sobota, 28 listopada 2015

Jakub Szamałek - Czytanie z kości [recenzja]

Powodowała mną ciekawość. Kryminał rozgrywający się w antycznej scenerii brzmiał na tyle egzotycznie i interesująco, że nie mogłam oprzeć się pokusie i sięgnęłam po Czytanie z kości.
421 rok przed naszą erą, ateńczyk Leochares z trudem wiąże koniec z końcem. W przeszłości był żołnierzem, najemnikiem, teraz bez powodzenia stara się być złotnikiem. Przyszłość Leocharesa jawi się w ciemnych barwach: długi, problemy rodzinne, brak perspektyw. 
W najmniej spodziewanym dlań momencie (dla czytelnika zaś w najbardziej spodziewanym, czyli wówczas, gdy bohater sięga dna) pojawia się pomoc.
Prosto z Italii przybywa Aranth, etruski książę, który szuka pomocy w odszukaniu mordercy swego ojca. Wspólnie ruszają do Veii, gdzie Leochares próbuje odkryć zagadkę morderstwa starego króla.
Sprawa jest wielce skomplikowana, choćby dlatego, że zaplątany w śledztwo główny wróg zmarłego woli umrzeć, niż wyjawić prawdę, zaś główny świadek zdarzenia pada ofiarą zamachu. 
Wątek antyczny przeplata się z tym dziejącym się współcześnie. Inga Szczęśna będąca młodą, pełną zapału archeolożką śledzi dzieje pewnej płyty nagrobnej oraz ukrytych pod nią szczątków.
Jak łatwo przewidzieć, oba śledztwa wciąż się przeplatają, dając co chwilę nowe szczegóły dotyczące sprawy, wspólnie prowadzą nas do przewidywalnego finału.
Nie jestem entuzjastką tej książki, przeszkadza mi fakt, iż bohaterowie antyczni posługują się językiem nam współczesnym. Ten zabieg powoduje, że kostium historyczny wygląda na mało przekonujący, wadzi, przeszkadza w uwierzeniu w historię. Sama intryga nie jest szczególnie porywająca, finał tendencyjny, ale wygląda na dość prawdopodobny.
Książka dla miłośników kryminałów, tych, którzy szukają nowych scenografii dla zbrodni.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





poniedziałek, 23 listopada 2015

Charles Bukowski - Listonosz [recenzja]

Na początek smutna refleksja. Bukowski uważany był powszechnie za pisarza obrazoburczego, szokującego, pełnego buntu i niepokoju. Dziś, po lekturze Listonosza echa jego gorszących narracji brzmią mi dość płasko. Dzieje się tak ze względu na współczesne wzmożenie przemocy, wrogości i zaciekłości. To, co jeszcze niedawno uznawane było za wichrzycielskie i rebelianckie, dziś wymyka się tej kategorii ze względu na kaliber, który pomniejszony przez upływający czas (i potęgujące się, doskonalące metody znieprawienia) wygląda dość blado.
Do rzeczy jednak. Bukowski przez dwanaście lat wykonywał pracę listonosza i niższego urzędnika pocztowego. Swoje doświadczenia ubrane w literacki kostium przedstawia na kartach powieści.
Bohater Bukowskiego, Henry Chinaski to zdemoralizowany pijak i hazardzista.
Czas dzieli między grę na wyścigach, bycie listonoszem w najgorszych dzielnicach, a także pokątne picie i krótkie przygody z kobietami.
Fragmenty poświęcone pracy pocztowca w Ameryce lat 60. są zarazem ciekawe, jak i bardzo ponure. Praca ponad siły, koszmarni zwierzchnicy, fatalne stosunki między współpracownikami, wciąż żywa segregacja rasowa, a także poczucie zmęczenia i bezsensu najlepiej oddają atmosferę tamtych czasów. Bukowski, mimo całej niechęci i pogardy dla pracy listonosza wytrzymał w niej tak wiele lat. Przez ten czas zmieniał mieszkania, miał żonę, kilka kochanek, wypił całe morze alkoholu, nigdy zaś nie pisał o przyjaciołach. Pielęgnując obraz outsidera, samotnika i wyrzutka daje nam właściwy tej postawie obraz życia człowieka przegranego, rozchełstanego, targanego potrzebą ulegania własnym demonom.
Jednocześnie styl w jakim przedstawia nam swoją opowieść Bukowski jest autoironiczny, pełen dystansu, czarnego humoru i kpiarstwa, czym zjednuje czytelnika. Przecież dużo łatwiej i wygodniej jest czytać o przegranym i trudnym losie bohatera, który opowiada swoje życie w cyniczny sposób. Taka historia mniej doskwiera, nie powoduje wielkiego współczucia, nie uruchamia całej tej męczącej lawiny uczuć litościwych i pełnych żalu.
Bukowski gardzi wszystkim i wszystkimi. Ma w nosie zasady społeczne, normy obyczajowe i utarte zwyczaje. Dzięki temu jego opis sytuacji społecznych, zawodowych jest tak jaskrawy i intensywny.

