentuje wyniki testów psychologicznych na inteligencję, reakcje na stawiane im zarzuty. Naziści mienią się całą feerią barw na mapie zachowań: egotyczni, słabi, płaczliwi, wybielający się, czasem wypierający się wiedzy o okrucieństwach Hitlera. Wciągające studium zbrodni i losów jej twórców.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Gianrico Carofiglio – Świadek mimo woli [recenzja]


Akcja książki dzieje się we włoskim mieście Bari. Abdou Thiam, Senegalczyk trudniący się handlem obnośnym na okolicznych plażach, zostaje oskarżony o uprowadzenie i pozbawienie życia dziewięcioletniego chłopca. Poszlaki, choć niezbyt mocne, wskazują właśnie na niego, ponadto są świadkowie... Sam oskarżony absolutnie nie przyznaje się do winy.
Obrony w tej beznadziejnej sprawie podejmuje się Guido Guerrieri, adwokat, który z reguły bierze wszystkie sprawy, nawet te ciemne, pod warunkiem, że klient jest wypłacalny. Proces ma miejsce w niezbyt sprzyjających dla Guido okolicznościach, stara się on właśnie podnieść po rozstaniu z żoną, zmaga się z silnym przygnębieniem.
Adwokat odkrywa przed nami zakulisowe historie włoskiego wymiaru sprawiedliwości. Sam autor jest z zawodu prokuratorem, więc realistyczne i dość szczegółowo odmalowuje sądową rozprawę, wnika w jej części składowe, demaskuje słabe strony oskarżenia, stereotypy.
Carofiglio obdarzył swego bohatera zwyczajnymi cechami, dalekimi od pancerza pewności siebie, z jakim czasem kojarzą się rekiny palestry. Jego człowiek odczuwa strach przed rozprawą, nie mówiąc już o panice przed wyrokiem. Obdarza go tremą, zwątpieniem, niepewnością, ale też, co ciekawe, wiarą w niewinność. Autor oswaja nam świat paragrafów, mów, chytrych zabiegów mających na celu podważenie dowodów, znalezienie luk w zeznaniach.
To książka dla tych, którym bliskie są sądowe rozgrywki, błyskotliwe starcia słowne między stronami, w których stawką jest jednak czyjaś wolność.

niedziela, 17 lutego 2013

Tess Gerritsen – Dolina umarłych [recenzja]


Od jakiegoś czasu brakowało mi takiej książki i takich emocji. Napięcie towarzyszy czytelnikowi (i nie słabnie) przez całą powieść, do samego końca. Misternie, bardzo umiejętnie budowana jest intryga, która nie razi jednak niewiarygodnością i nie daje poczucia naciągania, przedobrzenia. Talentem Gerritsen jest tworzenie fabuły pełnej grozy, acz wynikającej z bardzo prawdopodobnych założeń. Umie tak pokierować wydarzeniami, by strach wzbudzało to, co pozornie straszne nie jest.
Dolina umarłych to kolejna odsłona przygód dr Maury Isles i jej przyjaciółki detektyw Jane Rizzoli. Zastanawiam się czy nie najlepsza...
Na listopadowej konferencji patologów w Jackson Hole, Maura spotyka dawnego znajomego z czasów studenckich. Doug Comley proponuje jej krótki wypad w pobliskie góry, z parą przyjaciół i swoją dorastającą córką. W trakcie podróży nasi bohaterowie gubią się, ich samochód wypada z drogi, a mocne opady śniegu i pustkowie uniemożliwiają szybki powrót do cywilizacji. Udaje im się jednak dotrzeć do Królestwa Bożego, opuszczonej osady, która sprawia wrażenie porzuconej w pośpiechu. I tu się zaczyna się ich gehenna. Pechowi turyści ze zgrozą zauważają otwarte domy, kuchenne stoły, na których pozostały nietknięte, zamarznięte potrawy, w sypialniach, na łóżkach wciąż tkwią przygotowane elementy garderoby. Co się wydarzyło w tej małej osadzie, gdzie są jej mieszkańcy, kim jest człowiek z portretu obecnego na honorowym miejscu w każdym domu? Dlaczego cały czas czują czyjąś obecność, mają wrażenie, że są obserwowani? Jak skończy się dla nich próba ucieczki z zasypanej śniegiem, przerażającej wioski?
Można się wystraszyć, ale mimo lęków, nie da się nie czytać dalej. Napięcie, strach, poczucie, że nikomu nie można zaufać. Uczta dla lubiących się bać.
Tess Gerritsen w wielkiej formie.

sobota, 16 lutego 2013

Olle Lönnaeus – Jedyna prawda [recenzja]


