środa, 26 lutego 2020

Rachel Abbott - Tylko niewinni [recenzja]

Przekład: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo Filia
Poznań 2019

Zupełnie nie wiem dlaczego kiedyś zachwycałam się Rachel Abbott. Chyba zachęcona pozytywnymi komentarzami jakie pojawiały się podczas rozmów z innymi miłośnikami kryminałów. Jej "Obce dziecko" mnie zachwyciło (tutaj), "Zabij mnie znów" (o tu) kompletnie rozczarowało. 
Tutaj szukałam potwierdzenia sympatii jaką darzyłam autorkę po pierwszej, udanej przecież próbie czytelniczej.
Niestety. Wygląda na to, że "Obce dziecko" było wypadkiem/przypadkiem. "Tylko niewinni" pokazują, że, choć autorka ma mroczne i intrygujące pomysły, to ich moc rozbija się o prozaiczne, a jednocześnie najtrudniejsze czynności związane z warsztatem.
Nieznośne są tutaj fragmenty opisujące choćby rodzaje sukni, grubość ramiączek, materiał i okazje na jakie bohaterka je wdziewała. Akapity jak z taniego romansu. Bajdurzenie bez sensu i ładu.
Jestem też bardzo sceptyczna jeśli chodzi o związek Laury, głównej bohaterki z sir Hugonem, jej mężem, który (i to nie spoiler) staje się  głównym denatem. Rozwiązania i deklaracje, a także pomroczne tłumaczenie naiwności bohaterki są nieprawdopodobne, uzasadnione tylko potrzebą skonstruowania wokół tego nierzeczywistego wątku fabuły.
Mamy więc trupa arystokraty sir Hugona, wielkiego bogacza, jeszcze większego filantropa, który wyrywa prostytutki z rąk alfonsów oprawców i kieruje je na drogę praworządności i tzw. normalności. 
Prowadzący śledztwo nadinspektor Tom Douglas musi mierzyć się z presją prasy i całego londyńskiego światka - wszyscy żyją śmiercią bogacza, wszyscy patrzą na ręce policji.
Douglas łączy śmierć arystokraty z zaginięciem jednej z jego podopiecznych. Czy słusznie?
Rozwiązanie przyniesie Douglasowi wiele dylematów i pytań o moralne zasadzki, jakie czyhają przy okazji odkrycia prawdy o życiu denata.
Pomysły na okrucieństwo, zło i piramidalne dewiacje, jakimi uatrakcyjnia fabułę autorka wywołują moje zdziwienie i ciekawość. Niestety, tanie chwyty fabularne, a także wspomniane wyżej pensjonarskie zastanawianie się nad jakością toalety jaką należy wdziać na uroczysty raut, powodują niemały zgrzyt.
Same dialogi, wprowadzenie listów, jako słusznego sposobu na odbywanie retrospektywnych spacerów pamięci są poprawne.
Jednak naciąganie historii, działanie bohaterki zupełnie wbrew wszelkiej logice powodują, że książka traci fason, momentami staje się śmieszna.
Oto jak z kryminału można zrobić fantastykę. Wcale nie fantastyczną.

piątek, 21 lutego 2020

Kamel Daoud - Sprawa Meursaulta [recenzja]

Przekład: Małgorzata Szczurek
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2015

Jestem zaintrygowana zuchwalstwem autora, który ma odwagę zmierzenia się z twórczością samego Alberta Camusa. Jego  bezceremonialność w korzystaniu z pomysłu i bazy, jaką jest "Obcy" Camusa intryguje i wciąga tym bardziej, że jest "Sprawa..." pełna emocji, szczególnie tych związanych ze wzburzeniem i gniewem.
"Tyle razy chciałem zabić Musę po jego śmierci, żeby pozbyć się tych zwłok, żeby odnaleźć utraconą czułość Mamy, żeby odzyskać własne ciało i zmysły, żeby... Jednak, dziwna sprawa. Twój bohater zabija, a to ja czuję się winny, to ja jestem skazany na błądzenie".
Autor nadaje imię Arabowi zabitemu w "Obcym". Wymyśla też Haruna, brata zabitego, który jest narratorem w "Sprawie...". Żyjący brat oddaje wszystko, by upamiętnić i nie dopuścić do zapomnienia Musy. Próbuje też zmierzyć się z mitem brata, który wciąż jest najważniejszy dla matki, ważniejszy nawet niż jej żyjące dziecko.
Przez całą powieść bezlitośnie rozlicza się z francuskim kolonializmem, społecznymi niesprawiedliwościami, bezsensem i absurdalnością przypadkowej śmierci. Często posługuje się żartem, bo przecież to najlepsza broń w wyżej wymienionych sprawach. Czasem też jedyna.
Jednak powieść Daouda to nie tylko rozliczenie z przeszłością i historią kraju. Nie chodzi tylko o oskarżenie i ukaranie Francuzów. Autor nie ma litości także dla swoich - ulegających religijnym mitomanom czy politycznym szowinistom. Porównanie religii do zorganizowanej wycieczki ma tutaj swoje uzasadnienie, jest jaskrawe i dobrze oddaje szaleństwo jakie zdarza się wśród najbardziej ortodoksyjnych wyznawców islamu.
Ciekawa jest również odautorska zabawa w uczynienie z Camusa autora, który wybił się na tragedii algierskiej rodziny - opisując i publikując ją.
Kamel Daoud napisał soczystą, mocną, skrzącą się od emocji powieść, która pełna buntu i złości niesie czytelnika na fali gorączkowej niezgody na zastany świat. Jeśli po drodze zdarzają się jakieś chwile szczęścia są na tyle osobne, krótkie i ulotne, że aż trudno zauważalne. Życie to cierpienie, ból, brak poczucia spełnienia i wiadomy finał, który mało kogo napawa optymizmem.
Mimo całego bezsensu wynikającego z życia (przecież zawsze zakończy się śmiercią), autor cały czas utwierdza czytelnika w przekonaniu, że najważniejsze jest własne zdanie, wolność jego głoszenia.