wtorek, 17 listopada 2015

Harper Lee - Idź, postaw wartownika [recenzja]

Świat się zmienia. Podobno. Jednak wystarczy przeczytać Idź, postaw wartownika, książkę napisaną ponad pięćdziesiąt lat temu, by przekonać się, iż wiele rzeczy pozostaje bez zmian. Nie jest to bynajmniej pocieszająca wiadomość, okazuje się, że niezachwiane pozostają ludzkie uprzedzenia i przesądy. Zmienia się tylko obiekt wrogości i nieprzychylności, stała pozostaje siła rażenia i intensywność nienawiści, a także irracjonalność i bezrefleksyjność uprzedzeń.
Dwudziestokilkuletnia Jean Louise Finch każdego roku spędza kilkanaście dni na południu USA, w swoim rodzinnym miasteczku Maycomb. Jest to dla niej niezwykłe przeżycie zważywszy na to, iż na co dzień zamieszkuje Nowy Jork, miasto inne niż wszystkie, umykające wszelkim kategoriom i opisom.
Trafiając do Alabamy i sennego Maycomb musi najpierw przetrawić żart konduktora, który zapomina zatrzymać pociąg na stacji. Nasza bohaterka, zwana również Skautem nie zraża się takimi tanimi zagrywkami. Wychowywana bez matki, przez ojca adwokata, w towarzystwie ukochanego starszego brata, od zawsze miała charakter i pazur. Doskonale sprawdza się on w nowojorskiej dżungli, jednak w tradycyjnym, konserwatywnym środowisku Maycomb jest on traktowany jako nieszkodliwe dziwactwo, wybaczane Jean tylko dlatego, że nazywa się Finch. Ktoś mniej znaczny nie mógłby pozwolić sobie na ekstrawagancje pokroju kąpania się nocą z mężczyzną, który nie jest mężem, ani tym bardziej żadna inna dziewczyna nie mogłaby paradować po mieście w ogrodniczkach.
Nowoczesna i wyzwolona Jean zderza się z pogardą wobec czarnoskórych, nie umie poradzić sobie z kalumniami wobec nich. Musi stawić czoła nie tylko mieszańcom miasta i ich poglądom, ale też zrewidować i wiedzę na temat swoich najbliższych.
Czas przemian społecznych jest dla Skauta czasem budzenia się ze snu. Musi porzucić iluzoryczne spojrzenie na rzeczywistość, pielęgnowane przez lata własne pojęcie świata. Pośród tych zmian jest coś, co pozostanie niezmienne - sumienie, najtrwalszy wartownik.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






środa, 11 listopada 2015

Lee Child - Siła perswazji [recenzja]