Joel Lindgren wrócił po długim czasie w rodzinne strony, by napisać książkę, zacząć życie od nowa. Pewnego razu odbiera późny telefon: Przyjedź tutaj. Jak najszybciej. Nie zostało mi już wiele czasu... Okazuje się, że dzwonił jego ojciec Mårten, z którym nie miał kontaktu blisko dwadzieścia lat. Zerwane kontakty miały wielotorowe podłoże, które stopniowo objawia się w trakcie snucia narracji. Mimo początkowych oporów, wyrusza do rodzinnego domu, gdzie zastaje powieszonego ojca. Po przybyciu policji objawia się kolejny wstrząsający fakt. Na ścianie ktoś wymalował czerwoną farbą Gniew Boga, napisany po arabsku.
Prowadząca sprawę Fatima al – Husseini wiąże zgon Lindgrena z serią obrazów, jakie namalował dwa lata wcześniej. Przedstawiały one Mahometa jako świnię. Poza popularnością medialną, zaczęły się również pogróżki. Czy to muzułmańskie środowiska wydały wyrok na niepokornego twórcę?
Pewne wątpliwości w tej materii ma syn denata. Zaczyna dostawać różnorodne sygnały, świadczące o szemranych interesach oraz znajomościach ojca. Okazuje się, że jego śmierci mogło chcieć wiele osób.
Ciekawy pomysł na książkę odrobinę rozmywa się w jej wolnym, nieco sennym tempie. Szwedzka zima, częste retrospektywy w głowie Joela, prowadzące do czasów dzieciństwa, wspomnienia o zmarłym Mårtenie, snute przez kolejne osoby spowalniają rytm książki. Interesująco jawi się postać Fatimy, Libanki prowadzącej sprawę. Ciekawa jest jej historia, dylematy. Zdecydowanie to jedna z mocniejszych stron fabuły, podobnie jak sam finał książki.

piątek, 15 lutego 2013

Tadeusz Słobodzianek – Śmierć proroka i inne historie o końcu świata [recenzja]


Na zbiór składają się trzy dramaty. Wszystkie dzieją się z osadzie Wierszalin, na wschodzie Polski, gdzie pośród swoich wyznawców żyje prorok Ilja, słynący również z uzdrowicielskich mocy. Poszczególne historie osadzone są w początkach XX wieku, najpóźniejsze wydarzenia obejmują rok 1949.
Car Mikołaj to przewrotna opowieść o oszuście i hochsztaplerze, podającym się za ocalałego imperatora. Przekonuje swoją manierą, postawą, opowiastką okolicznych chłopów. Ile będą znaczyć dla nich gorące obietnice składane przez fałszywego cara?
Prorok Ilja zaś, to rzecz o zbiorowej histerii, której tematem stało się zmartwychwstanie i mocno z nim powiązane odkupienie win okolicznych grzeszników.
Śmierć proroka, to już wojenne doświadczenia mieszkańców, przeplatane niepokojącymi, alegorycznymi snami Ilji.
Sportretowana przez autora osada to skupisko prostych, biednych, często naiwnych ludzi, żyjących w swoim bezpiecznym, samowystarczalnym świecie, gdzie każde pojawienie się napływowego, obcego człowieka musi mieć jasne uzasadnienie, często powiązane z lokalnymi potrzebami (poprawa bytu – Car Mikołaj, odkupienie – Prorok Ilja, apokalipsa – Śmierć proroka). Mechanizmy działania, sterowanie zachowaniami ukazane są na jaskrawym wierszalińskim przykładzie.
Na koniec wspomnienie teatralne. Od czytania dramatów Słobodzianka, zdecydowanie wolę ich teatralne inscenizacje. I tak Ilja już zawsze będzie miał dla mnie twarz Andrzeja Seweryna, odgrywającego swoją (bardzo dobrze obmyśloną) rolę, pośród prostej, inspirującej, skromnej scenografii. 

czwartek, 14 lutego 2013

Tomasz Różycki – Bestiarium [recenzja]