poniedziałek, 10 lutego 2020

Serhij Żadan - Internat [recenzja]

Przekład: Michał Petryk
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2019

Od pierwszych stron wiadomo, że to dobra książka. Stylistyka, aura powieści, ale też jej ciężar gatunkowy wyostrzają uwagę czytelnika. I jeszcze ta wielka prostota, pozbawienie treści niuansów i ornamentów, która jest chyba najmocniejszym elementem estetyki.
"Ma ochotę usiąść i odpocząć. Żeby nikogo nie widzieć. Żeby nikogo nie słyszeć. Żeby zapomnieć wszystkie te dźwięki i zapachy. Zapomnieć dworzec, zapomnieć autobus, rozwaloną drogę, księżycowe krajobrazy za oknem, czarny przestrzelony na wylot las, ciemne budynki, przerażone głosy, okna, za którymi nie ma żadnego życia, skrzyżowania za którymi może czekać na ciebie śmierć".
Współczesna Odyseja, dziejąca się w gdzieś na wschodniej Ukrainie, pełna smutku i dojmującego poczucia absurdu. Jej bohaterami są zwykli ludzie próbujący przejść, przejechać, dostać się do strefy wolnej od walk i wystrzałów. 
Przez całą 3-dniową podróż towarzyszy bohaterom zimno, mróz, opady. W powietrzu czuć bardzo wyraźny zapach zmokłego psa. Ta wiadomość mocno działa na świadomość czytelnika. Zaczynam czuć to samo. 
Spalone domy, wybite szyby, dziury w ścianach po pociskach, odgłosy strzałów, patrole. To pośród nich przemykają uchodźcy, uciekinierzy, ludzie, którzy z jakichś powodów musieli zostać w ostrzeliwanym mieście.
Jednym z nich jest nauczyciel ukraińskiego, niepełnosprawny Pasza, który rusza do miasta, w którym pozostał jego siostrzeniec. Niebezpieczna i znojna droga prowadzi przez wiele etapów, które stanowią dla bohatera wielkie zagrożenie. 
Pasza za każdym niemal razem zastanawia się jakiego języka użyć w rozmowie z kolejnym patrolem, by nie podpaść i nie stracić szansy na odnalezienie siostrzeńca.
Choć polskiemu czytelnikowi trudno będzie w to uwierzyć, za każdym razem gdy Pasza mówi, że jest nauczycielem, jest traktowany z szacunkiem. W tej książce wzgardzany i obśmiewany u nas zawód, wciąż cieszy się zaufaniem. 
Pasza rusza ze swojej bezpiecznej, nieobjętej wojną strefy do miasta, w którym znajduje się tytułowy internat. Już samo wspomnienie tego miejsca przyprawia o słabość. Zsyłane są tam bowiem dzieci problematyczne, których rodzice nie potrafią lub nie chcą zapewnić im godnego dzieciństwa.
Pasza czuje się odpowiedzialny za chłopca, odnosi wrażenie, że musi sprowadzić go do domu i ta świadomość powoduje, że bez ceregieli i zawahań pokonuje kolejne etapy swej prywatnej Odyseji. Nie skupia się na wojnie i jej zmorach. Po prostu, jego misją jest chłopiec. Na okropieństwa jakie znajduje po drodze, stara się nie zwracać więcej niż koniecznej uwagi. Pasza musi wykazać się trzeźwym umysłem, sprytem i silną wolą, by z piekła wojny, czasem też środka niczego, miejsca gdzie nie można nikomu ufać, nikt niczego nie wie, wyciągnąć siostrzeńca.
Tę niezłomność widać zarówno w chwilach jego pasywności (jazda samochodem, czas na dworcu, przeprawa przez tory), jak i w aktywności (reprezentant ludu, szpital).
Pasza widzi zagubionych cywilów, ukrytych w piwnicach. Patrzy na żołnierzy, tępych i chamskich, który nie wiedzą o co walczą i czego dotyczy konflikt. Widzi bagaże uciekających - kradzione futro, pusta walizka, plik dokumentów. Absurd, bezsens, niedorzeczność. Jednak taka jest wojenna rzeczywistość: pusta, grubiańska, skołowana, niepewna.
Pasza powtarza jak mantrę, że nikogo nie jest mu szkoda - ani polityków, ani wojskowych, ani narodu znajdującego się po drugiej stronie barykady, nawet swojego narodu nie jest mu żal. Ten konflikt nie ma rozwiązania, tak jak nie ma nadziei na poprawę.
Pasza bardziej milczy, nie afiszuje się ze swoim zdaniem, które jest asekuranckie, bo powtarza też, że to nie jego wojna, nie jego konflikt, nie jego problem.
Bezradność, której udziałowcami stają się wszyscy ci, których nieszczęsny los rzucił w trudne geograficznie rejony staje na pierwszym planie. Bezsilność wobec wojennych prawd jest jedyną stałą. Zniszczenia ściśle materialne, ale też te ulotne, ze strefy pozamaterialnej są nie do odtworzenia. 
Wojna niszczy wszystko. Od zawsze.