Jestem zaskoczona, ponieważ nigdy wcześniej książka o perypetiach Jacka Reachera nie powodowała u mnie nudy. Tym razem ziewałam przeciągle i z utęsknieniem czekałam zakończenia.
Bardzo dziwna sytuacja. Po pierwsze ze względu na talent Childa do tworzenia mocnych, sugestywnych powieści, a po drugie ze względu na schemat, którym się on posługuje, a który do tej pory w zupełności mi wystarczał.
Child nie gimnastykuje się zbytnie w kwestii koncepcji: jego flagowy bohater za każdym razem wpada w podobne tarapaty: podróżując bez bagażu po USA, nagle wpada w jakąś niebywałą kabałę, w wyniku której albo staje się ściganym, albo ścigającym. Przy okazji pomoże uciśnionym lub zlikwiduje źródło przestępczości bądź innego terroru, a wszystko to dzięki przemyślanym (wyuczonym w wojsku) krokom oraz przemyślanemu gospodarowaniu zastanymi na miejscu zasobami ludzkimi.
Nie ma potrzeby rozwodzenia się nad jego stylem i fabułą, to prosta literatura, gdzie istnieje jasno określone dobro i równie widoczne zło. Gdzie dialogi są proste, zdania krótkie, opisy precyzyjne i pomijające zbędne opisy przyrody, czy niepotrzebne przemyślenia poszczególnych bohaterów akcji. Ma się dziać i dzieje się. Po prostu.
Tym razem Reacher trafia do Bostonu. W drodze do baru spotyka wychodzącego z filharmonii mężczyznę, który wedle jego wiedzy nie powinien żyć już od dziesięciu lat. Xavier Quinn przed laty pozostawał w pewnej zależności z Jackiem Reacherem. Okazuje się, że rachunki, które miały być wyrównane dawno temu, wciąż czekają na finalizację.
Reacher zaczyna działać, przecież on nie pozostawia domkniętych spraw. Rozpoczyna się misternie utkana intryga, której celem jest poznanie prawdy i wymierzenie sprawiedliwości.


wtorek, 10 listopada 2015

Joanna Olczak - Ronikier - Korczak. Próba biografii [recenzja]

Och. Cóż za tytaniczna praca. Ta biografia (czy jak skromnie podaje autorka: próba biografii) to pokaz wiedzy, możliwości, prezentacja czasów, ludzi, wspomnienie bliskich, a także opowieść o pojedynczym człowieku. Z pewnością jest to też próba zmierzenia się z własną matką, która pisała o Korczaku zaraz po wojnie.
Tak naprawdę wszystko to co Henryk Goldszmit zrobił w swoim życiu zostało przysłonięte jego ostatnim niewyobrażalnie heroicznym czynem. Tragiczny marsz wychowanków domu dziecka na Umschlagplatz jest poruszającym i niezwykle znamiennym obrazem tamtych czasów. Siłą Olczak - Ronikierowej jest fakt, iż tłumaczy jego zachowanie, jego ostateczny wybór bez patosu i niepotrzebnej górnolotności. Odbrązawia Korczaka, ale też nadaje mu znamiona normalności, przywraca mu ludzkie oblicze, które z trudem wychyla się zza spiżowego pomnika ogólnej pamięci.
Pokazuje, że za jego sukcesem, za jego nowatorskim podejściem do dzieci stało wielu innych, jak choćby Stefania Wilczyńska, bez której Dom Sierot byłby niekompletny. Autorka zwraca też uwagę na wszystkie aktywności wychowanków, którzy wcielając w życie kolejne pomysły Doktora, tak naprawdę sami je tworzyli, byli ich głównymi bohaterami, beneficjentami, sensem.
Bardzo podoba mi się to, że autorka tak szeroko nakreśla tło społeczne i obyczajowe, adekwatne do każdego poszczególnego rozdziału, etapu życia Korczaka. Przybliża więc czasy zaborów, proces asymilacji rodziny Goldszmitów, młodość i pierwsze kroki zawodowe Korczaka na tle ówczesnego warszawskiego świata medycznego. Z całą potęgą rozprawia Ronikier o bezsensie wojny rosyjsko - japońskiej, której uczestnikiem był nasz bohater.
Każdy kolejny krok milowy w jego biografii opatrzony jest rozbudowanym i wnikliwym opisem tamtej rzeczywistości, co niezwykle wzbogaca opowieść, ale też za każdym razem wiele wyjaśnia.
To ludzkie, zwyczajne, analityczne podejście do legendy wymagało odwagi, ale przede wszystkim pewności, że to co chce się pokazać jest prawdziwe, rzetelne i wiążące. Pewien niedosyt pozostawi luka jaka obejmuje życie prywatne Korczaka. Ponadto niektórych może dręczyć rozbudowane tło obyczajowe, inni przyczepią się do wielokrotnych wtrąceń dotyczących rodziny Mortkowiczów (tak, czasem słowa autorki brzmią chełpliwie), ktoś może zarzucić, że Korczak nie jest bohaterem pierwszoplanowym opowieści. Wszystko to prawda, jednak całość przedstawia niezbywalną wartość i udaną próbę pokazania człowieka i jego czasów.
Potrzeba jednak czasu i cierpliwości, by zmierzyć się z próbą biografii Korczaka autorstwa Joanne Olczak - Ronikier.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Mariusz Ziomecki - Umierasz i cię nie ma [recenzja]