Od pierwszej chwili czuje się, że autor jest poetą. Płynnym, wrażliwym tempem, przemierzamy nocne miasto, z cierpiącym na dotkliwą glątwę bohaterem, zdumionym swą sytuacją, bo nie wie on gdzie jest i czemu jest tam, gdzie jest. Bohater śni / przeżywa / doświadcza w bardzo wywrotowy sposób: lata, wpływa do domów, wpełza do mieszkań. W jednym z nich, w łóżku odnajduje własną prababkę Apolonię. I tu kończy się moja sympatia do książki. Czytając rozdział o babce, aż zanadto przychodził mi na myśl inny tytuł, wybitny, nowatorski, dla mnie skończenie genialny, gdzie bohater, Józef, nie raz czołga się pod łóżkiem, znajdując tam rozmaite skarby. W Bestiarium główna postać ma tak samo...
W dalszej części spotykamy kolejnych członków rodziny, między innymi wuja Jana, trzymającego w piwnicy całą armię półniewolników, którzy pędzą życie na obieraniu, gotowaniu, smażeniu, szatkowaniu, lepieniu, a wszystko to w szalonym, precyzyjnie obranym celu. Wielkie nagromadzenie rzeczowników, określników rzeczowników wybornie rozjaśnia i wzbogaca świat przedstawiony, acz bywa też przytłaczające, podnoszące ciężar doznań.
Groteskowa, obfitująca w przygody treść mieszcząca się w topografii pełnej krętych schodów, przyklejonych do ścian, spiralnych, szczerbatych stopni, pośród szarówki, zakurzonych zielonych butelek, nadziewanych dźwiękami.
Multiplikacja wzorów, barw, przedmiotów i przeżyć, urozmaicona fantasmagorią, co rusz to inną, zależy które drzwi, jako kolejne, otworzy bohater. Różycki bawi się konwencjami, językiem, znaczeniem. Pomagają mu w tym postaci: stryjcio, wujcio, kuzynka, a każdy z nich oferuje inną wyprawę, rozmowę, nową zadziwiającą historię.
Mimo wszystko, nie trafia do mnie ten oniryczny świat, pewnie dlatego, że udało mi się kiedyś odnaleźć literacki ideał w tej materii.

środa, 13 lutego 2013

Ewa Andrzejewska – Obok inny czas. O Mieście i Jakubie [recenzja]


Raz do roku do Miasta przyjeżdża Jakub M. Zwykle na wiosnę (…) pojawia się na cmentarzu żydowskim. W płóciennym kapeluszu otwiera drzwi i zabiera się za porządki. To miasto to Nowy Sącz (na co naprowadził mnie wspomniany w książce Chaim ben Arie Lejb Halberstam, założyciel dynastii chasydzkiej Sanz, cadyk nowosądecki, ale także protoplasta dynastii Bobowa).
Jakub M., dziś już starzec, wraca do grodu swej pamięci, miejsc, których nie ma. Chodzi po zmienionych ulicach, wskazując parasolem mikre pozostałości po tamtym świecie. A to zachowana ściana, pomieszczenie w dawnym domu rabina, dwa stopnie w fundamencie, po których wchodziło się do szynku, stare podwórze nic nie zmienione. Tam był sklep, tam piekarnia, wyszynk, ubojnia. Ta litania zniszczonych, osieroconych miejsc przyprawia czytelnika o bolesne, dojmujące poczucie straty.
W czasie urywanych rozmów z autorką krystalizuje się wizja barwnego, bogatego w różnorodność, żywego i intrygującego świata zaszłego: rabinów, bóżnic, chasydów, historii poszczególnych ludzkich losów.
Wielkim atutem książki jest jej reporterski styl, poleganie na strzępkach ludzkiej pamięci, które nadają koloryt, powodują, że nabieramy wiary, iż opisywana historia miała miejsce, pamięciowe ścinki obdarzają ją znamionami autentyczności. Te małe skrawki wspomnień otulane są przeżyciami samej autorki, która wędruje zatartymi ścieżkami nieistniejącego miasta. Opisuje ona przeprowadzkę na Piekło, gdzie niegdyś mieszkali Żydzi: snułam się po moim mieszkaniu. I czułam, że nie sama się snuję. Czułam obok inny czas. Poruszałam się wolno, obracałam się tak, by nie spłoszyć czegoś lub nie zobaczyć.
Dzięki reportersko – poetyckiemu stylowi publikacji czytelnik również odczuwa ten niezwykły nastrój i z namysłem, powoli przechodzi przez kolejne strony książki, cały czas żałując, że jej koniec z każdą kartką jest bliższy, nieuchronny.
Dodatkowym atutem są fotografie kolaży, stanowiące integralną część historii. Niedopowiedziane, niepokojące, mocno dopełniają historię Miasta.
Bardzo dobra książka. Naprawdę.

wtorek, 12 lutego 2013

Charlotte Brontë – Shirley [recenzja]


Gdyby mężczyźni potrafili nas widzieć takimi, jakimi jesteśmy, byliby zdumieni. Nie patrzą na nas w prawdziwym świetle i wyolbrzymiają zarówno nasze dobre, jak i złe cechy. Zdanie to wypowiada tytułowa bohaterka powieści – Shirley, bardzo harda i bezpretensjonalna persona. Sentencja ta jest bodaj najlepszym streszczeniem fabuły książki.
To opowieść o dwóch wchodzących w życie kobietach, bardzo różnych, złączonych więzią przyjaźni. Caroline Helstrone, cicha, spokojna, zamknięta w sobie, poddająca się życiu osiemnastoletnia wychowanka pastora. Shirley Keeldar zaś, to dwudziestojednoletnia bogata dziedziczka, prowadząca interesy z mężczyznami, bezpośrednia, odważna i nie bojąca się wygłaszać własnego zdania. Nasze bohaterki są jak ogień i woda, jednak występujące między nimi różnice, chyba tylko bardziej je do siebie przyciągają. Obserwujemy ich życie w północnej prowincji kraju, pozornie dalekie od wielkich spraw i wydarzeń.
Autorka daje nam jednak dosadny obraz rzeczywistości ery napoleońskiej. Podczas gdy na froncie ścierali się Wellington i Napoleon, brytyjscy cywile borykali się z głodem i ubóstwem. Brontë manifestuje bezsilność i ostateczność, do jakiej doprowadzeni są bezrobotni, którzy na domiar złego wypierani są przez maszyny. Przedstawicielem postępu i rozwoju jest Robert Moore, podupadający finansowo (na skutek wojen i reglamentacji) fabrykant sukna, którego wyłącznym celem w tym życiu jest starcie haniebnej plamy bankructwa ze swego burżuazyjnego honoru, i który będzie robił wszystko by tego celu dopiąć. Jakiej natury przeszkody staną na jego jasno wytyczonej drodze do celu?
Brontë pisze bez romantycznego sznytu (wbrew powszechnym skojarzeniom), pokazuje ludzi pragnących ucieleśnienia swych dążeń, odrzucających emocje, jako przeszkodę w ich osiągnięciu. Daleka jest od łzawych uniesień i łatwych rozwiązań (nawet rozpaczająca z powodu odrzucenia panna cierpi w milczeniu i pokorze). Zastrzega, że postaci opierała na prawdziwych charakterach, znanych jej z osobistych doświadczeń.
Przez te zabiegi powieść jest może sucha, beznamiętna, acz same postaci są mocno zarysowane, nie przejawiają jałowości. To epicki obraz życia prowincji z tempem narracji jemu odpowiadającym: stagnacja, spacery, rozmowy, plus (w ramach ożywienia) przebiegający przez dolinę Hollow fabryczny przyczynek do awantur, zbrojnych rozrachunków z postępem, chyłkiem się jednak przekradającym.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Izabela Szolc – Strzeż się psa [recenzja]


Kryminał w rodzaju tych na wesoło. Świat widziany psim okiem, a precyzując, okiem spokojnego i wyważonego bloodhounda Albrechta, na stałe zamieszkującego zamknięte warszawskie osiedle w tzw. dobrej dzielnicy. Gromadzi się tam cała galeria psów (a jakże) rasowych, którym towarzyszą wspominani czasem, zabiegani, zapracowani, znerwicowani właściciele. Same czworonogi prezentują zresztą typowo ludzkie cechy i słabości, jakby identyfikując się z dwunożnymi kreaturami, i tak pies maklera jest nerwowy, zaś spanielka kochająca słodycze, pozostaje w urojonej ciąży (jej właścicielka w rzeczywistej).
Książka stanowi monolog nakręconego bloodhounda, który pośród ogólnego znużenia ogląda dziwną, ludzką rzeczywistość. Jednak gdy zostaje uśmiercony jeden z psich mieszkańców osiedla, Albrecht, popierany przez czworonożną brać wartko przystępuje do rozwikłania zagadki zgonu dalmatyńczyka.
Izabela Szolc na wyścigi wplata w monologi narratora parafrazowane cytaty, pozostałych bohaterów też obdarza skłonnością do nawiązań literackich itp. Pełno tu odniesień do kina, książek, ludzi znanych ze swych zawodowych osiągnięć, czasem też ludzi znanych z tego, że są znani. Dla miłośników szarad, łamigłówek i zagadek literackich, jak znalazł. Można spróbować przeczytać tę skromną objętościowo książkę, ale nie ma po temu wyższej konieczności.
Ważna informacja znajduje się na okładce – autorka swe honorarium oddała fundacji VIVA! Akcja dla zwierząt, co według mnie, podnosi prestiż publikacji.

niedziela, 10 lutego 2013

Sławomir Koper – Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939 – 1945 [recenzja]