Zalew Zegrzyński. Pensjonat Urokliwa Skarpa, w budowie. Roman Medyna wraz z żoną Basią sprzedają mieszkanie na Muranowie, porzucają stolicę, by na spokojnej prowincji wieść sielskie życie hotelarzy. Pieniądze na budowę i wyposażenie topnieją w zastraszającym tempie, dlatego też pan domu rozpoczyna poszukiwania dodatkowej pracy.
Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że zarówno Roman (niezwykle skuteczny śledczy z wydziału zabójstw), jak i jego żona (psycholożka) są byłymi policjantami, których dopadł syndrom wypalenia zawodowego.
Medynie udaje się pozyskać klienta, który oczekuje odeń usług detektywistycznych. Zbiega się to w czasie z dramatycznymi wydarzeniami, które mają miejsce właśnie na Zalewie Zegrzyńskim. Burmistrz pobliskiego miasteczka, a wraz z nim dwie ekolożki zostają brutalnie zamordowane.
Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, Medyna pracując dla swego klienta szuka sprawcy tej strasznej zbrodni. Odkrywa coraz bardziej mroczne i nieoczywiste powiązania notabli, polityków. Gra staje się niebezpieczna. Dociekliwość Medyny skutkuje realnymi groźbami, które mają zniechęcić go do dalszego zajmowania się sprawą, tylko czy ten doświadczony policjant ulęknie się pogróżek?
Mariusz Ziomecki stworzył sprawny, pełen akcji kryminał, gdzie istnieje wyraźny podział na złych i dobrych. Pierwszoosobowa narracja daje wrażenie bycia blisko spraw, ludzi, miejsc. Jednakże język głównego bohatera jest mi przeszkodą. Prosty, może nawet prostacki jest oczywiście literacką kreacją, odpowiedzią pewnego stereotypu o policjantach. Dla mnie zaś jest coś w tym sposobie opisywania wydarzeń, co nie pozwala mi do końca uwierzyć i wniknąć w opowieść. 
Prosty, szczery, a jednocześnie sprytny, analityczny Medyna to w zamyśle główna oś fabularna, sens całej książki, nie potrafię jednak się doń przekonać. Na szczęście każdy ma możliwość samodzielnego zaopiniowania treści, a także wyrobienia sobie zdania na ten temat.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:






sobota, 7 listopada 2015

Julian Tuwim - Kabaretiana [recenzja]

Ta książka to unikat. Poza kilkoma bibliotekami nie ma jej nigdzie. Gdy już raz trafiła się na aukcji internetowej jej cena bardzo szybko poszybowała w górę, niestety, była zbyt wysoka.
Upajam się więc egzemplarzem bibliotecznym. Niech ślą sobie upomnienia, nie oddam jej jeszcze.
Po pierwsze i najważniejsze. Są tam rewelacyjne skecze, jak choćby mój ulubiony "Numerek", w którym oprócz kilku fragmentów trącących myszką, jest całe morze absurdu, ujętego tak zabawnie i figlarnie, tekst aż prosi się o sceniczne interpretacje.
Ponadto zbiór zawiera cały szereg wspaniałych piosenek (w tym "Kuplety laureata Tworek", "Na pierwszy znak", czy też "Miłość ci wszystko wybaczy")interesujące są propozycje z rozdziału "Melorecytacje i wiersze" (np. poruszające "Białe ręce" o wielokrotnie porzuconym i tragicznie kończącym mężczyźnie).
Pewnym odkryciem są szopki: "Pierwsza szopka warszawska" i "Polityczna szopka Cyrulika warszawskiego". Teksty te jawią się dziś jako mało czytelne, hermetyczne, ale są kopalnią wiedzy o ówczesnych nastrojach społecznych, tamtejszych modach i trendach. Bardzo ciekawe teksty, a przy tym jak napisane!
Tuwim był arcymistrzem słowa, bacznym obserwatorem rzeczywistości, talentem niezwykłym, niepowtarzalnym, ale za to bardzo rozpoznawalnym!
Pasjonujący zbiór, pełen perełek i smaczków, do ciągłego wracania, smakowania, kosztowania wirtuozerskich słów.
Pyszna lektura!