Zgrabnie podana garść zdarzeń z przeszłości Polski. Bardzo interesująca pozycja, na co kluczowy wpływ ma sam opisywany okres, obfitujący w zajmujące zdarzenia i intrygujące fakty. Autor zajmuje się nie tylko czasem wojny. By wprowadzić czytelnika w temat, często sięga do zdarzeń wcześniejszych, dając nam pełny obraz opisywanej sytuacji. I tak czytamy o uwielbianym przez społeczeństwo Edwardzie Rydzu – Śmigłym, który po śmierci Marszałka zaczął ulegać pochlebstwom, oddawał się splendorom, dowiadujemy się jak wyglądał jego wrzesień 1939. Przenikamy sylwetkę (mojego prywatnego ulubieńca) Bolesława Wieniawy – Długoszowskiego, dla którego honor zawsze był sprawą nadrzędną, autor daje nam wgląd w dramatyczne życiowe perypetie tego wybitnego ułana.
Koper w gruncie rzeczy sięga po najbardziej jaskrawe przykłady polskiego piekiełka, stąd też pojawiają się rozdziały poświęcone gen. Sikorskiemu i jego nie zawsze czystej polityce. Mamy interesującą historię Samuela Mikicińskiego, który pełnił niesamowite, filmowe wręcz misje wojenne. Dostajemy garść informacji o kapralu Wojtku, niedźwiedziu, będącym polskim żołnierzem, który służył pod Monte Cassino. Poznajemy koleje losów lotników, ratujących Anglię, którzy po wojnie często stawali się już niepotrzebni. Autor zajmuje się losami Skamandrytów, ich wyborami i relacjami. Wiele jest tych nęcących tematów, które porusza twórca książki. W przystępny, wyrazisty sposób dostajemy dawkę najważniejszych informacji, okraszonych szczegółami z życia prywatnego, ze szczyptą intryg, zakulisowych działań, anegdot.
Tematy poruszane przez Kopra skłaniają czytelnika do sięgnięcia po szersze opracowania źródłowe, pozycje stricte historyczne, co jest wielką wygraną autora.
Bez zbędnego epatowania sensacją (zarówno czasy i ich uczestnicy dostarczają wystarczającą dawkę takich emocji) czytamy o wielkich i o słabych tamtych czasów, o przegranych, o stojących u władzy i o broniących honoru. Stajemy się obserwatorami wielkich wydarzeń, wielkich zdrad, ciężkich emigracyjnych przypadków. Uznanie dla Sławomira Koprca za umiejętne, bo przystępne i zachęcające do własnych badań, oswajanie z historią.

sobota, 9 lutego 2013

Iwona Grodź – Zaszyfrowane w obrazie. O filmach Wojciecha Jerzego Hasa [recenzja]


 Bardzo dużą radością było dla mnie ukazanie się tej książki. Ze względu na szacunek i podziw jakim darzę twórczość Wojciecha Jerzego Hasa, każde słowo o nim, każda próba analizy jego dzieł jest dla mnie warte podkreślenia i ważne. Dodatkowo, książka jest doskonała edytorsko, jak to zawsze bywa w przypadku wydawnictwa słowo/obraz terytoria, co też ma niebagatelne znaczenie, szczególnie w przypadku takiego twórcy.
Has to czarodziej ekranu. Krytyka nazywała go poetą kina, kreacjonistą wierzącym w obraz. Fabuła stawała zazwyczaj na drugim planie, ważna była przede wszystkim sfera plastyczna. Tworzył wyśmienite, bardzo malarskie dzieła filmowe, pełno u niego zakamuflowanych cytatów i odniesień malarskich. Weźmy chociażby ekranizację Lalki (swego czasu uznano ów film za zbyt wymagający intelektualnie, zbyt subiektywny obraz). Wnętrza, rekwizyty, kostiumy określające charakter bohaterów, długie najazdy kamery, filmowanie zza przeszkód, do tego emocje i napięcia budowane muzyką, dialogami, wszystko to nagrane na brudnoniebieskiej taśmie, dodatkowo potęgującej wrażenia odbiorcy. Daje to uniwersalizm, ponadczasowość, stanowi o odrębności autora.
Dla mnie jednak najwspanialszym, idealnym pod każdym względem filmem pozostanie Sanatorium pod klepsydrą, swoisty esej na Schulzowskie motywy i materie. Ta płynność czasoprzestrzeni, postaci, zjawiskowa oprawa plastyczna, wreszcie namacalna duszność, gęstość wspomnianej wcześniej oprawy plastycznej, mocno odczuwalna przez widza, decydują o wyjątkowości i oryginalności filmu.
Autorka z wyczuciem i pewną systematyzacją podaje informacje biograficzne, skupia się na poszczególnych filmach, zagląda do ich scenopisów, sfery scenograficznej, dokonuje pogłębionej analizy treści, zachowań bohaterów, kostiumów, rekwizytów. Zwyczajnie zgłębia programy ikonograficzne pojedynczych dzieł reżysera. Zdradza też interesujące informacje dotyczące powstawania obrazów.
Tym sposobem powstała bardzo dbała, zrównoważona monografia, fachowa, a jednak przystępna, wprowadzająca nieznane fakty, wpływająca na zaciekawienie czytelnika kolejnymi filmami Hasa. Wielowymiarowa, świetnie oddająca charakterystyczne cechy twórczość wybitnego reżysera. Znakomita książka.

piątek, 8 lutego 2013

Tess Gerritsen – Labirynt kłamstw [recenzja]


W tomie zawierają się dwie historie: Telefon po północy oraz Bez odwrotu. Pierwsza opowieść skupia się wokół mikrobiolożki Sarah Fontaine, która dowiaduje się, że jej mąż zginął w Berlinie. Szkopuł w tym, że Geoffrey Fontaine powinien być w stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie pracuje dla Bank of London. Niejasności związane ze zgonem świeżo poślubionego małżonka, próbuje rozwikłać domniemana wdowa, wespół z uczynnym pracownikiem Departamentu Stanu, Nickiem O'Hara. Ich amatorskie śledztwo powoduje lawinę niebezpiecznych dla życia sytuacji, acz jego krwawe efekty przyniosą upragnioną prawdę. Tylko czy będzie ona wygodna i łatwa do przyjęcia?
Druga opowieść, Bez odwrotu to znów kobieca historia. Catherine Weaver zmierzając na urlop do swej przyjaciółki, potrąca człowieka. W szpitalu okazuje się, że mężczyzna ów chwilę wcześniej został postrzelony. Victor Holland, bo o nim mowa, to biochemik z potężnego koncernu Viratek, który posiada dowody na zaangażowanie firmy w nielegalny i nieetyczny projekt badawczy. Każdy, kto próbuje mu pomóc, nieświadomie skazuje się na śmierć. Czy uda mu się ujść z życiem, uratować Catherine oraz ogłosić prawdę dotyczącą Virateku?
Cóż.... Schemat obu historii jest jednakowy: mieszana para bohaterów wyjęta spod prawa, rodzące się między nimi uczucie, oraz fakt, że w ich niewinność wierzy jedynie jakiś samotny stróż prawa. Tyle.
Nie ma potrzeby debatowania nad wartościami dostępnymi w tej książce. To pozycja do przebiegnięcia wzrokiem, bez refleksji, prosty schemat, wartka akcja. Szybka, lekka rozrywka na taki jak dziś zimowy wieczór. Następny proszę!

czwartek, 7 lutego 2013

Jan Kreczmar – Notatnik aktora [recenzja]


Kreczmar. Pamiętam go przede wszystkim z filmowej wersji Lalki, gdzie wcielił się w rolę Tomasza Łęckiego oraz z Pasażerki Munka, gdzie grał Waltera (męża Lizy, byłej esesmanki z obozu koncentracyjnego).
Zawsze z dużą chęcią i ciekawością sięgam po wspomnienia aktorów, którzy mieli w swym życiu do czynienia z wielkimi nazwiskami, z legendami polskiego teatru, nestorami i organizatorami teatralnego życia. Poza tym ówcześni aktorzy (mam na myśli tych z początku XX wieku) posiadali nie tylko takt i klasę, ale również wartościowe treści do przekazania, czego próżno szukać u współczesnych wychowanków Melpomeny. Kreczmar miał szczęście do wybitnych profesorów. Byli tam i Aleksander Zelwerowicz (doskonała dykteryjka o przygotowywaniu źwierzaka), i Stanisław Stanisławski (zaciekły, wręcz fanatyczny miłośnik Fredry) oraz Wojciech Brydzyński i jego tajny sposób na podzianie rąk.
Wspominając studia na Oddziale Dramatycznym Konserwatorium Warszawskiego odkrywa nam autor miniony świat, trącący myszką, pokryty patyną czasu, urokliwy, trochę nierzeczywisty. Podaje jak wyglądały zajęcia, ówczesne lekcje aktorstwa, przekazuje metody profesorów i ich najbardziej charakterystyczne cechy, zdradza tajniki warsztatu, pracy, przygotowywanie premier. Bardzo urokliwa i sentymentalna podróż w przeszłość.
W drugiej części, zwanej Notatkami, Kreczmar daje upust własnym poglądom na sztukę aktorską. Bardzo mi odpowiada jego zdrowe, pozbawione wzniosłości i patetyczności podejście do zawodu. Wciąż pozostaje ono świeże i aktualne. Odrzuca dogmatyczne nastawienie do metody Stanisławskiego, intuicję i natchnienie. Według niego warsztat trzeba budować na analizie materiału, czerpaniu z treści problemowej. Zmienność, transformacja, objawianie się wciąż na nowo – oto cechy, które powinny charakteryzować prawdziwego aktora.
Polecam, nie tylko pasjonatom teatru.