poniedziałek, 2 listopada 2015

Etgar Keret - Siedem dobrych lat [recenzja]

Uwielbiam pisarstwo i bardzo charakterystyczny styl Kereta. Chlubię się tym, że zawsze poznam, gdy na trąbce gra Frank London, tak samo z dużym prawdopodobieństwem rozpoznam próby literackie Kereta.
Bardzo bliskie jest mi proponowane przezeń poczucie absurdu, gustuję w przewrotności, którą oferuje w swoich maleńkich opowiadaniach. Pozornie zwykła, codzienna sytuacja (taka jak jazda taksówką, lot samolotem, czy wizyta w muzeum) stają się w jego słownych obrazach kompletnie osobną, nową, nietypową rzeczywistością, która pokazuje, jak niepospolicie i wywrotowo można spojrzeń na tak zwaną normalność.
Dla mnie jest to najlepszy zbiór opowiadań Kereta. Najprawdopodobniej dlatego, że jest tak bardzo osobisty, angażujący w poszczególne fabuły najbliższą rodzinę. Siedem dobrych lat odnosi się przede wszystkim do wieku jego syna. Mamy więc czas, gdy Lew był niemowlęciem, mamy czas przedszkola itp. W każdym z tych fragmentów życia, Keret opisuje codzienne - niecodzienne zdarzenia, absurdalne, acz logiczne po dziecięcemu rozmyślania jego dziecka.
Bardzo ciekawie brzmią te opowiadania, które odnoszą się do podróży i spotkań autorskich na całym niemal świecie.
Niezwykle zabawne jest też opowiadanie autotematyczne o tym, jak autor zabrał się za pisanie, a już pierwsza recenzja jego brata rozkłada na łopatki!
Choć większa część książki setnie mnie ubawiła (niektóre fragmenty aż do homeryckiego śmiechu), są też momenty nostalgiczne (historia o odwiedzeniu warszawskiego Domu Kereta na ul. Chłodnej w Warszawie, po drodze do którego to odbył autor rozmowę z przedwojenną mieszkanką dzielnicy).
Keret bawi się słowem, jego znaczeniem, ale jeszcze większą frajdę musi mu sprawiać odrealnianie rzeczywistości, choć może słowo odrealnianie nie jest stuprocentowo trafione. Chodzi mi tu o te opary absurdu, które wyłaniają się zza poszczególnych stronic. Jak bardzo trzeba być przenikliwym, jak dużą mieć wyobraźnię, by dokonywać takich ćwiczeń znaczeniowo - ideowych. Lubię ten moment zaskoczenia, który oferują mi jego opowiadania. Lubię te retoryczne pytania, które zadaje sobie i czytelnikowi, wiedząc z góry, że ten zwariowany współczesny świat oferuje odpowiedzi dużo bardziej niedorzeczne, niżby śniło się najtęższej poetyckiej głowie.
Najlepszym podsumowaniem będą słowa matki Kereta, która po przeczytaniu pierwszego tłumaczenia jego prozy na język polski powiedziała, że nie jest on pisarzem izraelskim, tylko polskim na wygnaniu.

niedziela, 1 listopada 2015

Jacek Hugo - Bader - Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak [recenzja]