środa, 6 lutego 2013

Marian Pilot - Pantałyk [recenzja]


Zbiór trzynastu historii, które łączy pogoń za ładem, porządkiem, nadzieją. Każda opowieść dzieje się w Dudowym zaścianku, symbolicznej wiosce, gdzie przeważają bohaterowie o tym właśnie nazwisku, i tak mamy chociażby: Dudę – Kotynowicza, Dudę – Mruka, Dudę – Chrapka, Jana Dudę, Niby – Dudę, Dudę – Oprawcę. Soczystym, ekspresyjnym językiem autor opisuje zmagania tych ludzi z naturą, ich współtowarzyszami bytowania, wreszcie daje nam obraz igraszek ze śmiercią (chociażby historia Dudy – Krzepkiego, który powieszony i odcięty z postronka, wstał i poszedł w siną dal, strapiony tym, że człowiek wszystko może).
Mamy tu żywe trupy, nieśmiertelnych, a wszystko to okraszone emocjonalnym, plastycznym językiem. Świat przedstawiony jawi się jako byt zdeformowany, przeobrażony, potraktowany sarkastycznie, ale jest to także świat prosty, zgrzebny, taki trochę rustykalny. Ubodzy chłopi w lepiankach i gliniankach, postawionych własnymi rękoma, zmagają się ze srogimi zawodami, jakie gotują im własne dzieci, które nie chcą mieszkać na wsi. Walczą też oni z osobistymi zmorami, zazdrością, nieufnością, potępieniem.
Pantałyk czyta się jak legendę, klechdę, trochę ku przestrodze, trochę ku zabawie. Forma przywodzi na myśl podania słowne przekazywane kiedyś na wsiach podczas wieczornic, darcia pierza, łuskania fasoli itp. Słuchamy o brzydkim, ubogim świcie, turpistycznym, często prostackim.
Stylizacja językowa obecna w książce nie każdemu przypadnie do gustu. Najbliżej jej do chłopskiej gwary. Autor bawi się językiem, czasem stosuje zaskakujące inwersje, wymaga od czytelnika pełnego skupienia, zaangażowania, nie daje szansy na książkowy relaks i rozluźnienie. Ciekawe doświadczenie, czasem znojne,  a czasem nietrudne.

wtorek, 5 lutego 2013

Åsa Larsson – I tylko czarna ścieżka [recenzja]

Amator łowienia ryb w arce (kto nie zna rozszerzenia hasła łowienie w arce winien przeczytać książkę), w kuriozalnych okolicznościach znajduje zakrwawione, zamarznięte zwłoki kobiety. Śledztwem zajmują się komisarze Anna Maria Mela i Sven Erik Stålnacke. Do pomocy angażują znajomą prawniczkę, Rebekę Martinsson, z którą los połączył ich w innych bardzo dramatycznych okolicznościach (o których jest niejednokrotne wspomnienie w powieści). Pracowita i bystra Rebeka staje się dużą podporą dla policjantów, samo zaś uczestnictwo w śledztwie daje jej szansę na wyjście z własnych tarapatów psychicznych.
W toku działań śledczych wychodzi na jaw, iż zamordowana to Inna Wattrang, szefowa do spraw informacji w potężnej spółce wydobywczej Northern Explorer AB. Rozmowy z rodziną i współpracownikami na niewiele się zdają. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Milczenie najbliższego otoczenia budzi nieufność i podejrzliwość prowadzących sprawę – czyżby tym sposobem przyjaciele chcieli coś ukryć? Sprawa nabiera rozpędu, gdy śledzczy odkrywają, że ta wielka spółka, powiązana międzynarodowo, ma swoje bezwzględne prawa i bardzo mroczne tajemnice.
Sama akcja książki rozwija się bardzo wolno, właściwy, kryminalny wątek często ustępuje miejsca perypetiom rodzinnym i zawodowym poszczególnych bohaterów. Autorka stawia na wspomnieniowy obraz rzeczywistości. Wiele miejsca zajmują tu reminiscencje i retrospekcyjne dywagacje poszczególnych bohaterów, dzięki którym stopniowo odkrywamy kulisy śmierci Inny Wattrang. Echa przeszłości dają nam obraz charakterów, sylwetek uczestników zdarzeń.
Tajemnice, poważny świat biznesu, przemilczane fakty plus sylwetki prowadzących śledztwo. Dobre, ale bez zachwytów.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Amos Oz – Spokój doskonały [recenzja]


Głęboko nostalgiczna książka. Tytuł doskonale oddaje jej klimat. Spokój, tęsknota, deszcz za szybą, to najbliższe skojarzenia związane z treścią. Nie sposób odmówić autorowi językowego talentu, łatwości w oddawaniu nastrojów, sprawnego posługiwania się wieloznacznością i moim ulubionym środkiem wyrazu, jakim jest sarkazm.
Jonatana Lipszyca poznajemy zimą 1965 roku, kiedy to postanawia zostawić swoją żonę, kibuc, rodziców, by rozpocząć nowe, inne życie. Świetny chłopak, mówiono o nim. Tylko trochę zamknięty w sobie. Wrażliwiec. Długo waha się, nim wprowadzi w życie swój zamiar. W międzyczasie w kibucu pojawia się, zupełnie znikąd, Azaria Gitlin, uznający spółdzielcze gospodarstwa rolne w Izraelu za ostatnią enklawę sprawiedliwości i prawdy, chce tam mieszkać i pracować. Wkrótce zaczyna współpracę z Jonatanem, poznaje zwyczaje i mieszkańców. Swoją obecność i wybór miejsca tłumaczy słowami Spinozy: wszyscy ludzie przychodzą na świat, nie znając powodów, dla których wszystko się dzieje,ale wszyscy, od chwili urodzin, instynktownie szukają miejsca, gdzie będzie im dobrze.
Do tego nietypowego duetu bohaterów dołącza jeszcze Rimona, żona Jonatana, której postać jest chyba potraktowana najbardziej po macoszemu. Między opuszczoną kobietą a napływowym, nowym mieszkańcem wspólnoty rodzi się więź, która jest obojgu bardzo potrzebna do życia, do trwania. Jonatan zaś, po odejściu z kibucu czuje się wreszcie wolny – bez ogromu osób, które mu towarzyszyły całe życie, które według niego przysłaniały mu świat, zamykały go nań. Joni czuje ulgę, wyzwolony spod strefy kontroli rezygnuje ze swego imienia, wyzbywa się stanu posiadania, staje się po trosze nihilistą. Jakie będą jego losy, czy odnajdzie siebie?
Spokój doskonały to nostalgiczna, czasem wręcz smutna literatura, acz bardzo plastyczna, łatwo ulegająca wyobrażeniom. Poszukiwanie istoty i sensu życia jest tu bardzo ponure, melancholijne, często odbywające się bez wsparcia i zrozumienia innych. Smutno jawi się droga do własnego szczęścia. Jaki będzie jej finał?

piątek, 1 lutego 2013

Marta Guzowska – Ofiara Polikseny [recenzja]


Zapowiedź i krótki opis na okładce zwodzą i kuszą. Wykopaliska archeologiczne, szczątki mitycznej córki Priama, a wszystko to przysłonięte współczesną tragedią – morderstwem członkini ekipy. Brzmi intrygująco.
Wystarczy jednak rozpocząć rzeczywistą lekturę by srogo się zawieść. Moim zdaniem treść nie spełnia obietnic. Dialogi zupełnie bez wdzięku, pozbawione naturalności, fabuła bez tempa, niedopracowane postaci.
Zgrzyta też kreowany na głównego bohatera antropolog prof. Mario Ybl, tą swoją pozorną nonszalancją. Czytanie Ofiary Polikseny było trudne. Bohaterowie książki męczą się w upale, męczą się swoim towarzystwem, nieprzychylnymi okolicznościami życiowymi, czytelnik też asertywnie dołącza do grona umęczonych.
Sam pomysł na historię jest naprawdę świetny. Naprawdę. Archeolożka Pola Mor obejmuje kierownictwo odcinka cmentarzyska Achajów w pobliżu Troi. Podczas prac naukowcy odkrywają szkielet kobiety, pokryty złotymi blaszkami. W początkowej ekscytacji uznają, iż szczątki kobiety spoczywające pośród achajskich wojowników, mogą należeć do mitycznej Polikseny. Niedługo po tym spektakularnym odkryciu na stanowisku dochodzi do morderstwa, ginie należąca do ekipy Nadia, która inwentaryzowała znaleziska. Czyżby klątwa Polikseny?
Warstwa formalna nie zachwyca. Czerstwe dialogi na początku książki, w miarę upływu czasu poprawiają się, acz nie na tyle by móc im hołdować. Jest nudno, chropowato, czasem wybrzmi coś dowcipnego (najczęściej jakiś docinek), ale czuje się, że poszczególne rozdziały są grubymi nićmi szyte, wymęczone, czasem zbędne. Szkoda.