Ta książka to wyzwalacz emocji, silnych, głębokich, bardzo intensywnych. Wchodzą do głowy i  tłuką się  w niej bez końca.
Długi film o miłości nie daje m spokoju. Nie umiem przejść nad tą książką do porządku dziennego. To nie ten rodzaj opowieści po którym idzie się dalej, zapomina bohaterów, treść itp. Tą książką się żyje, najprawdopodobniej długo po jej zakończeniu. To duża sprawa. Składają się na nią sam kontrowersyjny temat, ale też odautorski sposób narracji, tak bardzo Baderowski, tak bardzo uderzający we wszelkie dostępne czułe struny tej historii.
Styczeń 2013 roku. Polska wyprawa ma zamiar jako pierwsza w świecie zdobyć Broad Peak zimą. Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski - oto himalaiści, którzy mają tego dokonać. Wyprawą kieruje legendarny Krzysztof Wielicki.
Jej rezultat jest szeroko znany: szczyt zdobyty, dwóch jej uczestników uznano za zmarłych. Powrót do Polski, tych, którzy ocaleli i rozpętuje się medialne piekło.
Hugo - Bader cwaniackim sposobem dołącza do letniej wyprawy Jacka Berbeki, który rusza do Pakistanu po ciało swego brata Maćka.
Opisując kulisy obu wypraw, przytaczając jawne, bądź podsłuchane rozmowy bliskich, uczestników wypraw, zarysowuje swój obraz obu projektów.
Rzuca światło na każdego z zaangażowanych w sprawę himalaistów, próbuje wyjawić naturę tego sportu, pokazać przebieg i kuchnię takich eskapad.
Przede wszystkim jednak skupia się na celu głównym wyprawy - odnalezieniu prawdy o tragicznych wydarzeniach z marca 2013 roku. Zbierając materiały, relacje, rozmowy konstruuje możliwe scenariusze, objaśnia kroki.
Otwiera przed czas traktowany był przez wszystkich jak wrzód na... Wiadomo - dziennikarz, który przyjechał po historię, cóż on może wiedzieć o uczuciach tych, którzy jadą po zwłoki bliskich, chcąc urządzić im godny pogrzeb. Jednak wprawne oko reportera zauważa pewne niuanse, które stają się niewygodne dla zainteresowanych. Odsłania zachowania, które wcale nie wyglądają dobrze na papierze, a co dopiero w rzeczywistości. Góry są bezwzględne, szczególnie takie, gdzie przekracza się tzw. granicę śmierci. Obnażają słabości, pokazują prawdziwą naturę ludzką, sprawdzają jak zachowa się dana osoba w ekstremalnej sytuacji zagrożenia życia.
Hugo - Bader nie upiększa, wali prosto z mostu. W końcu to męska wyprawa, męski świat, niech i słowa będą adekwatne, odarte z ozdobników rażą swą prostotą.
Nie znam się na himalaizmie. Jedna książka o Broad Peak wcale tego nie zmieni. To wszystko co się wydarzyło podczas pierwszej wyprawy, jak również drugiej, nazwijmy to pogrzebowej, pokazuje pewne mechanizmy, które kierują ludźmi, którzy muszą ugiąć się pod ciężarem wysokogórskich ograniczeń.
Nie chcę dzielić się moimi przemyśleniami dotyczącymi raportu po wyprawie, nie powiem nic o wyjeździe Jacka Berbeki i Jacka Hugo - Badera.
Chcę tylko zachęcić do przeczytania tej niezwykłej relacji, która z jednej strony pokazuje hermetyczny świat wspinaczy górskich, z drugiej opisuje to, na co może natknąć się w życiu każdy - radzenie sobie w ekstremalnych doświadczeniach,
Ta książka to lektura obowiązkowa dla każdego, bez względu na zainteresowania. Stężona, wyraźna, esencjonalna, a przy tym bardzo dobrze napisana opowieść o przeznaczeniu, pasji, czasem amoku, czasem poświęceniu, czasem o pewnikach, które wcale nie są aksjomatami.
Pozostało mi w głowie tak wiele pytań, długi jeszcze będę się z nimi borykać.
Wiele przemyśleń, miejsce na zadumę. Niezwykła sprawa.